Beatrycze Nowicka Opowiadania

Pandora (recenzja, 07.04.2023)

Baśń o sierocie, wazie i sroce

Susan Stokes-Chapman, wyd. Mova

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

Sięgając po „Pandorę”, nie miałam absolutnie żadnych oczekiwań i może dlatego lektura okazała się nawet przyjemna. Na „Goodreads” debiutancka powieść Susan Stokes-Chapman nie została zakwalifikowana jako książka dla młodzieży – osobiście dziwię się temu, bo zarówno zachowanie postaci, jak i naiwność niektórych rozwiązań fabularnych wskazywałyby raczej na młodszego docelowego odbiorcę. Sądzę, że gdyby historia Dory Blake trafiła w moje ręce, gdy miałam lat trzynaście, bardzo by mi się spodobała. Jest tu młoda, ambitna dziewczyna, archeologiczna zagadka, wreszcie romans. Będąc kilkakrotnie starszą, dostrzegam rozmaite wady tej książki, niemniej wzbudziła ona we mnie nostalgię.

Okazała się też nieco inna od pozycji, które czytam najczęściej, co też mogło wpłynąć na ocenę (nie mam porównania z innymi podobnymi powieściami, poza tym nie zdążyłam się znudzić konwencją). W posłowiu autorka wspomina o materiałach źródłowych i inspiracjach, na jakich opierała się, pisząc o Londynie przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Z drugiej strony nietrudno zauważyć, że zarówno dialogi, jak i stosunki społeczne są mało realistyczne. W „Pandorze” praktycznie nie czuje się różnic klas – np. trudno mi sobie wyobrazić, by bardzo bogata i wpływowa arystokratka zapraszała na swoje przyjęcie, komplementowała i zabawiała dziewczynę na co dzień sprzedającą bibeloty i podrabiane antyki w podupadającym sklepie. Pociesznie prezentują się rozważania na temat datowania antycznej wazy (autorka zresztą sama przyznaje, że odeszła tu od prawdy, niemniej wyszło to tak, jakby na przełomie XVIII i XIX wieku posiadano dostęp do technik radioizotopowych).  

Choć umieszczona w historycznych dekoracjach, „Pandora” wydała mi się raczej baśnią o ubogiej sierocie wychowywanej przez złego wuja, która znajduje skarb oraz miłość, a jej talenty zostają docenione. Zresztą pojawia się też wątek nadprzyrodzony w postaci greckiego bóstwa… bawiącego się w swata.

Główni bohaterowie teoretycznie mają lat dwadzieścia kilka, ale swoim zachowaniem przywodzą na myśl nastolatków. Zbudowani zostali dosyć prosto – Pandora (swoją drogą, raczej wątpię, by ktoś kochający swoją córkę nazwał ją imieniem mitycznej kobiety, która sprowadziła na ludzkość wszelkie plagi i nieszczęścia) jest życzliwa, energiczna i uparta, Edward to chłopak-po-przejściach, wuj dziewczyny z kolei jest chciwy, nieuczciwy i skory do przemocy domowej. Podobnie kilkoma epitetami dałoby się określić przyjaciela Edwarda – Corneliusa oraz kochankę wuja. Reszta postaci to już jedynie tło. W zasadzie z nich wszystkich największą sympatię wzbudziła we mnie oswojona sroka imieniem Hermes.

Opisy miejsc i przedmiotów uważam za wystarczająco przekonujące, gorzej z fabułą. Stokes-Chapman pomysł miała całkiem barwny, jednak nieraz zdarzyło jej się „pójść na skróty” – choćby w kwestii tego, jak doprowadziła do spotkania pary głównych bohaterów, albo jak szybciutko i niezbyt wiarygodnie zażegnała konflikt pomiędzy nimi, do którego w pewnym momencie doszło.

„Pandora” jest jedną z tych książek, które czytało mi się całkiem miło i płynnie, jednak im więcej czasu upływało od skończenia lektury, tym więcej krytycznych uwag na jej temat przychodziło mi na myśl. Trudno mi tę książkę polecać, trudno też odradzać. Na pewno nie należy nastawiać się na obyczajową powieść historyczną dla dorosłych.