Beatrycze Nowicka Opowiadania

Brasyl (recenzja, E)

Podróżować jest bosko

Ian McDonald, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 7/10

Kto zna twórczość Iana McDonalda, wie czego się spodziewać po „Brasylu” – egzotyki, żywotności wizji i licznych pomysłów. Pod tym ostatnim względem powieść wypada gorzej niż „Rzeka bogów” i „Dom derwiszy”, jednak niezależnie od tego warto ją przeczytać.

„Brasyl” Iana McDonalda była najbardziej wyczekiwaną przeze mnie książką na przestrzeni ostatnich kilku lat. Po rewelacyjnej „Rzece bogów” i porywającym „Domu derwiszy” oczekiwania względem autora były ogromne. Do tego, podczas owych lat wypełnionych nadzieją na wydanie polskiego przekładu, zdążyłam sobie już nieraz wyobrazić treść powieści, opierając się na znajdowanych w Internecie recenzjach oraz wzmiankach. Już po lekturze mogę stwierdzić, że najnowsza z wydanych w Polsce książek McDonalda wydała mi się gorsza od dwóch wyżej wymienionych. Choć zastanawiam się, jak bym ją odebrała, gdyby to właśnie było moje pierwsze zetknięcie się z prozą irlandzkiego pisarza.

Pod pewnymi względami „Brasyl” wydaje się nieco uboższy od pozostałych pozycji. Zarówno w „Rzece bogów” jak i w „Domu derwiszy” czytelnik obserwował wydarzenia i świat z bardzo różnorodnych perspektyw związanych z licznymi postaciami. W powieści poświęconej Brazylii takich bohaterów jest tylko trzech, choć dla odmiany wydarzenia toczą się w różnych czasach: nam współczesnych, przeszłości i nieodległej przyszłości. „Rzeka bogów” wydaje mi się znacznie bogatsza w barwne pomysły (choć trzeba zauważyć, że jest też znacznie obszerniejsza), z kolei „turecka SF” bardziej przemówiła do mnie w kwestii oddania atmosfery miejsca. Choć oczywiście i tym razem McDonald włożył bardzo wiele pracy, uwagi i serca w swoją wizję Brazylii. Dzięki dynamicznemu stylowi pisarza wizja ta tętni życiem, mieni się kolorami. W pamięć zapadają opisy faweli, ogromnego wysypiska śmieci, czy przejawów religijności mieszkańców. Warto – jak zawsze – zwrócić uwagę na takie drobiazgi, jak sposób ubierania się czy potrawy.

Najbardziej spodobał mi się świat nieodległej przyszłości, zwłaszcza nieco cyberpunkowy początek, w którym pojawia się barwna grupka quantumeiros. W wersji „teraźniejszej” początkowo nie ma zbyt dużo „kolorytu lokalnego”, jednak z czasem obraz staje się coraz bogatszy. Przyznam, że najmniej przemówił do mnie świat (w uproszczeniu) XVIII wieku. Owszem, zdarzają się całkiem niezłe opisy przyrody, ale jakoś nie poczułam gęstej atmosfery lasu równikowego.

Zresztą, cały toczący się tam wątek księdza do zadań specjalnych, wyruszającego na misję w głąb puszczy amazońskiej, mnie nie przekonał, razem z kreacją postaci z tamtej epoki oraz częścią pomysłów, które może i są bardzo efektowne, ale mało sensowne. A skoro już o bohaterach mowa – trzeba niestety powiedzieć, że widoczna staje się pewna powtarzalność charakterów, czy drobnych szczegółów (choćby takich, jak zamiłowanie kobiet do eleganckich markowych butów, informator-wędkarz, dość nietypowe upodobania seksualne). Zwłaszcza bohaterka wątku „teraźniejszego”, producentka telewizyjna Marcelina, bardzo przypomina protagonistkę „Chagi”. Zaczynam rozumieć, dlaczego wydawca zdecydował się zrobić przerwę pomiędzy kolejnymi powieściami McDonalda.

Najsłabiej prezentuje się fabuła. Jeśli się zastanowić, główny pomysł „Rzeki bogów”, oparty na kwestiach sztucznej inteligencji, nie był nowy. Pisarzowi udało się go jednak tak smakowicie opakować i tak wzbogacić we własne pomysły, że całość wypadła świeżo. Tymczasem w „Brasylu” dostajemy wszechświaty równoległe w dość standardowym wydaniu. Tajemniczy goście z innych rzeczywistości ścigający bohaterów, pojedynki z wszystko tnącymi q-ostrzami w charakterze broni, to wszystko nieodmiennie kojarzy się z licznymi filmami SF o podobnej tematyce. Trochę sztucznie wypada to, że zarówno Marcelina, jak i bohater wersji „przyszłościowej” mają znajomych interesujących się fizyką, którzy wtajemniczą ich w zagadnienie multiwersum. Wreszcie, przyznam, spodziewałam się spektakularnego punktu kulminacyjnego, a tymczasem „Brasyl” sprawia wrażenie bardziej pierwszego tomu cyklu, zawiązania akcji. Owszem, pomysł na świat zostaje odkryty, jednak bohaterowie wciąż są u początku swojej drogi.

Choć wydaje mi się też, że autor był tego wszystkiego świadom. W porównaniu z „Rzeką bogów” i „Domem derwiszy”, „Brasyl” jawi się jako pozycja nieco lżejsza, w której dominuje warstwa przygodowa, nie zabraknie też odrobiny humoru i gry z konwencją. A skoro już o tym – nie do końca pochwalam przekład tytułów rozdziałów np. „Our Lady of Spendex” zostało przetłumaczone na „Święta Pani od Lycry”. Może tłumacz nie chciał być obrazoburczy, ale więcej ikry naprawdę by się przydało (zastanawiam się, może np. „Najświętsza Panienka Superbohaterska”).

Lektura powieści może nie rzuciła mnie na kolana, jak to się stało w przypadku „Rzeki bogów”, ale sprawiła wiele satysfakcji. Dlatego cieszę się z polskiego wydania. Czytelnicy lubiący prozę McDonalda powinni znaleźć w „Brasylu” sporo z tego, do czego autor zdążył nas już przyzwyczaić.