Beatrycze Nowicka Opowiadania

Nożem i widelcem

Wstęp teoretyczny

Profesor Arthur Cogdell wchodzi na scenę zdecydowanym krokiem i omiata audytorium oceniającym spojrzeniem. Choć jego wykład odbywa się w największej z dostępnych sal, zabrakło krzeseł, ludzie stoją pod ścianami, a niektórzy usiedli na podłodze w przejściach. Tłum zachowuje się raczej spokojnie i Amber uważa, że tym razem wykład odbędzie się bez komplikacji. To w końcu Europa, w dodatku silnie zlaicyzowane Czechy. Oczywiście, koledzy po fachu wdadzą się w dyskusję, jednak raczej nie zdobędą się na coś więcej niż zażartą wymianę argumentów. Nie ma co liczyć na wtargnięcie prowadzonej przez wściekłego duchownego barwnej gromadki z transparentami. Amber zastanawia się, czy taki obrót spraw jest Cogdellowi na rękę, czy może wręcz przeciwnie. Wydaje jej się, że rola apostoła kontrowersyjnych poglądów mile łechce jego ego.
– Szanowni państwo! – Głos prelegenta jest donośny, lecz spokojny. Szmery i szepty momentalnie milkną. – Jest mi niezmiernie miło, że przypadł mi zaszczyt wygłoszenia wykładu inauguracyjnego. Dziękuję za ten dowód uznania dla mojej pracy. – Profesor uśmiecha się szeroko, błyskając nienagannymi zębami. Młody, pewny siebie, świetnie ostrzyżony i elegancko ubrany wygląda bardziej na polityka czy biznesmena, niż naukowca. – Zdaję sobie sprawę, że moje hipotezy są szeroko kwestionowane i tym bardziej dziękuję organizatorom za odwagę.
Na ekranie za plecami profesora pojawia się slajd tytułowy. „Mechanizmy selekcji inteligencji człowiekowatych” brzmi niewinnie, jednak wszyscy wiedzą, na czym zamierza skoncentrować się Cogdell. Z kolejnego slajdu na słuchaczy spogląda poważne oblicze Darwina. 
– Teoria ewolucji dała nam odpowiedź, jak powstają nowe gatunki, jednak to był dopiero początek drogi. Od momentu, w którym uznaliśmy tezy Darwina na temat pochodzenia człowieka, wciąż zadajemy sobie pytanie, co napędziło rozwój naszego mózgu i, co za tym idzie, zdolności poznawczych. Dlaczego Homo sapiens stał się najinteligentniejszym gatunkiem na planecie. Czy aż taki poziom intelektu był konieczny? Przecież wykształcenie dużego i wysoce rozwiniętego mózgu oznacza bardzo wysoki koszt energetyczny oraz trudności przy porodach. A jednak jakiś czynnik, bądź czynniki selekcjonowały coraz większe, coraz sprawniejsze mózgi. Wszyscy to wiemy, jednak wciąż nie potrafimy jednoznacznie wskazać takiego czynnika.
Profesor robi pauzę, popija wodę z butelki. Jakby z zamyśleniu przeczesuje krótkie czarne włosy. Amber dostrzega w jego oczach wyzywający błysk. 
– Mieliśmy tyle hipotez. Pośród nich całkiem sporo dotyczyło zwyczajów żywieniowych. Niektórzy uważają, że naszą wspaniałą inteligencję zawdzięczamy jedzeniu ryb, inni, że orzechów – profesor pozwala sobie na kpiący uśmiech. – Wszyscy znamy teorię na temat znaczenia termicznej obróbki pożywienia. A przecież istnieje prostsze wyjaśnienie. Pozwolę sobie jednak na pewną dygresję. 
Na następnym slajdzie widnieje dosyć zabawnie wyglądający pająk z jedną parą oczu wyraźnie większą od pozostałych.
– Oto pająk z rodzaju Portia. Ostatnio stał się dość sławny, zagościł nawet na kartach kilku książek SF, a wszystko to z uwagi na inteligencję, imponującą, jak na stworzenie dysponujące tak prostym układem nerwowym. Potrafi zapamiętać teren, na którym znajduje się ofiara i opracować strategię ataku. Jest zdolny do uczenia się metodą prób i błędów. Można by długo opowiadać o jego możliwościach, ja jednak pozwolę sobie przejść do kwestii kluczowej. Otóż ofiarami przedstawicieli rodzaju Portia są inne pająki. – Cogdell uśmiecha się szerzej – Większość z was czytała, albo przynajmniej przeglądała moje publikacje, więc wiecie, do czego zmierzam – teatralnie zawiesza głos – Czas spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że stawaliśmy się coraz sprytniejsi, ponieważ było to potrzebne, by z powodzeniem polować na ludzi. 
Kolejna ilustracja przedstawia schemat ewolucyjnej historii człowiekowatych. Cogdell wskazuje laserem linię Homo sapiens. 
– Może zostać tylko jeden – stwierdza, przesuwając wskaźnik w bok, na puste pole. Jeszcze kilka centymetrów niżej współistnieją ze sobą linie innych gatunków z rodzaju Homo. – W wielu mitologiach pojawiają się wzmianki o wojnie z innym ludem, najczęściej olbrzymami, w której zwycięstwo zapoczątkowało obecny porządek. Być może to ostatni ślad, jaki zachował się w zbiorowej pamięci. Ale porzucając spekulacje... 
Amber przestaje słuchać uważnie. Przeczytała wszystkie prace Cogdella, chodziła nawet do niego na kurs, a wykład o ludożercach słyszała już kilka razy z okazji innych konferencji. Skupia się na analizie mowy ciała, tonu głosu. Dochodzi do wniosku, że profesor jest coraz lepszy. Potem jednak znudzenie bierze górę i kobieta pozwala myślom odpłynąć w stronę znacznie przyjemniejszego tematu. Zastanawia się, jak Arthur Cogdell wyglądałby bez tej świetnie skrojonej popielatej marynarki i bladobłękitnej koszuli. Profesor opowiada o tym, jak zwiększona ilość neuronów miałaby stanowić dodatkową osłonę przed chorobami neurodegeneracyjnymi o podłożu prionowym. Tymczasem Amber pozbawia jego wyobrażoną kopię spodni. Gdy Cogdell rozwodzi się na temat uzębienia, układu pokarmowego i narzędzi, jego alter ego zajmuje się inną czynnością fizjologiczną kluczową dla przetrwania gatunku. Amber ma jedynie nadzieję, że udaje jej się utrzymać poważno-skupioną minę. Zresztą, wszyscy i tak patrzą na profesora.

