Gambit lisa (recenzja, 24.09.2023)
Chatkę sowy chroni pole, trzeba je zaorać
Yun Ha Lee, wyd. Mag
Pierwszy tom trylogii „Mechanizmy imperium”
Beatrycze Nowicka: 6/10
Do sięgnięcia po „Gambit lisa” zachęcił mnie intrygujący tytuł, ładna okładka (jak się potem okazało, pod pewnymi względami nie pasująca do treści – sądząc z opisów, postaci należałoby raczej wyobrazić sobie jako ludzi rasy żółtej), a także uwagi na temat oryginalności autorskiej wizji. Niestety, powieść Lee zawiodła moje oczekiwania.
Owszem, są tam pomysły wprowadzające pewną świeżość, przede wszystkim coś, co na swój użytek nazwę matemagią. Autor używa określenia „efekty egzotyczne”, niemniej z uwagi na ich charakter kojarzą mi się one raczej z podejściem rodem z fantasy. O co chodzi? Otóż odprawianie w odpowiednich momentach świąt oraz rytuałów, a także ustawianie podczas działań bojowych ludzi lub statków w określone formacje pozwala sprawiać, że np. broń działa lepiej, wrogowie zaczynają się rozpadać na rozmaite mniej lub bardziej fantazyjne sposoby, i temu podobne. Pomysł potencjalnie barwny, jednak albo sam autor nie wiedział o matematyce zbyt wiele, albo bał się, że odstraszy czytelników – w każdym razie poskąpił opisów na temat matemagicznej mechaniki, zbyt często ograniczając się jedynie do uwag, że bohaterowie coś liczą i jest to ważne, aby finalnie wszystko zadziałało.
Bardziej ogólnie zresztą – brak należytej ekspozycji to podstawowa wada tej książki. Heksarchat różni się od naszego świata organizacją społeczną, kulturą i sposobami walki, obejmuje szereg planet oraz sektorów gwiezdnych. Wszystko to aż się prosi o dokładniejsze opisanie tak, by czytelnik mógł „poczuć” ten świat. Lee tak nie uczynił, nie mnie oceniać na tym etapie czy z lenistwa, czy z chęci zaskoczenia czytelnika w kolejnych tomach.
Podobnie stosunkowo skąpe są informacje na temat bohaterów. Tych pierwszoplanowych jest w zasadzie tylko dwoje, reszta przewija się gdzieś w tle. Cheris jest sztandarowym przykładem „podejścia na Susan Ivanovą”, czyli obdarzenia postaci od razu całym pęczkiem cech, czy to mających na celu przełamanie stereotypów, czy uczynienie z niej przedstawiciela mniejszości. W tym przypadku jest to zamiłowanie do służby wojskowej, biegłość w matematyce oraz orientacja homoseksualna. Czyżby autor uznał, że samo to ostatnie zapewni bohaterce sympatię czytelników? Bo poza tym z lektury dowiedziałam się o tej postaci tylko kilku drobnych faktów dotyczących jej pochodzenia, a także tego, iż lubi określony rodzaj programów rozrywkowych i darzy sympatią świadome roboty, tutaj nazywane serwitorami. Nieco więcej czytelnik dowiaduje się o generale Jedao, choć w tym przypadku Lee się nie postarał, przez większość książki pomału dawkując informacje na temat dowódcy, by pod koniec uraczyć odbiorcę sążnistą porcją retrospekcji (w których i tak jest za dużo wątków i uwag z grubsza romansowych [1], a za mało konkretów, pozwalających zrozumieć zmiany zachodzące w psychice mężczyzny).
