Beatrycze Nowicka Opowiadania

Kuzynki (recenzja, 16.02.2023)

Słowiańskie kapitalne cielę dwadzieścia lat później

Andrzej Pilipiuk, wyd. Fabryka Słów

Pierwszy tom cyklu „Kuzynki Kruszewskie”

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

Kiedyś cykl Pilipiuka o kuzynkach Kruszewskich był jedną z popularniejszych polskich rozrywkowych serii fantastycznych. Sądzę, że nie przetrwał próby czasu.

Ostatnia jesień i zima okazały się dla mnie okresem intensywnej pracy, w związku z tym czytałam głównie literaturę fachową. Gdy wreszcie nastały święta, postanowiłam wykorzystać kilka wolnych dni na wypoczynek, a w ramach tegoż wypoczynku sięgnęłam po pierwszy tom „Kuzynek”. Choć swego czasu spodobało mi się opublikowane w Science Fiction opowiadanie Pilipiuka, które dało początek serii, do tej pory nie zapoznałam się z powieściami. Uznałam więc, że czas nadrobić zaległości – miałam też ochotę na fantastykę w starym stylu, która wzbudzi uczucie nostalgii i będzie wolna od tęczowej propagandy. Jeśli chodzi o to ostatnie: „lekcja dobiegła końca. Nauczyciel zadał do domu przeczytanie wierszy Safo, nazywanej tu Safoną. Przejrzała je już w podręczniku. Z dorobku tej psychopatycznej lesbijki trudno wybrać coś neutralnego – ale autor dołożył starań… Imię poetki obudziło we Monice wspomnienia. (…) Na rozkaz papieża Grzegorza VII ogień trawi najbardziej zbereźne dzieła pisarzy antycznych…” Jak nie w jedną, to w drugą stronę. Czytałam tomik zachowanych wierszy i fragmentów utworów Safony – po pierwsze uważam, że to dobra poezja (choć przekład Nikosa Chadzinikolau brzmiał bardzo współcześnie i surowo, inaczej niż ukraszone ozdóbkami tłumaczenia starsze – nie mam pojęcia, które są bliższe oryginałowi), po drugie nie pamiętam, żeby była jakoś szczególnie „zbereźna”. Swoją drogą, nieprawdopodobne wydaje mi się, aby licząca sobie ponad tysiąc lat wampirzyca gorszyła się wierszami miłosnymi.

Zanim przejdę do samych „Kuzynek”, pozwolę sobie na kolejny cytat: „przez ostatnie pięćdziesiąt lat polska literatura upadła ostatecznie. Wszystko trąci upiorną, obezwładniającą nudą. Powielane schematy, papierowi bohaterowie, szczątkowa akcja… (…) Co mogło się stać? (…) Czy to zatrucie socjalizmem, sprawiło, że wszystko zeszło na psy? A może zbyt dawno nie było wojny? Może to efekt zniewieścienia społeczeństwa? Czasy upadku.” Jeśli miało to być mrugnięcie okiem do czytelnika, to odbiło się o moją niewielką zdolność wyczuwania sarkazmu. Niestety bowiem, powieść Pilipiuka powiela wzmiankowane wyżej wady. Spodziewałam się po niej przynajmniej wartkiej akcji, tymczasem w „Kuzynkach” dzieje się niewiele. Połowy książki trzeba, by główne bohaterki się spotkały i wyjaśniły sobie, kim są. W drugiej zaś dzieje się niewiele więcej, a intryga jednego z czarnych charakterów jest tak głupia, że wzbudziła we mnie zażenowanie. Główne postaci są do siebie podobne i trudno mówić o ich pogłębionych portretach psychologicznych. Do tego niezbyt przekonują.

Najgorzej prezentuje się księżniczka Monika. Na mrocznych bogów z Kor Yuban – to miała być osoba, która żyje na tym świecie od ponad tysiąca lat, a tymczasem dostajemy antypatyczną pannicę, nierzadko zachowującą się odpowiednio do swojego nastoletniego wyglądu, a nie wieku. Pilipiuk uczynił z niej lizuskę-prymuskę, która zbiera same szóstki („jeszcze parę dni i może nawet zostanie pupilką pani profesor” – myśli sobie licząca kilkanaście wieków wampirzyca), a przy tym śliczną dziewczynę (wspomnieć należałoby także o jej rozlicznych talentach bojowych i kulinarnych, lecz o nich dowiadują się tylko nieliczni). Przy czym całkowicie pominięty został wątek reakcji na nową uczennicę jej koleżanek z klasy. Stanisławę wyróżnia w zasadzie zamiłowanie do starych przedmiotów, a Katarzynę znajomość komputerów. Długowieczność, zdaniem Pilipiuka, skutkuje biegłą znajomością wielu języków. Monika potrafi na przykład niemal z głowy tłumaczyć fragmenty ze starożytnej greki, starsza z kuzynek również ma się czym pochwalić w swoim CV. Tymczasem, o ile nie jest się posiadaczem wyjątkowego talentu, aby podtrzymać płynność posługiwania się danym językiem, trzeba albo mieć z nim regularnie styczność, albo poświęcać sporo czasu na powtarzanie. Kwestia pamięci w przypadku długowiecznych postaci to aspekt, który zasługuje na namysł autora i podjęcie tego tematu. Czy taki bohater żyje nawiedzany przez natłok wspomnień, czy odwrotnie – ma poczucie utraty korzeni, gdyż upływ czasu całkowicie zatarł jego dzieciństwo i młodość. Pilipiuk podszedł do tego tematu powierzchownie.