Materiały i metody

Po wykładzie istotnie ma miejsce gorąca dyskusja. Amber wymyka się przed końcem, by odświeżyć się i poprawić makijaż. Teraz jej pora na łowy. 
Niestety, na przerwie kawowej Cogdella nie odstępują zwolennicy i przeciwnicy jego teorii, tak, że zupełnie nie ma jak zaczepić go i zacząć niezobowiązującą rozmowę. Okazja nadarza się dopiero późnym popołudniem, gdy profesor wychodzi w połowie cudzego wykładu. Amber podąża za nim. Wsiadają do tej samej windy. 
– Fallon potrafi być strasznie nudny – Kobieta obdarza rozmówcę wyćwiczonym łobuzerskim uśmiechem. – Choć jego wyniki są interesujące. 
Czuje na sobie oceniający wzrok Cogdella. W oczach mężczyzny pojawia się błysk rozpoznania, chwilę potem jednak przez jego twarz przemyka zwątpienie. Amber docenia jego pamięć do twarzy, a także to, że profesor rezygnuje z pytania „czy ja już pani gdzieś nie spotkałem?” Gdy zapisała się do niego na kurs, celowo ubierała się i czesała na typową szarą myszkę. Zrezygnowała nawet z makijażu. Chciała obserwować, pozostając niezauważona. Teraz natomiast wykorzystała zdobyte informacje, by przedzierzgnąć się w kobietę, która wzbudzi jego zainteresowanie. Wybrała piaskową garsonkę, pod którą założyła jedwabną bluzkę w kolorze czekolady. Do tego elegancka jasnobrązowa torebka i czółenka pod kolor kostiumu. Wiedziała, że nie gustował w blondynkach, stąd zdecydowała się na ciemnokasztanowe loki z miedzianym połyskiem. Dzisiaj upięła je w kok, pozostawiając jeden niesforny kosmyk. Makijaż dobrała staranny, acz nie nachalny, jedynym wyraźnym akcentem są usta podkreślone jasnoczerwoną szminką. Zadbała nawet o odpowiednie soczewki, nadające jej tęczówkom orzechowy kolor. 
– Jego ostatnie interesujące wyniki pochodzą sprzed pięciu lat – kwituje Cogdell, jednak ton jego wypowiedzi Amber ocenia jako raczej życzliwy. 
– Myślę, że nie powinniśmy go jeszcze skreślać. Zwłaszcza, że dostał fundusze i stworzył nową grupę. Są tam obiecujące nazwiska. 
Cogdell pozwala sobie na leciutkie parsknięcie. 
– Cóż, w takim razie zobaczymy. A pani czym się zajmuje?
– Robię doktorat w Dartmouth u profesor Janet Flynn. 
Profesor zachowuje uprzejmy wyraz twarzy, choć po drobnym drgnieniu ust Amber poznaje, że nie ma wysokiego mniemania na temat badań nad tożsamością płciową u plemion z Wielkich Równin. „Jednak powstrzymał się od komentarza, to dobrze” – myśli kobieta, wyciągając do niego rękę – Amber Byrne.
Ściskają sobie dłonie. 
– Arthur.
– Nie zamierzam udawać, że nie chciałam poznać cię osobiście. – Amber uśmiecha się ponownie, nieco przepraszająco. – Jesteś u nas żywą legendą. Choć po tym, co dziś zobaczyłam, sądzę, że musisz chyba czuć się osaczony. 
Wzrusza ramionami.
– Nie jest aż tak źle, jak się przywyknie – stwierdza nonszalancko – Lepsze to, niż gdyby mnie zignorowali. Choć przyznaję, niektórzy potrafią być strasznie namolni. 
– Mam nadzieję, że mnie do nich nie zaliczysz – odpowiada Amber, przechylając lekko głowę. 
Zanim profesor zdąży odpowiedzieć, winda zatrzymuje się na parterze. Cogdell przepuszcza towarzyszkę przodem. Wychodzą do holu centrum konferencyjnego. 
– To się okaże – odpowiada Arthur, uśmiechając się półgębkiem.
Amber robi nadąsaną minę. 
– Dobrze, dobrze. Już sobie idę. – zaczyna się odwracać – Choć właśnie miałam spytać, czy już kiedyś byłeś w Pradze, bo jeśli nie, to mogłabym pokazać ci kilka ciekawych miejsc, nie tak zawalonych przez turystów. 
– Zaczekaj.
Kobieta zatrzymuje się w pół ruchu. Unosi jedną brew.
– Myślę, że chciałbym empirycznie zweryfikować stopień twojej namolności oraz przydatności jako przewodniczki. 

