Beatrycze Nowicka Opowiadania

Chaga (recenzja, E)

Zgubić się i odnaleźć pod gwiazdami

Ian McDonald, wyd. Prószyński i S-ka

Beatrycze Nowicka: 7/10

Chociaż „Chaga” ustępuje nieco późniejszym utworom Iana McDonalda, zdecydowanie nie zasługuje na to, by pogrążyć się w otchłani czytelniczej niepamięci.

Gdzieś w sieci określono „Chagę” powieścią, której polskie wydanie przeczytał chyba tylko Jacek Dukaj. Polski pisarz poświęcił jej swego czasu recenzję, stwierdzając tam, że zazdrości autorowi pomysłu, czemu zresztą dał wyraz w „Science fiction”, gdzie pojawia się zbliżona koncepcja. Żarty żartami, ale faktem jest, że utwór McDonalda nie zyskał dużej popularności. Podobnie zresztą sam autor, który według mnie zasługuje na znacznie większe zainteresowanie, niż to, jakim cieszy się obecnie.

W porównaniu z późniejszymi powieściami irlandzkiego pisarza, „Chaga” wydaje się być miejscem, gdzie metoda twórcza, znajdująca swój pełny wyraz w znakomitej „Rzece bogów” i tętniącym życiem „Domu derwiszy” dopiero się kształtuje. Egzotyczna sceneria i problematyka polityczno-społeczna zostały w niej połączone z jednymi z głównych motywów SF: pierwszym kontaktem, obcą inteligencją, ludzkością stającą u progu osobliwości, refleksją nad miejscem człowieka we wszechświecie. Do tego wszystkiego dorzucić można trafne spostrzeżenia obyczajowe oraz pomniejsze smaczki skierowane do czytelników fantastyki (np. wahadłowce noszące imiona i nazwiska cenionych pisarzy SF; ten, którym jeden z bohaterów wyrusza na spotkanie ze zbliżającym się do Ziemi tajemniczym obiektem z kosmosu to „Arthur C. Clarke”).

Zagęszczenie pomysłów i tematów czyni „Chagę” powieścią bogatą i nieszablonową. Fabuła nie jest podporządkowana typowym schematom, sposobom prowadzenia wątków czy stopniowania napięcia – historia ambitnej dziennikarki splata się z obrazem Kenii na skraju katastrofy, by ustąpić opisowi wyprawy w głąb pozaziemskiego organizmu, powoli lecz nieubłaganie porastającemu naszą planetę, po czym następuje kilka dalszych zwrotów i zmian konwencji. Dzięki temu nie da się przewidzieć przebiegu akcji. Nietypowa metoda ma jednak swój koszt – zwłaszcza „informacyjna gęstość” tekstu sprawia, że „Chaga” nie stanowi lektury lekkiej, łatwej i przyjemnej; wymaga uwagi, cierpliwości oraz zaangażowania.

Przedstawiony w powieści obraz Afryki, stojącej w obliczu kolejnej plagi, nie jest aż tak drobiazgowy i bujny, jak wizje Indii czy Stambułu z utworów późniejszych, jednak wzbudza zainteresowanie. Ian McDonald przedstawia pojedynczych ludzi i ich historie, opisuje obozy uchodźców i dzielnice biedoty, budując z drobnych elementów przemawiający do wyobraźni świat. Pomiędzy miejsca, sceny i postaci, które równie dobrze mogłyby pochodzić z reportaży, wplata dziwaczne, choć klimatyczne pomysły, jak opis obozu sekty religijnej, murzyńskich cyber-gangsterów, czy subkultury rosyjskich pilotów.

Jest wreszcie sama Chaga – wyżej wspomniany superorganizm z kosmosu, zmieniający Ziemię w zupełnie obcą planetę. Opis wnętrza istoty robi przyjemne wrażenie pod względem estetycznym, choć już wzmianki na temat jej budowy, natury oraz możliwości rozczarowują czytelnika dysponującego wiedzą na temat biochemii i uniemożliwiają klasyfikowanie powieści jako hard SF. Z kolei moce, w jakie przybysz wyposaża przemienionych przez siebie ludzi wyglądają jak zaczerpnięte z komiksu o X-menach, pojawiają się też niekonsekwencje (Chaga natychmiast pochłania wszelkie tworzywa sztuczne, będące dla niej źródłem potrzebnego węgla, ale jakimś cudem oszczędza papierowy dziennik), wreszcie to, jak sama koncepcja zostaje rozwinięta, wydaje się mocno sielankowo-naiwne.

Ian McDonald przedstawia liczne przykłady ludzkiej małostkowości, podłości i okrucieństwa, a z drugiej strony kreśli wizję otwierających się przed naszym gatunkiem możliwości. Pisze też: „znajomość ich imion i natury nie jest w stanie nic im odebrać. Pozostają gwiazdami: odległymi, podlegającymi prawom i procesom przekraczającym długość ludzkiego życia. W ich wysokim, starożytnym świetle można ujrzeć siebie. Nie jesteśmy koroną stworzenia pod opiekuńczą osłoną nieba”, jednak ostatecznie ulega w swej wizji podejściu antropocentrycznemu. Konsekwentnie natomiast i dość zjadliwie krytykuje Stany Zjednoczone i ONZ, a zwłaszcza ich politykę na obszarach krajów trzeciego świata, przepojoną poczuciem wyższości i posiadania monopolu na słuszny styl życia.

Poza obserwacjami w skali makro, w „Chadze” można znaleźć też celnie sportretowanych ludzi oraz ciekawe przemyślenia i wnioski na temat zwykłego, codziennego życia: „spóźnia się o trzy pina colady, pomyślała Gaby. Spóźnienie o trzy pina colady to spóźnienie wygląda-na-to-że-nie-przyjdzie. (…) Czwarta pina colada jest najdłuższa: to ta, przy której zastanawiasz się, co zrobić z resztą życia. (…) Nie zaplanowała nic na wypadek, gdyby się nie zjawił. Co za okropny wszechświat, w którym takie maleńkie chwile, takie atomy decyzji, stanowią punkt, na jakim opiera się ludzki żywot i cała przyszłość.”

Nie brakuje też refleksji, z którymi SF mierzy się już od dawna. Ian McDonald zdaje się łączyć świadomość naszej małości wobec wszechświata z wiarą w znaczenie ludzkiego życia: „nieszczęsny człowiek, który nie lęka się ani trochę niebiańskich potęg. Można się przed nimi schować, udawać, że nie istnieją, i ograniczyć swoje życie własną niewiedzą, można też wyjść ze swego solidnego, bezpiecznego domu w noc i wywołać je, nadając im być może w ten sposób sens dla siebie samego i całego świata.”

Powieść McDonalda bywa nierówna – pomysły trafione przeplatają się z nieprzemyślanymi, czy wybijającymi z konwencji, można też mieć zastrzeżenia w kwestii kreacji niektórych bohaterów, wyrywkowego traktowania fabuły pod sam koniec, czy niezbyt licującego ze światem przedstawionym idealizmu. Niezbyt podoba mi się też sposób, w jaki McDonald przedstawia erotykę. Nie zmienia to jednak faktu, że „Chaga” w pełni zasługuje na lekturę.

Autor powrócił do tego świata w powieści „Kirinya” oraz mikropowieści „Opowieść Tendeleo”, które niestety nie doczekały się wydania w Polsce, a szkoda, bo chętnie przygarnęłabym łączne wydanie.