Beatrycze Nowicka Opowiadania

Szklany tron (recenzja, E)

Blondynka, torcik wiedeński i makaronik

Sarah J. Maas, wyd. Uroboros

Pierwszy tom cyklu „Szklany tron”

Beatrycze Nowicka: 2,5/10

Jakkolwiek „Szklany tron” wydaje się powieścią skierowaną głównie do nastoletnich czytelniczek, pierwszy tom przygód skrytobójczyni Celaeny dostarcza sporo uciechy – o ile kogoś bawi nabijanie się z królujących na kartach książki głupot.

Nadszedł czas, gdy w fantasy nastało równouprawnienie, a jednym z jego znaków okazał się wysyp powieści pisanych przez kobiety dla dziewczyn, gdzie zamiast mocarnych osiłków królują dzielne Mary Sue, obdarzone licznymi umiejętnościami, magicznymi mocami i zazwyczaj oszałamiającą urodą. Bohaterkom takim nie wystarcza przezwyciężanie licznych traum z przeszłości tudzież kładzenie pokotem zastępów wrogów – one muszą przy okazji znaleźć Tego Jedynego, który ostatecznie potwierdzi ich wartość. Bywa, że gromienie przeciwników zostaje zepchnięte na plan dalszy, gdyż najważniejsze okazują się rozterki sercowe – jak to miało miejsce w debiutanckiej powieści Sarah J. Maas.

To niestety nie moje określenie, ale ktoś kiedyś nazwał postaci pokroju protagonistki „Szklanego tronu” „skrzyżowaniem pensjonarki z Xeną”. Dodać należy, że w przypadku Celaeny Sardothien pensjonarka zdecydowanie dominuje. Nic zresztą dziwnego, skoro autorka w zamieszczonym na końcu książki wywiadzie przyznaje, że jest wielką fanką filmów Disneya, a sam pomysł przyszedł jej do głowy, gdy miała lat szesnaście, co samo w sobie może nie jest złe, jednak wygląda na to, że dziesięcioletnia praca nad utworem nie uczyniła go dojrzalszym.

Pytanie, które nie przestaje mnie nurtować, brzmi – czemu Maas po prostu nie napisała powieści o nastolatkach ze szkoły średniej albo baśni. Przecież od razu widać, że najwięcej zapału autorka włożyła w prowadzenie wątków miłosnych oraz opisy strojów. Sporo miejsca zajmuje rozwodzenie się nad wstążkami w kolorze fuksji, falbanami, koronkami, biżuterią, kobaltowo-brzoskwiniowymi szatami (nawet ja się zastanawiam, jaki u licha kolor to malwowy) i innymi tego rodzaju atrakcjami. Ale nie, ciuszki, wzdychania, rumieńce i tańce, wydające się głównym tematem zainteresowań Maas zostały wzbogacone o walki i morderstwa, złego króla tyrana oraz – jakżeby inaczej – wątek obdarzonej magicznymi mocami sieroty, w której żyłach płynie krew dawnych władców (o czym zaświadczyć może objawiający się na czole świecący znak). A wszystko to, by móc pisać o tym, jak bardzo silna, sprytna i ogólnie cudowna jest główna bohaterka.

Tyle że Maas nie umie dobrze przedstawiać walk, ani poprowadzić wątku, nazwijmy to, detektywistycznego. Nie potrafi też sensownie skonstruować swojej bohaterki, dziwacznej hybrydy powstałej z pobożnych życzeń, by uczynić ją twardszą od Stevena Seagala, z jednoczesnym nadaniem jej cech dziewczyny, przy której Bella Swan błyszczy charyzmą oraz intelektem. Podczas lektury człowiek nieustannie zachodzi w głowę, jak ta nastolatka miałaby zostać „najsłynniejszą zabójczynią królestwa”. Pewnym wyjaśnieniem może być to, że otaczający ją ludzie to również idioci. Choćby dwudziestodwuletni dowódca królewskiej gwardii: „martwiło go to, że zniknęło kilka psów z królewskiej sfory, a potem odnaleziono ich niedojedzone szczątki w północnym skrzydle pałacu. Kapitan nie miał pojęcia, jak należy postąpić w tak przerażającej sytuacji.” Później dowiedzieć się można także, że rzeczony kapitan nigdy nikogo nie zabił. Nie ma co, król państwa, od dłuższego czasu podbijającego kraje ościenne i tłumiącego liczne rebelie, wykazał się niebywałą przenikliwością podczas obsadzania stanowisk.