Zgodnie ze swoją deklaracją, profesor pozwala jej wybrać cel wieczornego wypadu na miasto. Amber zabiera go do dzielnicy Winogrady. Spacerują ulicami, oglądając wystawne fasady świeżo odrestaurowanych kamienic, zadbane skwery i dziesiątki knajpek, w których miejscowi rozkoszują się wciąż ciepłym, późnoletnim wieczorem. Arthur chciałby przysiąść w jednej z nich, ale kobieta uparcie prowadzi go dalej, aż docierają do parku malowniczo położonego na stoku wzgórza. Z tarasu przed neorenesansową willą rozpościera się widok na miasto – kolorowe kamieniczki i wieżowce powleka właśnie pomarańczowe światło zachodu. Cogdell wydaje się pod wrażeniem. Przez dłuższą chwilę oboje milczą, kontemplując krajobraz. Później kobieta wskazuje w dół – stok wzgórza porasta winnica, a w jej środku migoczą światła drewnianej altany. Schodzą do znajdującej się tam restauracji, gdzie spędzają resztę wieczoru.

Rozmowa szybko zbacza w kierunku pracy. Profesor wspomina początki własnej kariery i opór, na jaki napotykał, próbując upowszechnić swoją teorię. Narzeka na studentów i administrację, wylicza swoje granty. Amber przysłuchuje się temu stosownie zainteresowana, a w odpowiednich momentach zachwycona. Podziwia i podziela opinie, od czasu do czasu nie zgadzając się w jakichś drobniejszych sprawach. Perlistym śmiechem puentuje jego dowcipy. Przed oczami przesuwają jej się sceny z filmu o tańcach godowych rajskich ptaków, a za podkład dźwiękowy do nich robią wynurzenia jej matki na temat mężczyzn. Amber wzięła je sobie do serca. Ostatecznie jej matka była żywym dowodem na to, ile można osiągnąć, uwodząc odpowiedniego mężczyznę. Po pewnym czasie temat zbacza na jazdę konną, którą Amber, cóż za niespodzianka, także uwielbia. Przez chwilę dyskutują o rasach, po czym kobieta uznaje, że nadszedł czas na odstawienie Kopciuszka. Naprawdę musi już wracać do hotelu, jutro rano ma samolot. Nie, niestety nie może zostać do końca konferencji, dlatego szczególnie się cieszy, że mogli wybrać się na ten spacer, będzie go ciepło wspominać, bardzo miło było poznać, spędziła przeuroczy wieczór i tak dalej. Pozwala odprowadzić się do hotelu i uprzejmie, lecz stanowczo żegna się pod recepcją i odchodzi nie oglądając się za siebie – oczywiście schodami, żeby mógł sobie jeszcze popatrzeć.

***

Po powrocie zastaje całą listę spraw do załatwienia, które nawarstwiły się przez jej nieobecność. Przysłano także nieco nowych informacji na temat obiektu jej zainteresowania. Amber reguluje honoraria detektywów. Nie podoba jej się włączanie w sprawę osób trzecich, zwłaszcza po tym, czego dzięki nim dowiedziała się o profesorze. Potencjalni świadkowie są kłopotliwi, z drugiej strony sama nie miałaby czasu, ani umiejętności, by się tym należycie zająć. Jedyna pociecha to taka, że dzięki swoim tezom Cogdell ma bardzo wielu wrogów, więc lista osób, które mogłyby zlecić śledzenie naukowca w nadziei na odkrycie czegoś, co pozwoliłoby zrujnować mu reputację, jest długa. Kolejnym problemem jest konieczność wynajmowania coraz to nowych ludzi. Oczywiście wygodniej byłoby zatrudnić do tego jedno biuro, ale ona nie może pozwolić, by ktoś poza nią złożył układankę. Jest pewna, że nie zdołałaby go przekonać, by zachował swoje odkrycia w tajemnicy. W skrzynce czeka na nią jeszcze mail od ojca, który pyta o postępy. Odpisuje od razu, prosi go o cierpliwość.

Ojca także będzie musiała okłamać. Gdy zlecił jej sprawdzenie profesora, na pewno nie spodziewał się takich rezultatów prywatnego śledztwa. Amber wie, co by sobie pomyślał – uznałby mężczyznę za niepewnego, a jego… upodobania za objaw słabości i niedojrzałości. Na pewno nie zaproponowałby mu przystąpienia do sponsorowanego przez CarbTech think tanku. Pewnie miałby rację, konstatuje ze smutkiem kobieta. Ale szkoda byłoby zmarnować tak błyskotliwy umysł. Powinni dać mu szansę.

Ponieważ profesor wciąż pozostaje na konferencji, Amber dochodzi do wniosku, że nadeszła okazja, by sprawdzić jeden z uzyskanych adresów. Ma na to kilka dni, a podróż nie zajmie wiele godzin. Starczy czasu na niewielki rekonesans. Na wszelki wypadek kobieta wynajmuje samochód na lewe papiery.

