Kitsune. Pradawna magia (recenzja, 13.10.2023)
Szła dzieweczka do laseczka bambusowego
Agnieszka Ziętarska, wyd. Papierowy Księżyc
Beatrycze Nowicka: 3/10
Książkę Agnieszki Ziętarskiej kupiłam niejako z rozpędu – z uwagi na podobieństwo tytułu pojawiła mi się na liście wyników wyszukiwania w ofercie księgarni internetowej razem z „Cieniem kitsune” Julie Kagawy. W dodatku była przeceniona. Nieznana autorka oraz kiczowaty podtytuł sprawiły, że nie spodziewałam się cudów, jednak zaciekawiło mnie, jak wypadną w porównaniu ze sobą obie powieści z lisami w tytułach. Po lekturze muszę niestety stwierdzić, że choć książka Amerykanki miała dużo wad, to Polka udowodniła, iż da się jeszcze gorzej.
Gdy myślę o „Kitsune”, nasuwa mi się następująca hipoteza: w wieku lat około dwunastu autorka spisała swoje fantazje, potem latami marzyła o ich wydaniu drukiem, aż wreszcie, będąc już dorosła, przeczytała swoje dzieło raz jeszcze, trochę przeredagowała i posłała wydawnictwu, które dręczone kryzysem zgodziło się na wydrukowanie książki za opłatą. Oczywiście to jedynie złośliwy domysł – smutne jest to, że jeśli jest nieprawdziwy, to stawia zarówno Agnieszkę Ziętarską, jak i Papierowy Księżyc w jeszcze gorszym świetle.
Przede wszystkim powieść jest wręcz dojmująco naiwna i infantylna. Rozumiem, że to książka dla nieco młodszego czytelnika, jednak gdy sięgam pamięcią do lektur z dzieciństwa, przychodzą mi na myśl utwory mądre, zabawne, inspirujące, pisane z polotem i pomysłem. Tymczasem Ziętarska bombarduje czytelnika litanią wygłaszanych z emfazą banałów. Jej główne bohaterki, a zarazem narratorki, nieustannie zapewniają czytelnika o swojej przyjaźni, jedna z nich w kółko powtarza, że bardzo kocha swoją mamę, ogólnie zresztą zasada „show, don’t tell” praktycznie tutaj nie obowiązuje.
Oto próbka stylu:
„Siedziałam za gęstą mgłą, nieczuła na żadne krzywdy. Przestałam odczuwać ból. Moje rozedrgane serce pokryło się grubą warstwą lodu, zwalniając rozszalały wcześniej rytm. Chłód rozpoczął wędrówkę po ciele, by uodpornić mnie na wspomnienia wypełniające myśli. Jak miałam dalej żyć?”
„Uzdrowicielka (…) okazała się wspaniałą dziewczyną, która uwielbiała eksperymentować. Dzięki niej poznałam wiele nowych ziół i ich zastosowań. Wymieniałyśmy się wiedzą godzinami. Z przyjemnością chłonęłam wszystkie nowości i nie mogłam się doczekać, aż opowiem o tym mamie.”
„To miejsce wydawało się spokojne i pełne życzliwości. Reiko (…) oprowadziła mnie po okolicy. Miałam okazję poznać wielu mieszkańców oraz ich liczne problemy. (…) Po zapadnięciu zmroku usiedliśmy przy wielkim ognisku i świętowaliśmy moje przybycie. Zrozumiałam, że świat nie dzieli się wcale na ludzi dobrych i złych. Każdy z nas ma w sobie odrobinę mroku, ale tylko od nas zależy, jak traktujemy innych.”
„Uwierz, że świat nie jest czarno-biały. Ma wiele wyjątkowych odcieni szarości, które odróżniają nas od siebie, definiując indywidualne charaktery. Osobiście uważam, że to jest piękne. Różnimy się od siebie, ale to dobrze. (…) Możliwość wyboru czyni nasze życia wyjątkowymi, bez względu na to, dokąd się udamy. Czy to nie jest wspaniałe?”
Jako dziecko lubiłam przed zaśnięciem wyobrażać sobie rozmaite przygody w mniej lub bardziej fantastycznych krainach i „Kitsune” wydaje mi się zapisem tego rodzaju fantazji. Bohaterki są tutaj ze wszech miar przecudowne – jedna wędruje, odnosząc kolejne sukcesy i będąc życzliwie witana przez mieszkańców odwiedzanych miasteczek i wiosek, druga zaś szybko spotyka mężczyznę, który w zasadzie wszystko za nią robi, chroni ją, prowadzi, a przy tym wygłasza komentarze w stylu: „możesz dokonać cudów. Jesteś wyjątkowa i nigdy o tym nie zapominaj”. Przedstawiciele płci brzydszej w zasadzie są pozbawieni charakteru, ich rolą jest pomagać, wspierać i znosić liczne fochy dziewczyn.
Trudno mówić o jakimkolwiek „wewnętrznym” realizmie świata i wydarzeń, konsekwentnym prowadzeniu wątków, budowaniu napięcia, czy przemyślanym odsłanianiu przed czytelnikiem intrygi. O uniwersum z cyklu Kagawy napisałam, że przywodzi na myśl raczej inspirowany Japonią świat z RPGa, niż sam Kraj Kwitnącej Wiśni. Przynajmniej jednak wyczuwałam tam dbałość autorki o to, by jej wizja była klimatyczna i egzotyczna. U Ziętarskiej „japońskość” jest tylko cieniutką powłoczką – ot, kilka imion, motywów, strojów. Jednak, gdy się bliżej przyjrzeć, to np. bohaterowie sypiają tam na zwykłych łóżkach. Wygląda na to, że na ciekawą książkę fantasy w quasi-japońskich realiach przyjdzie mi jeszcze poczekać.