Utkane królestwo (recenzja, 08.08.2023)
Wybranka przeznaczenia i książę z różowego lasu
Tahereh Mafi, wyd. We Need YA
Pierwszy tom trylogii „Utkane królestwo”
Beatrycze Nowicka: 4,5/10
Ostatnimi czasy dopadł mnie tak silny głód książkowy, że poszukując jakiegoś fantasy z akcją osadzoną w całkowicie wymyślonym świecie, po prostu wybrałam kategorię na stronie jednej z księgarni internetowych i przeglądałam wszystko jak leci, by kupić coś, co najmniej mnie zniechęci. Ostatecznie, z braku laku i nie spodziewając się cudów, zdecydowałam się na kierowaną do nastolatków powieść Tahereh Mafi (niech to świadczy o rozmiarze mojej desperacji…).
Już wcześniej w fantasy można było zauważyć istotną rolę trendów. Dzięki powodzeniu, nieukończonego niestety, cyklu Scotta Lyncha o Locke’u Lamorze wróciła do łask fantasy łotrzykowska i ukazały się między innymi serie Michaela Sullivana, czy Douglasa Hullicka. Obecnie, sądząc z dat wydań oryginalnych, proces przebiega jeszcze szybciej. W „Cieniu i kości” Leigh Bardugo opisała świat inspirowany carską Rosją – w roku 2019, w którym wyszedł serial na podstawie powieści, ukazali się „Niegodziwi święci” Emily Duncan i „Dziedzictwo krwi” Amelie Wen Zhao. Nawiasem pisząc, trzy wyżej wymienione książki to początki trylogii, co stało się swego rodzaju normą. W 2017 w USA wydano „Miasto mosiądzu” Chakraborty (tytuły następnych tomów to „Królestwo miedzi” i „Imperium złota”), wykorzystujące motywy bliskowschodnie. Rok później ukazało się quasi-indyjskie „Cesarstwo piasku” Tashy Suri, a w 2019 kontynuacja pt. „Kraina popiołu” (tym razem skończyło się na dylogii, co urasta do rangi wielce oryginalnego rozwiązania). W roku 2022 zaś do księgarń za oceanem trafiło „Utkane królestwo” Tahereh Mafi, którego wydawca obiecuje czytelnikowi motywy z perskiej mitologii. Marketing rządzi, co widać choćby po tytułach powieści. Czytelnik, a raczej czytelniczka (wyjąwszy wspominany na samym początku nurt łotrzykowski, bardziej pod tym względem uniwersalny), ma dostać dokładnie to, czego się spodziewa, jeśli zapoznała się z choć jedną pozycją należącą do takiego „nurtu”.
A czego się spodziewa? Zapewne fantasy romansu z wybranką przeznaczenia w roli głównej. Tak jest i tutaj. Akcja książki jest nieskomplikowana, toczy się w przeciągu zaledwie kilku dni (plus retrospekcje) i sprowadza głównie do tego, aby tutejsza Mary Sue spotkała przystojnego księcia, a potem równie przystojnego i młodego króla-maga (romansowa trylogia fantasy nie może się wszak obyć bez miłosnego trójkąta, dzięki obecności którego fanki będą mogły dyskutować oraz pisać fanfiki na temat pożądanego przez nich rozwiązania rozterek protagonistki względem osoby wybranka).
Postaci są chodzącymi kliszami. Alizeh, która, podobnie jak bohaterka powieści Suri, na co dzień musi znosić wiele upokorzeń, jest obdarzoną rozmaitymi nadprzyrodzonymi mocami (niezwykła szybkość, niewidzialność, szybkie leczenie ran, odporność na ogień, itp. itd.) i mającą wypełnić proroctwo dziedziczką królewskiego rodu dżinnów. Nie musi jeść i jest odporna na choroby, ale pracuje za grosze i daje sobą pomiatać. Potrafi bez większych problemów pokonać sześciu nasłanych zabójców, lecz okazuje się ciamajdą, kiedy autorce jest potrzebne, by przyciągnęła uwagę księcia, malowniczo się wywracając. Oczywiście Alizeh jest także szlachetna, sprytna i zjawiskowo piękna. Ma jedną słabość, a mianowicie boi się ciemności – wszystko po to, by w odpowiednim momencie paść w ramiona królewicza, mogącego wtedy udzielić bohaterce wsparcia.
W porównaniu z dziewczyną, książę prezentuje się jeszcze gorzej. Autorka nie szczędzi zapewnień na temat jego olśniewającej (tak, dokładnie ten przymiotnik pada i to chyba więcej niż raz) urody, ustami postaci drugoplanowych określa też Kamrana jako melancholijnego młodzieńca. Z opisów jego uczuć oraz dialogów wynika jednak, że chłopak jest nieustająco wściekły, sfrustrowany i zirytowany. A przepraszam, nie nieustająco, bo przecież gdy widzi Alizeh, popada w okołomiłosne uniesienia. Gdyby wzbudził we mnie jakiekolwiek pozytywne uczucia, to mogłoby choć trochę uratować tę książkę w moich oczach, jednak tak się nie stało.