Okolica jest dzika i urokliwa, a przede wszystkim słabo zaludniona. Wymarzone miejsce dla kogoś, kto pragnie w spokoju oddawać się swojemu hobby. Amber ogląda domek z zewnątrz, bezskutecznie szuka śladów dookoła niego i w lesie. Pociesza się, że przynajmniej Arthur jest ostrożny. Co nie zmienia faktu, że jego postępowanie jest dziecinne. Nie przystaje do osoby, którą mógłby, ba – powinien być. Mogłaby go poprowadzić, tylko czy on na to pozwoli? Całe szczęście, że Amber nie ma w zwyczaju realizować naraz tylko jednego planu. Jeśli się uda, ojciec pewnie się zdziwi, ale później zrozumie, że ona po prostu wybiega myślą dalej w przyszłość.

***

Cogdell spotyka Amber kilka miesięcy później na uniwersytecie Stanforda. On został tu zaproszony na cykl gościnnych wykładów, ona przyjechała na wymianę. Idą razem na lunch, w czasie którego wspominają konferencję w Pradze, a profesor pyta, czy skoro mieszka tutaj od lutego, zdążyła już znaleźć jakieś ciekawe miejsca. Amber wie, że naukowiec odwiedził uniwersytet już dwukrotnie, ale to akurat kłamstwo jest dla niej pozytywnym sygnałem. Oczywiście, że może na nią liczyć w kwestii wynajdywania atrakcji. Wymieniają się numerami telefonu.

Amber dochodzi do wniosku, że czekanie bywa straszliwie frustrujące. W trakcie dwóch i pół tygodnia zdołali jedynie raz umówić się na kolację i dwa razy pojechać zwiedzać pobliskie rezerwaty przyrody. Profesor ciągle narzeka na nawał zajęć i obowiązki towarzyskie – najwyraźniej usiłuje wyrobić sobie tutaj jak najwięcej znajomości. Amber pochwala jego pragmatyzm, jednak zżyma się w duchu na kolejne opóźnienia. Wreszcie Arthur dzwoni do niej z informacją, że ma cały wolny weekend. To brzmi obiecująco. Jadą do rezerwatu nad El Corte de Madera, który ma tę zaletę, że można zwiedzać go także konno. Cogdell jest rozluźniony i zadowolony – właśnie przyjęli mu kolejną pracę, a w lipcu jedzie do Anglii na zaproszenie telewizji BBC, chcą przeprowadzić z nim wywiad. 
– To jest jak rozchodzące się fale na wodzie – mówi z radością, kiedy odpoczywają na jednym z miejsc piknikowych, dość urokliwej polance z widokiem na strumień – Coraz więcej osób w środowisku przekonuje się do tematu. 
– Mnie jednak zastanawia jedno – odzywa się Amber – Dlaczego w pewnym momencie kanibalizm dla większości kultur stał się tabu, a tylko w nielicznych został zrytualizowany.
– Może po prostu staliśmy się wystarczająco inteligentni, by zapewnić sobie dużo łatwiej zdobywane pożywienie. Gdy już wytępiliśmy pozostałe gatunki naszych najbliższych krewnych... Może w pewnym momencie było nas zbyt mało i taka strategia szkodziła społecznościom realizującym ją. A w innych miejscach było wręcz przeciwnie, zaczęliśmy tworzyć duże wspólnoty. Nacisk został położony na współpracę, destabilizujące elementy musiały zostać odrzucone. Zaczęły wykształcać się złożone systemy moralne, wraz z nimi potępienie tego rodzaju praktyk. Późniejszy rozwój rolnictwa sprawił, że wzrosła dostępność pożywienia. Co nie znaczy, że proceder został całkiem zarzucony, bo nawet w dziewiętnastym wieku w Europie wśród chłopstwa zdarzały się przypadki kanibalizmu z głodu. Zresztą, przecież w wielu kulturach zachowały się pozostałości tych praktyk, historia Tantala to przecież wręcz zarejestrowany w micie moment przejścia, zmiany obyczaju. Dalej legendy hinduskie, nawet baśń o Jasiu i Małgosi. 
– Teraz też zdarzają się różne sprawy nagłaśniane przez media – zastanawia się Amber – włącznie z tym świrem, który sam chciał być zjedzony.
– To już jest patologia – parska Cogdell – No, ale dzięki temu sam wyłączył się z puli genowej i świetnie. Idiotów nie potrzebujemy. 
Kobieta marszczy brwi 
– Tu, na zachodnim wybrzeżu była podobna historia. Słyszałam o tym niedawno, choć sprawa jest sprzed ładnych paru lat. Do dziś pozostaje niewyjaśniona. Niedaleko Berkeley znaleziono zwłoki dziewczyny, której wycięto część mięśni. – wzdryga się, potem spogląda na profesora – Czy ty wtedy nie robiłeś tam doktoratu? 
Cogdell poważnieje. 
– Pamiętam, to była głośna sprawa. Nikomu przedtem o tym nie wspominałem, ale powiem ci, że to właśnie ona była początkiem wszystkiego. 
Amber śmieje się. 
– Zapamiętam to sobie, na wypadek, gdyby ktoś chciał przeprowadzić ze mną wywiad, gdy już będą pisać twoją biografię. 
– Wolałbym, żeby moje badania nie zaczęły być postrzegane jako wynik fascynacji morderstwem. Nie uważasz, że to byłoby zbyt ograne? 
– „Przełomowa teoria profesora Arthura Cogdella zainspirowana działaniami Kanibala z Berkeley”. Bardzo medialne. Choć fakt, niepoważne. – zmienia pozycję, mimochodem stwierdzając, że lekko spocona koszulka opina się na jej biuście jak należy. 
– Lubię patrzeć, jak usiłujesz mną manipulować – odzywa się nagle Cogdell. 
Amber wypuszcza spomiędzy palców kosmyk włosów, wspiera ręce na stole z bali.
– Wszyscy manipulujemy sobą wzajemnie – wzdycha – Oczywiście, korzystniej jest, kiedy mężczyzna nie zdaje sobie sprawy. – spogląda Arthurowi w oczy – Czy jednak nie powinno ci to schlebiać? Albo, czy cel, ku któremu ta manipulacja zmierza, ci nie odpowiada? – odchyla się na ławie – Lubisz kontrolować sytuację, prawda? 
– Tak, nie i tak – odpowiada profesor – Skoro jednak wyjaśniliśmy sobie już te sprawy, może moglibyśmy pominąć resztę podchodów i przejść do sedna. 
Kobieta uśmiecha się szeroko 
– Czekałam na tę propozycję. 

