Beatrycze Nowicka Opowiadania

Miasto jadeitu (recenzja, 27.10.2023)

Co to znaczy być zieloną kością

Fonda Lee, wyd. Mag

Pierwszy tom trylogii „Saga o zielonych kościach”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Ostatnimi laty zaczęłam już tracić nadzieję na to, że wśród obecnie wydawanej fantasy znajdę cykl koncepcyjnie świeży i zarazem dobrze napisany. Po „Miasto jadeitu” sięgnęłam w zasadzie przypadkiem – opis zbytnio mnie nie zaciekawił, ale jechałam na wakacje i chciałam zabrać ze sobą kilka książek, a latem nie było wielu interesujących mnie premier. Na wyjeździe zdążyłam jedynie doczytać „Gambit lisa”, a powieść Fondy Lee przeleżała u mnie na półce jeszcze dwa miesiące. Gdy jednak wreszcie zabrałam się do lektury, czekała mnie przyjemna niespodzianka.

Pierwszy tom trylogii o zielonych kościach okazał się naprawdę dobrą, dopracowaną, wciągającą i ciekawą książką. Sama koncepcja wyjściowa, czyli wprowadzenie magii do świata przywodzącego na myśl drugą połowę dwudziestego wieku przed „rewolucją cyfrową” i osadzenie akcji na wyspie kojarzącej się z południowo-wschodnią Azją, a także połączenie fantasy z sensacją, prezentują się zachęcająco świeżo. Kekon jest jedynym miejscem w powieściowym uniwersum, gdzie występuje jadeit, różniący się od „naszego” minerału możliwością oddziaływania na ludzi. U większości osób kontakt z kamieniem powoduje zaburzenia psychiczne, a w przypadku dłuższego narażenia – śmiertelną chorobę. Niektórzy jednak są odporniejsi na negatywne skutki jadeitu, a wieloletnie szkolenie w posługiwaniu się minerałem pozwala im zyskać moce podobne do tych, którymi władają wampiry z systemu World of Darkness (przyspieszenie ruchów, zwiększenie siły, dalekie skoki, coś w rodzaju pól siłowych, ulepszone postrzeganie, ale też zdolności leczenia i „wysysania” życia [1]). Kultura Kekonu oparta jest na jadeicie – ci, którzy potrafią się nim posługiwać, zwani zielonymi kośćmi i zorganizowani w feudalno-mafijne klany, mają ogromne wpływy w społeczeństwie, pobierają też daniny od ludzi mieszkających na ich terytoriach. Owszem, wiąże się z tym bogactwo i prestiż, ale również wymagania w postaci kodeksu honorowego oraz odpowiedzialności za „lenników” (tu zwanych latarnikami), a także ryzyko. To ostatnie związane jest z konkurencyjnymi klanami, rywalizującymi o zasoby. Pomysł uważam za interesujący, co ważne, Lee umiała przedstawić go odpowiednio barwnie.

Widać, że koncepcja Kekonu, jego społeczeństwo i kultura zostały przemyślane. Autorka nie szczędzi opisów miasta, lokalnych zwyczajów oraz wierzeń. Moją uwagę przykuły bardzo różnorodne opisy egzotycznych potraw. Wszystko to przydaje realizmu światu przedstawionemu i buduje atmosferę.

Zbyt wiele postaci z ostatnio przeze mnie czytanych książek sprawiało wrażenie skonstruowanych na dwóch-trzech cechach. W „Mieście jadeitu” tak nie jest, główni bohaterowie mają złożoną osobowość, podejmują niejednoznaczne moralnie wybory i zmieniają się pod wpływem wydarzeń. Wyrazistości przydają im dobrze napisane dialogi oraz opisy towarzyszącej im mowy ciała. Wszystko to sprawiło, że wykreowane przez Lee postaci wzbudziły we mnie żywsze emocje i szczerą chęć poznania ich dalszych losów, co dawno już mi się nie zdarzyło.

Osią fabuły jest konflikt pomiędzy klanem Bez Szczytów, którego członków czytelnik poznaje bliżej, a klanem Góra, którego przywódczyni pragnie przejąć władzę nad wszystkimi zielonymi kośćmi (warto tu nadmienić, że Ayt Madashi ma swoje racje i we własnym przekonaniu kieruje się dobrem Kekonu). Ostatnio wiele razy zżymałam się na bohaterów postępujących głupio i „ratowanych” przez autora. Na szczęście „Miasto jadeitu” okazało się miłą odmianą – czytając, czułam, że Lee jest osobą inteligentną. Intryga została zaplanowana elegancko i spójnie. Znalazło się miejsce na kilka zaskakujących zwrotów akcji, choć w żadnym razie nie można powiedzieć, by nie były one konsekwencjami wcześniejszych wydarzeń i wyborów dokonywanych przez postaci. Przyjemność sprawiało mi śledzenie działań obydwu klanów, ścierających się zarówno w bezpośredniej walce na ulicach Janloonu, jak i na płaszczyźnie ekonomiczno-politycznej.

W podziękowaniach Fonda Lee wspomina o swoim zamiłowaniu do gangsterskich sag i filmów kung-fu – w książce udało jej się oddać ten klimat. Akcja jest dynamiczna, nie brakuje efektownych scen wspomaganych magią starć pomiędzy zielonymi kośćmi.

Drobne zastrzeżenia mam do tłumaczenia – zbyt często pojawia się w nim „resentyment”, nie brzmi to zbyt dobrze. Kilkukrotnie też bohaterowie „podkulają” nozdrza i wargi. Mapa wyspy, zapewne przedrukowana z wydania amerykańskiego, została narysowana przez kogoś, kto nie miał pojęcia, czym jest siatka kartograficzna (południki nie przebiegają na niej na osi północ-południe).

Wracając jednak do pozytywów – „Miasto jadeitu” zdecydowanie zasługuje na uwagę. Całość została wydana po polsku i zamierzam ją przeczytać.

[1] Przyznaję, że „wysysanie” nie jest poprawne, bo bardziej chodzi o wywoływanie uszkodzeń w organizmie i zakłócanie funkcjonowania narządów.