Konsekwencją autorskiego podejścia był kompletny brak emocjonalnego zaangażowania z mojej strony. Fabuła powieści opiera się na tym, że Cheris zostaje niejako połączona z umysłem/duchem Jedao i razem mają zdobyć kosmiczną twierdzę buntowników. Wiedząc niewiele na temat stron konfliktu oraz głównych postaci, trudno jakkolwiek przejąć się ich sukcesem bądź porażką. Heksarchat, oględnie rzecz ujmując, wydaje się niezbyt dobrym miejscem do życia, ale i buntownicy nie zostali przedstawieni jako ktoś, komu warto kibicować. Co więcej, nieznajomość możliwości i ograniczeń matemagii oraz opisywanego uzbrojenia, a także dość wyrywkowe opisywanie działań wojennych sprawia, że czytelnik nie ma jak ocenić prawdopodobieństwa sukcesu konkretnego posunięcia, ani też nie może samemu obmyślać strategii. Na przykład w pewnym momencie autor pisze, że twierdzę rebeliantów otacza tarcza (jak rozumiem, rodzaj pola siłowego) nie do sforsowania. Flota podlatuje i… raz dwa tęże niezniszczalną osłonę dezaktywuje, oczywiście dzięki pomysłowi Jedao. Jak po czymś takim przejąć się losem tej kampanii? Jak wierzyć, że postawione przed bohaterami zadanie jest trudne? I jaka właściwie jest stawka tej gry?
W ramach krytyki jeszcze – autorowi zdarzają się natchnione frazy, w zamierzeniu efektowne, a w praktyce: „jakby ktoś wziął bluźnierczą księgę zapisaną wszelkimi daremnymi odcieniami czerwieni, jakie kiedykolwiek wymyśliło ludzkie ciało, otworzył ją, odwrócił do góry nogami i rozsypał jej zawartość nad polem bitwy”, „sarna podeszła bliżej. Stanęła dęba, z oczu pociekła jej krew koloru blizn i chorych księżyców”, „bezokie przestrzenie […] działały jej na nerwy”, „ćma bojowa była poczwarką z twardego światła, ciężkich pęknięć i pustych przestrzeni, które niegdyś zapełniali ludzie”. Szczęśliwie Lee wpada w „poetyckie” uniesienia stosunkowo rzadko, inaczej nie dałoby się tego czytać.
Jedynym elementem, który uważam za naprawdę udany w „Gambicie…”, jest relacja Cheris-Jedao, przede wszystkim budowana za pomocą dialogów. Jest to jedyny wątek, który wydał mi się naprawdę interesujący, choć i tutaj spotkało mnie pewne rozczarowanie, gdyż finałowe wyjaśnienia wydały mi się niewystarczające.
Przyznam, że odkładałam „Gambit…” kilkakrotnie, w międzyczasie sięgając po szereg innych książek i ostatecznie doczytałam tę powieść na wakacyjnym wyjeździe, gdy nie miałam nic lepszego pod ręką. Raczej więc nie polecam, choć sądzę, że na pewno znajdą się osoby, którym książka może się spodobać.
–
[1] Zgadnijmy, kogo Jedao wspomina z największym uczuciem… Podpowiedź – to, że generał niejako trafił do ciała preferującej kobiety Cheris niekoniecznie będzie dla niego korzystną okolicznością. Choć z kobietami Jedao też sypiał, gwoli ścisłości. Nic też nie wskazuje zresztą, by bohaterowie mieli w najbliższym czasie okazję na jakiekolwiek życie uczuciowe i erotyczne. Z drugiej strony, przyszło mi na myśl już podczas pisania recenzji, że być może Lee po prostu chciał, aby relacja Cheris z Jedao była całkowicie pozbawiona podtekstu romansowego. A skoro już zatrącam o kwestie okołoseksualne – tak, jak napisałam, informacji na temat świata jest w tej książce stanowczo za mało. Ale za to znalazło się miejsce na opis scenki erotycznej pomiędzy dwoma żołnierkami, które nie odgrywają poza tym żadnej roli w fabule. Swoją drogą, trochę dziwi mnie przewaga kobiet w armii heksarchatu. W tym świecie od jakiegoś czasu płody hoduje się zewnątrzmacicznie, więc nie trzeba kobiet oszczędzać jako „zasobu rozrodczego”, ale z czysto praktycznego punktu widzenia – piechota wciąż odgrywa rolę z działaniach bojowych heksarchatu, a przecież to mężczyźni są statystycznie silniejsi i wytrzymalsi (oczywiście mogłoby być inaczej, jeśli zastosowano by inżynierię genetyczną mającą to zmienić, na razie jednak nie było żadnych wzmianek na ten temat). Nawiasem pisząc, wojna zawsze wydawała mi się głupotą przede wszystkim mężczyzn.