Wyniki

Profesor wyraźnie bawi się, wybrzydzając na kolejne motele. Amber udaje, że jej to nie rusza. Wreszcie znajdują niewielki, ale elegancki hotelik. Cogdell płaci za nocleg gotówką. Teraz przyszła jej kolej na drobną złośliwość – oznajmia, że najpierw musi się wykąpać. Wchodząc do łazienki, nie zamyka drzwi od wewnątrz. Ku jej rozczarowaniu profesor nie korzysta z okazji. Natyka się na niego po wyjściu. 
– Teraz moja kolej na kąpiel – mówi Arthur z bezczelnym uśmiechem.
– A może ja lubię spoconych mężczyzn – protestuje Amber. Przytula go gwałtownie i z satysfakcją wyczuwa jego wzwód. 
– Sam wspominałeś o przechodzeniu do sedna – szepce mu do ucha, a on w tym czasie ściąga z niej ręcznik. 
Cogdell jest staranny i skrupulatny. Nie zaniedbuje potrzeb partnerki. Nie zapomina o zabezpieczeniu. Gdy w nią wchodzi, Amber jęczy odpowiednio entuzjastycznie. 
– Nie tak chciałbyś to ze mną robić, prawda – odzywa się kobieta dużo później. 
Zdążyła już zapaść noc, a że nie zapalili świateł, nie dostrzega wyraźnie jego twarzy, choć leżą obok siebie. Ręka Cogdella nieruchomieje na jej plecach. 
– Nie – odpowiada. 
Amber unosi głowę. Całuje go w usta, a potem nurkuje pod kołdrą. 
– Teraz – odzywa się po dłuższej chwili – Możesz mi pokazać, na co naprawdę masz ochotę.

Podczas porannej toalety kobieta gratuluje sobie, że jednak nie zdecydowała się na wydłużanie włosów. Byłoby cokolwiek żenujące, gdyby część jej fryzury została Cogdellowi w garści. Dochodzi do wniosku, że właściwie spodziewała się po nim jakichś większych perwersji. Tymczasem skończyło się na odrobienie przemocy, ale nie takiej, która mogłaby doprowadzić do trwałego uszkodzenia ciała – to akurat świetnie. Trochę szarpaniny, gryzienia, drapania, wykręcania rąk. W pewnym momencie prosił, by udawała, że mu się opiera, co okazało się wstępem do całkiem przyjemnej zabawy. Po wszystkim snuli rozważania o tym, czy przemoc jest naturalnym elementem ludzkich zwyczajów godowych. Amber wspomniała jedną z teorii jej promotorki, wedle której kobiety są fizycznie słabsze od mężczyzn dlatego, że więcej dzieci rodziło się w wyniku gwałtów. Cogdell pozostał sceptyczny, ale to doprowadziło do wymiany ripost, w wyniku której ponownie się kochali.

W ten sposób mija im reszta niedzieli. Później spotykają się regularnie. Ku rozczarowaniu Amber, wspólne noce zawsze spędzają daleko od campusu. Profesor najwyraźniej nie chce, by plotkowano o jego romansie ze studentką. Trochę ją to smuci, bo wolałaby, żeby mimo wszystko potraktował ją poważnie, inaczej niż wszystkie poprzednie. Trochę śmieszy, bo wyobraża sobie, jak zmieniłoby się jego nastawienie, gdyby zamiast przedstawić się panieńskim nazwiskiem matki, użyła swojego prawdziwego. Profesor najbardziej lubi brać ją od tyłu, wspartą na rękach i kolanach, albo leżącą na skraju łóżka lub stołu. Po wszystkim długo rozmawiają, stara się wtedy trzymać pół kroku za nim, bystra, lecz nie nazbyt, nie na tyle, aby się spłoszył. Temat wspólnej przyszłości nie pojawia się w czasie tych rozmów ani razu. Gdy kończy się semestr letni, oboje wracają na swoje uczelnie.