Pozostałe postaci to statyści, a konkurent dla królewicza zostaje wprowadzony dopiero pod sam koniec, więc niewiele można o nim powiedzieć (poza tym, że również jest urodziwy, elegancko ubrany, włada potężną magią, ma mroczną przeszłość oraz zdarza mu się spierać z główną bohaterką).
Choć w powieści pojawiają się dżinny, Iblis, a także różnego rodzaju inspirowane bliskim wschodem opisy miejsc, strojów, czy potraw „Utkane królestwo” to przede wszystkim kolejna wariacja na temat baśni o Kopciuszku. Przyznam, że zasmuciła mnie myśl, jak głęboki cień na kobiecą wyobraźnię rzuca te kilka zasłyszanych w dzieciństwie historii o dziewczynach pokochanych przez książęta.
Uczucie, którym zaczynają pałać do siebie Alizeh i Kamran, jest nagłe i gwałtowne. Nic o sobie nie wiedzą, widzieli się przelotnie kilka razy, ale już pragną się do szaleństwa i wymieniają zapewnieniami w stylu „potrafiłbym przynieść ci tutaj księżyc, gdyby tylko mogło oszczędzić ci to łez”. Kicz leje się strumieniami. „Nie chodziło o to, że był przystojny czy szlachetnie urodzony albo że odgrywał rolę szarmanckiego księcia” – rozmyśla Alizeh – „Nie, przyjemność sprawiło jej coś znacznie prostszego. (…) To cud, że książę w ogóle ją zauważył”. Wprawdzie kilkanaście godzin wcześniej bohaterka spotkała na ulicy swojego pobratymca dżinna, który na dzień dobry klęknął przed nią, zapewnił ją, że jest ich zapowiedzianą królową i podarował jej bezcenny artefakt, ale co tam, przecież nie był tak śliczny jak księciunio i w dodatku okazał się (tadam!) przyjacielem z dzieciństwa. A wspomniany artefakt, pozwalający stwierdzić, czy rozmówca mówi prawdę, posłużył autorce do tego, aby dziewczyna wiedziała, że wszelkie natchnione zapewnienia Kamrana są szczere.
Jeśli chodzi o świat przedstawiony, to opisy bywają barwne i urokliwe, choć widać, że Mafi szczególnie nie zastanowiła się nad swoim uniwersum. Oto największe imperium tego świata, które… sprowadza statkami wodę (w innym miejscu wspomniano o licznych rzekach spływających z gór). Królewski pałac, bardzo strategicznie, został usytuowany na dnie wąwozu. W porównaniu z wspominanym powyżej „Dziedzictwem krwi” bzdurek jest mniej, jednak głównie dlatego, że świat stanowi przede wszystkim ładne tło. A skoro już o bezsensownych rozwiązaniach mowa, prym wiedzie propozycja – Alizeh, ludzie króla szukają cię, aby cię zabić, zatem najlepszym sposobem na ukradkowe wywiezienie cię z miasta, jest zaproszenie cię na bal w pałacu. Oczywiście dziewczynę taka propozycja zachwyca, no bo przecież bal.
Cóż mogę jeszcze dodać… Dialogi są dosyć drętwe, choć całość czytało mi się lekko i szybko. Zaznaczyłam sobie też jeden cytat: „dawno się bowiem nauczyła, że gdy domu nie udaje się znaleźć, można go sobie stworzyć – że da się go ulepić nawet z niczego” (tak myśli dziewczyna, urządziwszy się w klitce, udostępnionej jej przez nowych pracodawców; uparty optymizm Alizeh jest chyba jedyną cechą odróżniającą ją od kilku innych bohaterek podobnych książek).
Nie owijając w bawełnę – „Utkane królestwo” mogę polecić jedynie najbardziej zagorzałym nastoletnim fankom fantasy romansów.
–
Za oceanem ukazał się już tom drugi, ostatni zapowiadany jest na 2024. Raczej jednak podaruję sobie dalszą lekturę, nawet jeśli ukażą się one po polsku. Swoją drogą, poczytałam opinie na temat części kolejnej na goodreads. Zasadniczo dzielą się one na te krytyczne i na te spod znaku “ochhh, Alizeh musi wybrać tego !!!!! Nazwał ją SWOIM ANIOŁEM <kilka emotek z serduszkami>. Z tychże opisów wynika, że amant numer dwa, który w tomie pierwszym podarował bohaterce magiczne ciuchy i ją porwał do swojego położonego na południu kraju, chce się z nią ożenić i wyznaje, że o niej śnił. Czyżby szykował się jakiś crossover z „365 dni”?