Beatrycze Nowicka Opowiadania

Burza (recenzja, 05.04.2024)

Nieustający popyt na książęta

Sunya Mara, wyd. Rebis

Pierwszy tom dylogii o Vesper Vale

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

Przyjaciółka mojej matki miała jej kiedyś powiedzieć, że gdy widzi mężczyznę, od razu wie, czy chce iść z nim do łóżka. Potem tylko ma nadzieję, że potencjalny kochanek nie powie na randce niczego zbyt głupiego. Czasem tak miewam z książkami – widzę okładkę, nabieram ochoty na lekturę i liczę na to, że nie okaże się zła. Tak było w przypadku „Burzy” (choć jeśli o zdobiącej ją ilustracji mowa, to przy bliższym przyjrzeniu się, okazuje się ona raczej dziełem AI – człowiek nie miałby problemu z poprawnym narysowaniem kciuka postaci trzymającej włócznię).

Szczęśliwie „Burza” nie okazała się tak zła, jak się obawiałam, wiedząc, że to kolejna powieść z wątkiem miłosnym skierowana do nastolatków. Świetna też nie była, niemniej czytało mi się ją dość przyjemnie. W porównaniu z recenzowaną ostatnio „Córką dymu i kości” tutaj przynajmniej wątek relacji głównej bohaterki nie zdominował fabuły. Ważniejsze wydają się losy miasta stopniowo pożeranego przez nadnaturalną plagę – tytułową burzę. Na pierwszym planie znaleźli się nie tylko Vesper oraz obiekt jej uczuć, ale także dwaj jego towarzysze, którzy mają swoje historie i motywacje. Sunya Mara porusza w swojej książce temat relacji z rodzicami, a z wątkiem burzy wiąże się motyw wyprawy w głąb samego siebie i zmagania się z własnymi demonami.

Żeby jednak nie było zbyt pięknie, wybranek dziewczyny oczywiście musi być przystojnym księciem (czekam, naprawdę czekam na powieść, w której protagonistka nie wybierze mężczyzny o najwyższej pozycji społecznej spośród dostępnych). Przynajmniej nie jest tak, jak w „Córce…”, czy też niedawno czytanym przeze mnie „Znaku i omenie” – że gdy tylko bohaterka ujrzała obiekt swych późniejszych westchnień, oniemiała porażona jego urodą.

Pomysły Mary miały potencjał, żałuję jednak, że podeszła do nich tak skrótowo, jakby obawiając się znudzić młodego czytelnika. Świat przedstawiony zyskałby na dokładniejszym opisie. W moim odczuciu akcja biegnie zbyt szybko, przez co zabrakło czasu na odpowiednią podbudowę wydarzeń i decyzji bohaterów. Oto Vesper, do tej pory żyjąca w dzielnicy biedoty, udając pannę z bogatego domu (jak miałaby się tego nauczyć w jedną noc?) trafia do zamożnego centrum. Tam, właściwie z marszu, zostaje przyjęta na lekcje magii u przyjaciela księcia (w świecie, w którym nie tak dawno temu doszło do buntu, rozsądnym wydaje się wprowadzenie jakichś procedur weryfikacji kandydatów na adeptów). Przez jeden dzień Vesper faktycznie wykonuje polecenia swojego nauczyciela, drugiego dnia także to czyni (aczkolwiek udaje jej się wymknąć i bez większych problemów dostać do pałacu, gdzie od razu odkrywa tajne przejście i podsłuchuje ważną rozmowę). Przy okazji natyka się na następcę tronu, który zwraca na nią uwagę i rozmawia z nią nadspodziewanie szczerze. Dnia trzeciego dziewczyna, choć miała czytać księgę, znowu myszkuje po siedzibie władców. Śledzi księcia, który przyłapuje ją na tym, a następnie poruszona rozmową z nim (zakończoną pocałunkiem) ucieka, porzucając cenny manuskrypt. Jej podobno surowy i wymagający mistrz, grożący wydaleniem z terminu, jeśli dziewczyna choćby się spóźni, nie zająkuje się na ten temat później ani słowem. W ogóle zresztą kwestia nauki u niego zostaje przez autorkę porzucona, a Vesper niejako awansuje na towarzyszkę księcia i jego przyjaciół. Później dziewczyna regularnie trafia w odpowiednie miejsca we właściwym czasie, przypadkiem poznaje cenne informacje oraz temu podobne.

W drugiej połowie książki pojawia się ciekawy, jednak nie do końca przekonujący, wspomniany już wątek kojarzący mi się nieco z losami Geda. Tyle że u Le Guin (warto przy okazji zwrócić uwagę na to, że „Czarnoksiężnik z Archipelagu” był około połowę krótszy niż „Burza”), czytelnik miał okazję obserwować dojrzewanie głównego bohatera, jego wewnętrzną przemianę i rozwój. W przypadku Vesper, akcja rozpisana na dni sprawia, że trudno mi uwierzyć w to, iż bohaterka, zachowująca się i myśląca jak nastolatka a nie sędziwy mnich buddyjski, mogłaby osiągnąć poziom samoświadomości wystarczający, by poradzić sobie z wyzwaniem, przed jakim przychodzi jej stanąć.

Niemniej, doceniam to, że autorka przynajmniej poczyniła pewne próby, by nadać swojej powieści jakiś indywidualny rys. Lubię też czytać o relacjach pomiędzy postaciami, a Marze udało się wykreować w nich pewną dynamikę – nie jest to nic szczególnie odkrywczego, jednak i tak wypada lepiej niż w niejednej książce fantasy dla nastolatek.

Z drobnych potknięć, autorka zbyt często, gdy chce wskazać na targające bohaterem uczucia, pisze o pulsujących żyłkach na szczęce czy szyi. Kuriozalną jawi się sytuacja, kiedy protagonistka a zarazem narratorka zwraca uwagę na ten szczegół, stojąc naprawdę daleko od opisywanej osoby. Podobnie rozliczne wymiany spojrzeń na odległość znaczną wypadają zupełnie nierealistycznie. Tłumacz i korektor przegapili kilka rzeczy, np. Zabulon staje się nagle Zapublonem, symbol złożony z „dwóch koncentrycznych pętli otoczonych czymś, co przypomina korzenie drzewa” kilka stron później zostaje opisany jako „złożone dłonie trzymające sadzonkę o splecionych korzonkach (…) wokół niej wyryte są koncentryczne kręgi”; w jednym miejscu z kontekstu wynikało przeczenie, a nie zdanie twierdzące. Wypisałam sobie także: „mówiły na wspak”.

Dla odmiany cytat, który zwrócił moją uwagę: „życie składa się tak naprawdę z dziesiątek pomniejszych egzystencji połączonych jedynie wspólną pamięcią”.

Mimo wyżej wymienionych mankamentów, mojej lekturze „Burzy” towarzyszyły wrażenia raczej pozytywne. Tyle tylko, że treść nie odcisnęła się w mojej pamięci – już po paru dniach od zakończenia czuję, że świat i bohaterowie nie pozostawili po sobie wyrazistych wspomnień. Polski wydawca zapowiada premierę drugiej części dylogii na jesień. Na razie trudno mi powiedzieć, czy sięgnę po kontynuację.