***

We wrześniu Amber dochodzi do wniosku, że nadszedł czas na kolejny ruch. Być może zbliża się rozstrzygający moment. Odkładała ten telefon przez kilka dni, ale wie, że zwlekanie nic nie da. Głos Arthura w słuchawce jest nieco zaskoczony. Od czasu ich romansu wymienili jedynie kilka maili. 
– Słuchaj, wiem, że to nie jest rozmowa na telefon – zaczyna Amber – Ale doszłam do wniosku, że z kilku względów tak może być lepiej.
– Coś się stało?
–Jestem w ciąży.
Po drugiej stronie słuchawki na dłuższą chwilę zapada głucha cisza. Amber liczy uderzenia własnego serca. 
– Mówiłaś... mówiłaś, że bierzesz tabletki? 
„Kłamałam” – myśli Amber.
– Jesteś tego pewna? 
– Tak.
– Słuchaj, nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że chcę cię wykorzystać dla własnej kariery. Mam pieniądze, dam sobie radę... Poza tym, jeszcze nie mówiłam rodzicom, ale myślę, że mi pomogą. Po prostu uznałam, że powinieneś wiedzieć. Nie mówię tego w cztery oczy bo sądzę, że należy ci się czas na przemyślenie sprawy. Zastanów się i daj mi znać, co postanowisz. – Zanim Cogdell zdąży cokolwiek odpowiedzieć, Amber się rozłącza. 

Dyskusja

W głębi duszy bardzo by chciała, żeby to skończyło się dobrze. Przecież go wybrała, uwierzyła w niego. Będzie matką jego dziecka. Powinien przecież zadbać – jeśli nawet nie o nią, to przynajmniej o swój materiał genetyczny. Rozsądek podpowiada jej jednak daleko posuniętą ostrożność. Amber musi się przygotować na każdą okoliczność. Wszelkie materiały i dowody opracowuje i umieszcza na jednym z wielu serwerów firmy ojca. Jeśli nie zaloguje się w odpowiednim czasie, dane zostaną rozesłane do kilkunastu gazet. Znajomych i kolegów z uczelni informuje, że najbliższe tygodnie zamierza spędzić w domu, pisząc publikację.

Cogdell puka do drzwi jej mieszkania w sobotę rano. Wydaje się zakłopotany. W dłoniach, na które założył skórzane rękawiczki, mnie niewielki bukiet róż. 
– Przepraszam, że nie oddzwoniłem od razu – mówi – Poczułem się zagubiony. Nie spodziewałem się...
Amber nadaje swojej twarzy pobłażliwie-wyrozumiały wyraz. 
– Nie byłem na to przygotowany – kontynuuje mężczyzna - ale pomyślałem sobie... Słuchaj, nie wyskoczyłabyś ze mną na weekend? Mam chatkę w Maine, w lesie niedaleko oceanu. 
– Chatkę? – kobieta udaje, że się namyśla. – No nie wiem... Wolałabym raczej jakieś bardziej przytulne miejsce. Jakiś miły hotelik, jak ten w którym po raz pierwszy się kochaliśmy. Znam dobry kurort narciarski, moglibyśmy pojeździć, wyskoczyć się zabawić, pokręcić między ludźmi. 
Teraz to Arthur wydaje się nieprzekonany. Amber zauważa, jak mężczyzna mimowolnie ściska przyniesione kwiaty. Profesor przywołuje na usta swój najbardziej przekonujący uśmiech, zwykle zarezerwowany dla komisji przyznających fundusze. 
– Wiem, że to ci się może wydać nieodpowiednie. Ale uwierz mi, jest tam przytulnie. A poza tym potrzebujemy czasu tylko we dwoje, by przemyśleć i omówić tę sprawę. 
Kobieta czuje, jak coś w niej kurczy się z żalu. Więc jednak, policzył ją w poczet tych wszystkich, poprzednich... Choć przecież sama nie dała mu powodu, by myślał inaczej. Udawała głupszą. Godziła się na ten układ, skrywany romansik, znajomość bez zobowiązań. Czy zdoła jeszcze mu cokolwiek wyjaśnić? Czy powinna to robić – kusić pieniędzmi ojca, znajomościami, możliwościami? Czy zasłużył na szansę? I wreszcie – czy wolno jej się narażać, zwłaszcza teraz, gdy chodzi nie tylko o jej życie?
– W porządku, daj mi się spakować. Chcesz kawy?
– Nie, dziękuję. Jeśli wyjedziemy szybko, zdążymy na zachód słońca nad oceanem. – profesor uśmiecha się, jakby niepewnie.
Amber odwzajemnia uśmiech. 
Spakowanie zajmuje jej niewiele czasu. Wydaje ostatnie dyspozycje i uruchamia program na smartfonie, który o kreślonych odstępach czasu wyśle do rodziców SMSy na temat tego, jak bardzo nudzi ją siedzenie nad publikacją. Zostawia urządzenie w szufladzie biurka. Laptop także pozostaje włączony. Zainstalowany w nim bot połączy się dziś i jutro z siecią, wyszuka na Google Scholar i ściągnie kilkadziesiąt artykułów wedle zadanych słów kluczowych. Cogdella zastaje w kuchni, przysiadł na krześle, ale nawet nie ściągnął kurtki. 
– Mam nadzieję, że skoro tym razem to ty mnie zapraszasz, zaplanowałeś coś wyjątkowego. 
– Podjąłem pewne kroki. – znów ten jego charakterystyczny półuśmiech. 
Czy wie, jak bardzo zawsze nim ją rozbrajał? 
– Nie za dużo tych bagaży, jak na jeden wypad za miasto? – kontynuuje Arthur tym samym lekko ironicznym tonem.
– Chyba nie sądzisz, że gdziekolwiek ruszę się bez lokówki i żelazka? Poza tym obiecałam sobie przeczytać w ten weekend trochę prac. Piszę artykuł, ale na razie kiepsko mi idzie. 
Na miejsce docierają po południu. Chata wygląda tak, jak Amber zapamiętała ją z ubiegłego roku. Rzeczywiście jest tu bardzo pięknie. Udawanie zapału i radości przychodzi jej niełatwo, z drugiej strony nie wprowadza to fałszu. W końcu nie powiedział jej, co postanowił w sprawie dziecka, jej zaniepokojenie jest więc uzasadnione. Rozpakowują zakupy, które profesor przezornie zrobił, zanim jeszcze wyruszyli w drogę. Amber zabiera się za przygotowanie kolacji. W turystycznej lodówce znajduje słoiki z peklowanym mięsem. Pyta Cogdella, jaką potrawę ma z niego przyrządzić, on jednak nie jest zachwycony. Tłumaczy, że mięso jest już pewnie nieświeże, miał je dawno wyrzucić, ale zapomniał. 
– Och, Arthur, Arthur, co by na to powiedzieli nasi jaskiniowi przodkowie, którzy dzielili się ze swoimi kobietami upolowaną zwierzyną – rzuca Amber lekkim tonem, choć lekko jej wcale nie jest, zwłaszcza, gdy widzi, jak słysząc te słowa Cogdell mruży oczy. 
– Przecież okazuję w ten sposób troskę – odpowiada profesor obronnym tonem.
Kobieta wzdycha teatralnie. 
– Nie, to nie. W takim razie będzie kurczak. A jutro pojedziemy do jakiejś porządnej knajpki.

