Beatrycze Nowicka Opowiadania

Próżniowe kwiaty, Stacje przypływu, Opowiadania najlepsze (recenzja, 04.07.2023)

Wyobraźnia wyzwolona

Michael Swanwick, wyd. Mag

Wydane łącznie dwie powieści oraz zbiór opowiadań

Beatrycze Nowicka: 8,5/10

Jako osoba, której zdarzyło się napisać parę opowiadań, szczerze, acz bez niechęci, zazdroszczę takim pisarzom jak Michael Swanwick. Chodzi mi przede wszystkim o bogactwo pomysłów i wizji, mnogość obrazów i detali, wręcz szafowanie wytworami własnej wyobraźni. Choć fantastyka kreatywnością stoi, niewielu osiąga poziom, który reprezentuje autor „Córki żelaznego smoka”. Czuć w tym wszystkim żywą inteligencję, a wstęp do opowiadań, gdzie wyjawione zostały okoliczności ich powstania, wskazuje także na umiejętność czerpania inspiracji praktycznie zewsząd. Prozę Swanwicka cechuje także rozpoznawalny styl. Nie dziwi mnie, że pisarz zdobył cały szereg branżowych nagród. Cieszy, że Mag (choć trochę to trwało, licząc od pierwszych zapowiedzi) wydał w serii Artefakty omnibus, mieszczący dwie powieści i zbiór dwudziestu jeden opowiadań, przez ich autora uznanych za najlepsze. W efekcie do rąk czytelnika trafiła ponad tysiącstronicowa książka, istna wyprawa poprzez swanwickową wyobraźnię.

Tom otwierają „Próżniowe kwiaty” które w oryginale ukazały się w 1987. Zabawne, jak z jednej strony wciąż uderzają one świeżością wizji, z drugiej zaś czuć, że powstały przed kilkoma dekadami (być może chodzi o to, że nie wpasowują się w obecne mody, a być może wizja przyszłości, w której kobiety chadzają z biustem na wierzchu i chętnie uprawiają seks bez zobowiązań wydała mi się przestarzała). Powieść robi wrażenie przede wszystkim pomysłami (choćby na rutynowo stosowane nadpisywanie osobowości, pełne roślin stacje kosmiczne, kulturę oraz modę ich mieszkańców, czy Spójnię). Niektóre koncepcje kojarzą mi się z późniejszymi książkami: „Hyperionem” Simmonsa, „Aristoi” Williamsa, „Perfekcyjną niedoskonałością” Dukaja, czy „Echopraksją” Wattsa. Stanowią one główną zaletę „Próżniowych kwiatów”, ponieważ nad fabułą i bohaterami aż tak już rozpływać się nie mogę. Ta pierwsza jest mocno pretekstowa, postaci także nie zostały szczególnie pogłębione (choć pomysł na tetrada uważam za ciekawy). Ich zadaniem jest przede wszystkim „oprowadzenie” czytelnika po wizji autora.

Będące kolejną (trzecią) powieścią w dorobku amerykańskiego pisarza, nagrodzone Nebulą, a nominowane do Hugo oraz nagrody imienia Arthura C. Clarke’a  „Stacje przypływu” uważam za lepsze od „Próżniowych kwiatów”. Podobnie jak poprzednia powieść, zwracają uwagę pomysłami (np. Pałac Zagadek, grzybowy las, historia Mirandy), w pamięć zapada także atmosfera, jaką Swanwickowi udało się wykreować. Osią fabuły są poszukiwania prowadzone przez mężczyznę zwanego biurokratą, na planecie, w której część lądów jest okresowo zalewana. Mieszkańcy szykują się do ewakuacji na wyżej położone tereny, porzucają swoje domy i miejsca pracy. Nadchodzi wielka zmiana, stare umiera, nowe jeszcze nie nastało, nostalgia miesza się z niepokojem. Ścigając tajemniczego Gregoriana, samozwańczego czarnoksiężnika podejrzewanego o wykradzenie zakazanej technologii, biurokrata napotyka szereg mniej lub bardziej (zwykle bardziej) dziwnych postaci i prowadzi z nimi rozmowy, nie zawsze dotyczące prowadzonego przez niego śledztwa. To ostatnie potrafi wciągnąć, choć uważam, że Swanwick więcej obiecał, niż dał. Finał nieco mnie rozczarował, spodziewałam się ciekawszych wyjaśnień i rozstrzygnięć. Znowu fabuła wydała mi się najsłabszym ogniwem całości. Ponadto, sceny seksu sprawiły na mnie wrażenie zapychaczy – owszem, były potrzebne dla rozwoju akcji, ale się dłużyły.