Cóż zatem wypełnia „Kuzynki”, jeśli nie jest to akcja, ani rozbudowane charakterystyki postaci? Dwie rzeczy. Po pierwsze – poglądy autora na tematy różne, od polityki („sprzedawczyki z rządu popchnęli swój nieszczęsny kraj kawałek głębiej w ramiona Unii”), przez teorię ewolucji (nie podoba się, Lamarcka była fajniejsza), po zalety wędzonej szynki. Oczywiście są one wkładane w głowy i usta rozmaitych postaci, tyle że wszystkie one przemawiają jednym głosem. Przeważnie jest to narzekanie na cytowane przeze mnie wcześniej „czasy upadku” (i proszę, gorzka ironia losu, mamy teraz wojnę, tak cudownie jest? A opisywani z zapałem, niemal jako ostatni prawdziwi mężczyźni, pisarze fantasy-koledzy autora, chętnie urządzający sobie biesiady sarmackie, pojechali hurmem walczyć z Moskalami na Zaporożu? [1]).

Drugą kwestią są rozmaite, wplatane w narrację, mniej lub bardziej barwne ciekawostki. One mi się nawet podobały. Do czasu, aż natknęłam się na fragment, podczas lektury którego szlag mnie jasny trafił: „tetraheksanol – mruknął sam do  siebie. Tym zaprawił go Dymitr. Alkohol sześciowęglowy, z podwójnym wiązaniem i chyba trzema grupami wodorotlenowymi – jednak nauka współczesnej chemii nie poszła w las.” Cóż, nie poszła w las zaiste, a w bagno i tamże ugrzęzła. Zaprezentowana nazwa jest bzdurna, oznaczałaby, alkohol cztero-sześciowęglowy. Sześciowęglowy alkohol z wiązaniem podwójnym mógłby się nazywać trans-heksenotriol (żeby było całkiem poprawnie, powinny być jeszcze cyferki oznaczające lokalizację wiązania podwójnego i grup -OH). Mógł Pilipiuk napisać, że bohaterowi podano bimber z dodatkiem pyłku otrzepanego ze skrzydełek wróżek i byłoby w porządku, w końcu to fantastyka. Tak jednak nie zrobił. Po całym tym utyskiwaniu, jaka ta dzisiejsza młodzież i jak się ona nie uczy, autor książek o Jakubie Wędrowyczu urządził pokaz pseudoerudycji. W takim razie, ile warte są pozostałe zawarte w książce informacje? Mają coś wspólnego z prawdą, czy zostały wyssane z palca, ku uciesze nieoświeconej gawiedzi?

Na koniec jeszcze chciałam wspomnieć o dziwacznej językowej manierze. Nie wiedzieć czemu, wszystkim dookoła księżniczka Monika kojarzy się z cielęciem: „spojrzał na swoich żołnierzy. – Dziękuję wam. (…) Może nie była to akcja bojowa, za którą dają ordery, ale uratowaliśmy cielaczka…”, „jej nogi są jeszcze dziewczęce (…). To jeszcze cielę, szczenię, dziecko…”, „to cielę jest wampirem” (tak myśli sobie Stanisława, znając już prawdziwy wiek wampirzycy), „przemyka koło trzech policjantów. Jeden z nich ogląda się zaskoczony. – O rany, jaki śliczny cielaczek – mówi”,  „Stanisława przegląda jej poprzednie wypracowanie. Sądząc z niektórych rodzajów błędów, to cielę uczyło się francuskiego w latach dwudziestych w Libanie lub Palestynie”, „gdzieś nam wcięło cielaczka – poinformowała ją kuzynka”, „miód i piwo leją się rzeką. Księżniczka skupia spojrzenia wszystkich. (…) Ten i ów wzdycha w duchu. Żeby tak miała choć ze dwa lata więcej, bo na razie to, niestety, jeszcze straszne cielę…” Jak żyję, nie słyszałam takiego określenia w odniesieniu do młodej dziewczyny. Żeby to jeszcze jedna postać tak myślała… tymczasem jak widać jest to opinia dość powszechna. Czyli, zważywszy na skojarzenia językowe („gapi się, jak cielę w malowane wrota”, „nie stój jak cielę!”, „cielęcy wzrok”), mam rozumieć, że Monika wyglądała uroczo i głupkowato zarazem? Raczej nie pomaga to w kreśleniu portretu super-wampirzycy.

Pierwotnie miałam zamiar przeczytać cały cykl, jednak tom pierwszy skutecznie mnie do tego zniechęcił. Na plus mogę policzyć w zasadzie jedynie bijącą z kart książki sympatię do starych przedmiotów, a także opisy radości płynącej z prostych przyjemności, jak dobre jadło i towarzystwo przyjaciół. Poza tym jednak stwierdzam, że choć kuzynki Kruszewskie posiadły tajemnicę długowieczności, to zarazem zestarzały się raczej źle.

[1] To już może zbyt ostro, ale uwagi na temat dobroczynności wojen działają na mnie jak płachta na byka.

Ukazały się cztery tomy, jednak raczej daruję sobie części kolejne.