Po kolacji on w ramach odwdzięczania się zamyka się w malutkiej kuchni obiecując jej niespodziankę. Po dłuższej chwili przynosi wielowarstwowego drinka. 
– Jestem w ciąży – przypomina mu Amber z lekkim wyrzutem. 
Gdy nalewa sobie wody mineralnej z butelki, Cogdell z urażoną miną wylewa alkohol do zlewu. 
– Naprawdę chcesz urodzić to dziecko.
– Tak. 
– A twój doktorat?
– Może poczekać. Zresztą, sam przecież wiesz, że jestem teraz w optymalnym wieku na to, by zostać matką. – kobieta bierze głęboki oddech – Wiem, że nie planowałeś czegoś takiego. Ale pomyśl. To będzie też twoje dziecko. 
Profesor kręci głową.
– Naprawdę mnie zaskoczyłaś. 
Amber wychodzi przed domek i siada przy stojącym tam stoliku. Kilkaset metrów przed nimi teren opada ku oceanowi. Najbliższe drzewa wycięto, by nie zasłaniały widoku. Kobieta słyszy, że Cogdell stanął za jej plecami. 
– Pamiętasz nasz pierwszy wspólny wieczór? – odzywa się Amber – Było nam dobrze razem. Nie pomyślałeś nigdy, jakby to było założyć rodzinę? Moglibyśmy tu przyjeżdżać we trójkę.
Mężczyzna stawia obok niej szklankę z wodą. Sam zdecydował się na whiskey z colą i lodem. Siada obok niej. 
– Do tej pory całe swoje życie poświęcałem pracy. 
„Nie całe”, myśli Amber. Na dłuższą chwilę zapada krępujące milczenie. 
– Czy nie rozumiesz, że czuję się osaczony?
– Nie będę cię zmuszać do tego, byś uznał to dziecko – mówi kobieta cicho – To chciałeś usłyszeć?
– Sam nie wiem, co chciałbym usłyszeć – odpowiada Arthur, pociągając łyk. 
– Kochaj się ze mną – Amber nakrywa wolną dłoń profesora swoją – Nawet, gdybyśmy mieli jutro zdecydować, że się rozstajemy. Niech choć przez chwilę będzie tak, jak przedtem. 
Cogdell uśmiecha się blado. 
Rzeczywiście postarał się, żeby było tak, jak przedtem. Gdy po wszystkim Arthur ucina sobie drzemkę, Amber wymyka się na zewnątrz, gdzie na stoliku wciąż stoi jej nietknięta szklanka z mineralną. Przez chwilę kobieta trzyma ją w dłoni. Pomysł jest prosty i elegancki. Istnieje spora szansa, że pozwoli wyjaśnić sprawę. Tylko czemu jest niemal pewna, że nie spodoba jej się odpowiedź, jaką uzyska? Kobieta wraca do środka, rozlewa „swoją” wodę do dwóch czystych naczyń, dodaje alkoholu, syropu malinowego, tabasco. Płucze swoją szklankę i uzupełnia ją wodą z własnego podręcznego bagażu. Wraca i lekko trąca śpiącego łokciem. Gdy profesor się budzi, kochanka wręcza mu drinka.
– Twoje zdrowie. 
– Nie przeraża cię to czasem? – odzywa się Amber jakiś czas później. 
Leżą teraz przytuleni, obok łóżka pali się niewielka lampka.
– Co? – pyta Cogdell lekko bełkotliwie. Wypił już oba drinki i język zaczął mu się plątać. 
– Twoja teoria. 
– A co to zmienia? – odpowiada on – Zresztą, wtedy nasza skłonność do przemocy zyskuje praktyczne uzasadnienie.
– A inaczej – Amber unosi się na łokciu, by popatrzeć mu w twarz – Nie kusi? 
– Co masz na myśli?
– Nigdy nie chciałeś spróbować?
Czuje, jak jego mięśnie napinają się lekko. 
– Niby dlaczego miałbym coś takiego robić? Jestem profesorem uniwersytetu, a nie jakimś barbarzyńcą. 
– Dla poczucia władzy – odpowiada ona. – Że to ty jesteś tym lepszym. 
Cogdell patrzy na nią z niepokojem. Potem jednak rozluźnia się. 
– Istnieje mnóstwo sposobów, żeby pokazać, że jest się od kogoś lepszym – mówi sennym głosem. 
– Jak zwykle masz rację – odpowiada Amber. 