Kalejdoskop

W przypadku opowiadań, problem z konstrukcją rozbudowanych fabuł odpada, natomiast pomysły wciąż błyszczą. Ponadto, czytelnik dostaje zbiór przekrojowy – od wczesnych tekstów, po te nowsze. Pewne wątki oraz motywy powtarzają się, czy to w powieściach, czy w krótszej formie. Kwestie tożsamości i osobowości, zagadnienie ciągłości – co decyduje o tym, że wciąż możemy mówić o tej samej osobie – informacja, czy materia (w zależności od opowiadania bohaterowie udzielają na to pytanie rozmaitych odpowiedzi)? Programowanie umysłu jako nadzieja lub pułapka, nowoczesne technologie jako narzędzia wyzysku, paradoksy czasowe, dinozaury, eksploracja kosmosu, motyw pierwszego kontaktu… a także sztuka, narkotyki, seks, obecne w kilku utworach bohaterki gustujące w młodych chłopakach. Dosyć często w opowiadaniach pojawiają się relacje damsko-męskie, nierzadko każda ze stron prezentuje odmienne poglądy, a interakcje w takiej parze wprowadzają dynamikę. Przyznaję, że lubię taki sposób rozpisywania i konfrontowania idei. Część opowiadań znałam z innych antologii, tutaj nierzadko spodobały mi się nawet bardziej – bo choć wspomniałam o pewnych powracających zagadnieniach i koncepcjach, całość jest ogromnie różnorodna, a zestawienie tych utworów razem tę różnorodność uwypukla.

Zanim zabrałam się za pisanie recenzji, przeczytałam także opinie innych i w przypadku otwierającej antologię „Uczty świętej Janis” moją uwagę zwróciła wielość interpretacji. Dla mnie jest ona dosadną ilustracją przemyśleń, które snułam, dowiedziawszy się o samobójczej śmierci Chestera Benningtona – o tym, jak społeczeństwo traktuje tego rodzaju muzyków, cierpiących i spalających się w blasku reflektorów, wyśpiewujących swój ból, będący także naszym bólem. O cenie, jaką płacą.

„Ginungagap” wydaje się być osadzony w tym samym uniwersum, co „Próżniowe kwiaty”. Niektóre kwestie wydały mi się niespójne (po co w zasadzie przesyłać przez wrota materię?), ogólnie jednak wątpliwości związane z podróżowaniem na zasadzie kopiowania zostały przedstawione barwnie. W „Koniu trojańskim” (być może także dziejącym się w tym świecie, a w każdym razie w miejscu bardzo doń podobnym) problem związany z tożsamością jest odwrotny – materia zachowana, informacja zmieniona. Główny wątek związany jest z ulepszaniem umysłu, przy okazji bohaterowie zastanawiają się nad kwestiami religijnymi. Przełom technologiczny prowadzący do powstania postludzi jest kluczowym tematem „Jaja gryfa”, którego akcja toczy się w kolonii na Księżycu. Zgrabne, dynamiczne opowiadanie. Postludzie i religia pojawiają się także w „Dzikich umysłach”, tym razem akcja toczy się na Ziemi w nie aż tak odległej przyszłości.

Jak Swanwick wyjawia we wstępie, niektóre utwory były inspirowane obrazami. „Opowieść zimowa” powstała dzięki wizycie na wystawie Chagalla – faktycznie, jest to przede wszystkim pretekst do opisów scen inspirowanych twórczością wyżej wzmiankowanego artysty, choć pojawia się także przyjemny pomysł na obcych i ich relację z kolonistami. Malarstwo zainspirowało także Swanwicka do napisania „Martwych” – ten utwór jest znacznie bardziej zwarty, autor porusza w nim także kwestie ekonomiczno-społeczne. Z kolei, jeśli chodzi o sposób narracji, ze wspomnianą wyżej „Opowieścią zimową” kojarzy mi się „Opowieść podrzutka” – obydwie są snute achronologicznie, zlepione z rozmaitych scen, nieco oniryczne. W tej ostatniej narratorem jest mężczyzna, który lata temu opuścił rodzinne miasto, by towarzyszyć odchodzącym z jego krainy elfom.

