Beatrycze Nowicka Opowiadania

Porzucone królestwo (recenzja, 04.07.2022)

Kryzys wieku średniego

Feliks W. Kres, wyd. Fabryka Słów

Piąty tom cyklu „Księga całości”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Do tej pory każda kolejna część „Księgi całości” zabierała czytelnika do innej krainy Szereru. Z „Utraconym królestwem” sprawy mają się inaczej – jest ono powrotem do Grombelardu i to powrotem niejako podwójnym, bo na północno-wschodni skraj kontynentu ponownie wybiera się nie tylko odbiorca, ale i kilku spośród bohaterów. Prawdziwa okazuje się maksyma o niemożności ponownego wstąpienia do tej samej rzeki – dawna domena króla zbójców nie jest już tym samym miejscem, co kiedyś. Sępy wymarły, cesarstwo utraciło wpływy w głębi Ciężkich Gór, zaś rzezimieszkami nie rządzi nikt, kto mógłby się równać z Basergorem-Kragdobem. Ze znaczących miast ostał się jedynie położony na północy portowy Lond, gdzie wciąż sięga władza Armektu. Grobelardzka legenda ucichła, ponura malowniczość ustąpiła bardziej przyziemnemu podejściu – ktoś przecież musiał zacząć sprzątać bałagan, jaki pozostał po wojownikach i Przyjętych. Tym kimś okazała się Arma, niegdyś szpiegująca dla Glorma, obecnie dowodząca cesarskim Trybunałem. Po tym, jak udało jej się pomóc zażegnać kryzys związany ze Wstęgami Aleru, kobieta zyskała znaczną pozycję, którą umacniała przez lata. Nietrudno zgadnąć, że informacja o tym, iż dawnemu hersztowi znudziło się spokojne życie i pragnie ponownie sięgnąć po władzę w górskiej krainie, nie jest dla złotowłosej Grombelardki wieścią pożądaną. Zwierzchniczka Trybunału nie wie, że to nie jedyny z czekających ją kłopotów – do Londu wybierają się bowiem mędrzec Tamenath, a wraz z nim Riolata Ridareta.

Jest więc „Porzucone królestwo” okazją do spotkania bohaterów znanych z kilku poprzednich części cyklu i ma szansę zainteresować bardziej tych spośród czytelników, którym te konkretne postaci przypadły do gustu. Z kolei to, że Grombelard się zmienił, a spora część akcji toczy się w Londzie, którego wcześniej odbiorca nie miał okazji „zwiedzić”, wnosi mile widziany powiew świeżości.

Odniosłam wrażenie, że z każdym kolejnym tomem Kres się wyrabia – pisze coraz płynniej, opowiada coraz bardziej potoczyście i ze swadą. Wynotowałam sobie dwa cytaty: „myślę, że [przyjaźń] polega przede wszystkim na tym, by nie żądać od przyjaciół tego, czego nie mogą dać”, „dziwnie wyglądają granice oddzielające w duszy niemożliwe od nieuchronnego… Wydają się niewzruszone, po czym wychodzi na jaw, że wcale takie nie są”.

Czyta się ten tom całkiem wdzięcznie, co jednak nie zmienia faktu, że w „Porzuconym królestwie” dzieje się stosunkowo niewiele – a przynajmniej, gdy porównać je z dwoma poprzednimi częściami. Przez ponad jedną czwartą książki bohaterowie rozmawiają i zbierają się w drogę. Gdy odbiorca sądzi, że zaraz przeczyta o tym, jak Glorm odbudowuje swoją pozycję wśród górskich zbójców, uwaga narratora przenosi się do Londu, gdzie przez dłuższy czas towarzyszy Armie, z którą to postacią wiąże się wątek dworskiej intrygi. Równolegle przedstawiane są poczynania Tamenatha i Ridarety, którzy początkowo głównie snują się po mieście i konwersują. Wreszcie, sporo za połową tomu, akcja nabiera tempa, choć obfituje ona w wydarzenia, jakich się nie spodziewałam. Sądzę, że Kres lubi motyw kojarzący się z efektem motyla – oto starannie realizowane plany oraz długotrwałe dążenia zostają zniweczone lub zakłócone przez decyzje jednostek, a czasem przez czysty przypadek. Tak jest i tutaj – interakcje pomiędzy postaciami niejako „wykolejają” fabułę. Kres z zapałem opisuje zamieszanie w Londzie, potem jednak można odnieść wrażenie, jakby autor znudził się pisaniem i postanowił szybko zamknąć tom, ucinając pewne wątki i pozostawiając czytelnika z garścią pytań (choćby, jak jednej z postaci udało się uniknąć konsekwencji swoich błędów). Przyznam, że to pośpieszne zakończenie do pewnego stopnia zepsuło mi odbiór – bo może i dobrze mi się czytało o funkcjonowaniu Trybunału, zgłębianiu zasad kierujących Odrzuconymi Pasmami, czy spotkaniu Army i Teweny po latach, tym niemniej odniosłam wrażenie, że to było takie trochę pisanie dla samego pisania, a nie w celu stworzenia solidnej podbudowy pod kulminację. W porównaniu z przedstawioną w „Pani Dobrego Znaku” historią dochodzenia Ezeny do władzy, losy bohaterów „Porzuconego królestwa” prezentują się mniej efektownie. Z drugiej strony warto docenić starania autora, by jego cykl był różnorodny.

Kryzys wieku średniego znalazł się w tytule nieprzypadkowo, gdyż można go uznać za motyw przewodni tej części. Przeżywa go Basergor-Kragdob, który dochodzi do wniosku, że wygodne życie w Dartanie czy na Agarach to jednak nie to, i pragnie wskrzesić swą dawną chwałę. Przechodzi go Arma, która życie poświęciła pracy, a teraz zaczyna żałować utraconych szans na miłość, czy założenie rodziny. Wreszcie (choć tu nie do końca pasuje określenie „wiek średni”), doświadcza go Tamenath, dręczony poczuciem, że nic znaczącego w życiu nie osiągnął, niewiele zdziałał i mało po sobie zostawi. Jedynie Ridareta nie odczuwa żadnego kryzysu – sama jest chodzącą katastrofą.

Niezależnie od uwag krytycznych, nie żałuję lektury „Porzuconego królestwa” i ciekawa jestem, co wydarzy się dalej, co poczytuję za zaletę.