***

Minął już kwadrans, od kiedy profesor ponownie zapadł w sen. Amber powinna działać, ale zamiast tego przygląda się mężczyźnie. Podziwia jego regularne rysy twarzy, wspomina. Wreszcie udaje jej się przekonać samą siebie, że dalsze odwlekanie nie ma sensu. Potrząsa śpiącego, krzyczy mu do ucha, w końcu wymierza policzek. Bez większego skutku, a to oznacza tylko jedno. Więc trudno. Nie ma innego wyjścia.

Taki intelekt, taka uroda na zmarnowanie – myśli Amber, wywlekając nieprzytomnego profesora na zewnątrz. Na szczęście środek odurzający działa całkiem skutecznie. Kobieta układa profesora na karimacie, którą rozścieliła obok samochodu. Ze swojego plecaka wyciąga gumowego węża o dużej średnicy, sporą plastikową torbę i taśmę klejącą.

W czasie, gdy Codgell zaczadza się przed domem, Amber sprząta swoje rzeczy, pakuje szklanki, naczynia których dotykali i słoiki z mięsem. Będzie musiała opróżnić je i wyrzucić gdzieś po drodze. Przetrząsa chatkę w poszukiwaniu śladów po poprzednich gościach profesora. Na szczęście był skrupulatny. Nigdzie nie znajduje śladów zaschniętej krwi. Amber zastępuje kocem pościel, którą układa obok kominka. Przynosi drewno i rozpala ogień. Rozkłada też papiery. Po namyśle decyduje, że na końcu użyje też nieco benzyny.

Jakiś czas później wszystko jest gotowe. Cogdell, a raczej jego trup znalazł się z powrotem na łóżku. Amber wysprzątała też samochód. Czas na finał. Okazuje się, że wcale nie tak łatwo wzniecić pożar, jednak w końcu płomienie strzelają wysoko. Amber stoi przed chatą i płacze. To nie tak miało się skończyć. Okłamywali siebie wzajemnie, jednak ona pozwoliła sobie na wiarę, że kiedyś wyznają sobie prawdę – ona powie mu wtedy, że wie o jego kobietach, ale że jest skłonna puścić tę sprawę w niepamięć, jeśli oczywiście on zacznie zachowywać się odpowiedzialnie i przestanie ryzykować. Co za głupiec! Nie, to raczej ona była głupia, gdy sądziła, że dla niej mógłby się zmienić. Z drugiej strony – nie docenił jej. Czy to oznacza, że jednak nie był geniuszem? Amber zastanawia się, czy w takim razie jego materiał genetyczny jest dość dobry, by w niego inwestować i czy w związku z tym w ogóle powinna donosić tę ciążę. Pociesza się, że pewnie zgubiły go uwarunkowania kulturowe. Poza tym, przyzwyczaiła się już do myśli, że będzie matką.

Czeka wystarczająco długo, by upewnić się, że uszkodzenia spowodowane pożarem będą znaczne. Potem raz jeszcze sprawdza, czy na zewnątrz nie zostały drobiazgi w rodzaju ścinków taśmy. Czas ruszać, od miejsca, gdzie w wynajętym na cudze nazwisko garażu czeka samochód, dzieli ją kilka godzin marszu.

Podziękowania, źródła finansowania i oświadczenie dotyczące konfliktu interesów

Już w domu czeka ją ostatnia decyzja – co zrobić z dowodami popełnionych przez profesora zbrodni. Amber uważa, że rodziny tamtych dziewczyn zasługują na to, by wiedzieć. Jeśli jednak ludzie usłyszą, że Cogdell w kwestii ludożerstwa przeszedł od teorii do praktyki, to raz na zawsze zdyskredytuje jego dorobek. A to byłaby strata, zwłaszcza, że Amber wierzy, iż profesor miał rację. Dlatego decyduje się zostawić wszystko tak, jak jest. Choć informacje zachowa, na wypadek, gdyby jednak jakoś udało im się trafić na jej trop i zrobiło się nieciekawie. Zawsze mogłaby zagrać na to, że działała w samoobronie, co zresztą było prawdą.

Ojcu może powiedzieć. Trochę się obruszy, że tak ryzykowała, ale zrozumie. Zawsze powtarzał, że trzeba się sprawdzać.

„Najdroższy tato! Załatwiłam swoje sprawy i przyjeżdżam na święta. W kwestii, którą omawialiśmy wcześniej – niestety, trwała współpraca okazała się niemożliwa ze względu na konflikt interesów. Czuję się rozczarowana, ponieważ wiele się po kandydacie spodziewałam, wierzę jednak, że znajdziemy inne osoby z odpowiednim potencjałem. Muszę ci też wyznać, że przy okazji realizowałam pewien, nazwijmy to projekt poboczny i wszystko wskazuje na to, że tutaj udało mi się odnieść sukces. Wszystko Ci opowiem na miejscu, mam nadzieję, że się ucieszysz. Do zobaczenia wkrótce! Twoja Amber”