„Cygański obdartus” (którego czytałam wcześniej jako „Cygańską balladę”) sprawia wrażenie szalonego filmu w dodatku odtwarzanego ze zwiększoną prędkością. Zdziwiły mnie różnice w tłumaczeniu (bardziej przypadło mi do gustu to, które poznałam jako pierwsze, choć zgaduję, że drugie może być wierniejsze):

„Drzwi się otworzyły. Wyszła z nich odziana w sprane levisy, skórzaną ramoneskę i czarny podkoszulek, paląc mentolowego kenta. Była piękna jak poranek i ostra niczym odprysk kryształu. Jej szpilki stukały po chodniku. – Hej, mała – rzekł Kruk od niechcenia. – Załatwiłem ci kosz. Widzisz? Jest wyściełany aksamitem. – W dupie mam kosz, hałasuje – powiedziała Annie, usiadła za nim i uściskała go tak mocno, że aż mu żebra zatrzeszczały. Kruk odpalił harleya i z rykiem włączył się do ruchu. (…) Podążyli drogą, która prowadzi wszędzie i nigdzie, ku przeszłości i przyszłości, do Tokio i Koluszek, nieskończoności i sklepiku na rogu; nieustraszona Annie śmiała się, a Kruk rzucał wyzwanie światu.” (tłumaczenie Joanny Wołyńskiej).

„Otworzyły się. I wyszła, w spranych levisach, czarnej ramonesce i czarnej koszulce na ramiączkach, z mentolowym kentem w ustach. Była piękna niczym poranek i twarda jak stal. Chodnik aż jęczał pod jej butami na wysokim obcasie. – Cześć, mała – rzucił nonszalancko Kruk – Załatwiłem ci kosz. Widzisz? Tapicerka z aksamitu i w ogóle. – A weź nie pierdziel – odparła, wpakowała się za niego i ścisnęła go tak mocno, aż zatrzeszczały mu żebra. Odpalił harleya z kopniaka i z rykiem włączył się do ruchu. (…) I tak oto odjechali drogą prowadzącą wszędzie i nigdzie, w przyszłość i w przeszłość, do Tokio i na zadupie, w nieskończoność i do sklepiku na rogu. Annie śmiała się i nic się nie bała, a Kruk sam był swoją rozpostartą czarną flagą.” (przekład Wojciecha Próchniewicza, ostatnie zdanie, jak tłumacz wyjaśnia, stanowi nawiązanie do wiersza).

Do opowiadań przygodowych4, z wartką akcją, odrobiną humoru i intrygującymi detalami należą „Na północ od niby-niby”, dziejące się w pociągu wiozącym potępione dusze do piekła, oraz „Pies powiedział >>hau<<”, osadzone w dziwnym świecie, w którym po buncie sztucznej inteligencji komputery zastąpili sawanci, psy w garniturach uwodzą arystokratki, a królowa angielska bardziej przypomina matkę roju termitów.

Za najbardziej dziwną pod względem koncepcji bazowej uważam „Matkę świerszcz”, w której ludzkość osiedliła się, ni mniej ni więcej, a na tytułowym gigantycznym owadzie.

Dla odmiany, w takim np. „Na brzegu świata” osobliwych pomysłów jest mniej (w zasadzie jeden, wyjawiony w tytule), natomiast uwagę zwraca trafnie przedstawiona warstwa obyczajowa. Ten aspekt spodobał mi się także w „Falach radiowych”, gdzie przekonująco opisany został pewien nieudany związek. W tym jednak utworze absolutnie urzekł mnie przede wszystkim pomysł na duchy, wędrujące do góry nogami po kablach i obawiające się upadku w niebo, oraz obdarzone osobowością maszty radiowe.

Wątki obyczajowe odgrywają też ważną rolę w „Lecie z triceratopsem”. Choć pojawiają się tam manipulacje czasem i dinozaury, tekst przede wszystkim opowiada o docenianiu życia oraz ludzi nam bliskich. Prehistoryczne gady i machinacje czasowe występują także w „Scherzu z tyranozaurem” – atmosfera tam jest już poważna, a dylemat postawiony przed głównym bohaterem zaiste niewesoły. Jeszcze bardziej ponure pod względem wymowy są „Świetliste bramy”, toczące się w obozie dla uchodźców z przyszłości. Tematyka skoków w czasie i antyutopii, choć już w zdecydowanie lżejszym wydaniu, pojawia się także w „Legionach czasu”, które spodobały mi się najmniej ze wszystkich opowiadań zbioru z powodu chaotycznego zakończenia.

Astronauci spotykający obcych są bohaterami „Jako w maszynie pulsuje życie” oraz „Powolnego życia” – w pierwszym przypadku akcja toczy się na powierzchni Io, w drugim – Tytana. I tu, i tu czytelnik śledzi losy bohaterki borykającej się z awarią. Uwagę zwracają barwne opisy księżycowych krajobrazów i formy pozaziemskiego życia. W „Jako…” intrygujący jest także sposób nawiązania kontaktu.

Zbiór zamyka „Oto uszliśmy przed upadkiem dumnej Babel”, gdzie po raz kolejny czytelnik znajduje barwne pomysły – tym razem na obcych i ich planetę, oraz dość przewrotnie rozegrany wątek pary uciekinierów z tytułowego miasta-termitiery.

Ze swojej strony bardzo polecam tę książkę, zwłaszcza tym spośród czytelników fantastyki, którzy lubią być zaskakiwani i nie mają nic przeciwko bardziej wymagającej lekturze.

Kilka cytatów  na koniec

Kiedy pisałam dla Esensji, koledzy marudzili na to, że nie powinno się recenzji kończyć cytatami, które to rozwiązanie lubiłam. Tutaj mogę robić, jak chcę, a zatem:

„Nielogiczność tej uwagi poruszyła biurokratę; z dreszczem uświadomił sobie, że te wytrzeszczone oczy nie spoglądają wstecz, na grozę, ale w przód, w nicość. W powolnej mowie tkwiła zapowiedź starczego zniedołężnienia, jak gdyby stary kapitan przewidywał już wydłużony upadek w bezzębną rozpacz i śmierć nie bardziej różną od życia niż linia dzieląca morze od nieba.”

„W ten sposób starzeją się koledzy, których człowiek spotyka jedynie w pracy: po kawałku, tak że w retrospekcji pamięta się ich, jakby migotali ku śmierci.”

„My wszyscy właściwie tak suniemy przez życie jak na autopilocie.”

„Ty zdajesz sobie sprawę, że próbujemy zarządzać cywilizacją technologiczną mózgami, które wyewoluowały w neolicie? Mówię poważnie. Jesteśmy uwięzieni w tych starych programach zbieracko-łowieckich, które są nam kompletnie niepotrzebne.”

„Drugim sędzią był archanioł. Lśnił bielą bielszą niż farba do elewacji, świecił jaśniej niż żarówka, a patrząc na niego… (…). Kojarzycie to paskudne uczucie, kiedy patrzy się przez teleskop na jakąś świetlną plamkę, może nawet niewidoczną gołym okiem? I ona nagle wyostrza się do miliona miliardów gwiazd, zimnych, ostrych i wyraźnych, a ty, cała Ziemia i wszystko, o czym w życiu pomyślałeś, nagle kurczy się i traci wszelkie znaczenie? Tak właśnie było z archaniołem, tylko nieskończenie bardziej.”

„I tak sobie staliśmy w nasze późne lato. (…) Pesymista powiedziałby, że po prostu czekamy na zapomnienie. Lecz Delia i ja tak na to nie patrzyliśmy. Życie jest dziwne. Czasami jest ciężkie, a czasem tak bolesne, że łamie ci serce. Lecz czasem jest absurdalne i piękne. I przepełnia cię zachwytem, trochę jak śpiące w blasku księżyca triceratopsy.”