Może jednak warto zacząć od początku, kiedy to bohaterce odsiadującej wyrok związany z przymusową pracą w kopalni soli zostaje złożona propozycja wzięcia udziału w turnieju, mającym wyłonić królewskiego człowieka do zadań specjalnych. Dzielna bohaterka ma już za sobą wiele miesięcy ciężkiej pracy oraz próbę ucieczki, w czasie której skuta i w kajdanach zdążyła za pomocą kilofa wykończyć, bagatelka, dwudziestu kilku strażników (nadmienić tu należy, że Celaena jest dość drobnej budowy niewiastą). Propozycję nie do odrzucenia składa jej osobiście sam królewski syn. Ów okazuje się przecudnej urody młodzieńcem, na którego widok skrytobójczyni zaczyna martwić się swoim wyglądem oraz snuć rozważania typu „książęta nie mają prawa być przystojni”. Skuszona wizją odzyskania wolności („biegłaby i biegła, aż rozpłynęłaby się w górach, gdzie żyłaby samotnie wśród zieleni puszczy i sypiała na posłaniu z igieł sosnowych, przykryta kocem z gwiazd migoczących nad głową”) decyduje się na współpracę.

Już po opuszczeniu więzienia Celaena nie podejmuje prób ucieczki, a jedynie przekomarza się z kapitanem gwardii, wprawdzie nie tak przystojnym jak książę, ale również szlachetnie urodzonym i obdarzonym ślicznymi oczami. Wreszcie dociera do królewskiego pałacu, gdzie otrzymuje przestronny i wygodny apartament z dwunastoma oknami i widokiem na ogród. Jakichś paru strażników jej pilnuje, nie dają jej też broni (na szczęście pomysłowa bohaterka sporządza ją sobie ze szpil do włosów powiązanych sznurkiem). Następne dni upływają Celaenie na przymierzaniu licznych sukien, zabiegach upiększających, jedzeniu (zamiłowanie panny Sardothien do słodyczy bywa wręcz legendarne, że zacytuję „jadła, aż rozbolała ją szczęka” – jeśli wierzyć stwierdzeniu księcia, zabójczyni potrafiła za jednym zamachem spożyć trzy czwarte kilograma cukierków), zwiedzaniu zamku oraz czytaniu książek. Literatura okazuje się bowiem wielką miłością bohaterki – tak, że dwie noce przed rozpoczęciem konkursu, który ma zadecydować o jej losie, dziewczyna zarywa, poświęcając się lekturze.

Turniej się zaczyna, wkrótce potem mają miejsce morderstwa kolejnych uczestników. Znajdowane trupy mają wyprute flaki, zdartą skórę z twarzy i usunięte mózgi, jednak straż pałacowa przypisuje kolejne zgony pijackim burdom. Nikt nie wpada na pomysł zaostrzenia środków ostrożności, a Celaena trochę się może martwi, jednak dalej czyta po nocach romanse tak, że zasypia w dzień (kilkakrotnie powtarza się scena, gdzie któryś z zainteresowanych bohaterką młodzieńców wchodzi do jej komnat i zastaje ją słodko śpiącą), i zajmuje się flirtowaniem. W pewnym momencie odkrywa system tajnych przejść, do których wejście ukryte jest za arrasem w jej sypialni oraz rozmawia sobie z duchem, wyjawiającym jej, że oto jej przeznaczeniem jest pokonanie lęgnącego się w zamku wielkiego zła. To ostatnie nieco irytuje bohaterkę – ma się zajmować jakimiś mrocznymi siłami, podczas gdy w zamku coś patroszy i zjada ludzi? Dopiero później nadchodzi refleksja „zamordowano kolejnego pretendenta do tytułu Obrońcy! Czy miało to jakiś związek z owym złem, o którym wspomniała Elena?”.

Celaena zaczyna zastanawiać się nad zbrodniami – „żaden potwór nie byłby w stanie przemykać niepostrzeżenie po korytarzach zamkowych!” – myśli już po tym, jak odkryła tajne korytarze. Zamiast skombinować sobie lepszą broń dalej pozostaje przy swojej ulubionej samoróbce „którą wykonała z kawałka mydła, sznurka i drutów” (czy tylko ja mam skojarzenia z „Kevinem samym w domu”?), trzymanej pod poduszką (ktoś ma jakiś pomysł, jak owo mordercze narzędzie mogło wyglądać?). Przygląda się także zwłokom „to nie było przypadkowe zabójstwo” – stwierdza dziewczyna przy którejś z kolei ofierze – „na ścianie rozmazano krew (…). Trzy tajemnicze symbole tworzyły krąg niedaleko ciała (…). Być może ten mord miał charakter rytualny”. Doszedłszy do wniosku, iż „to, że wymalowano je na miejscu zbrodni, z pewnością miało jakieś znaczenie”, Celaena zaczyna szukać informacji na temat magicznych znaków. Gdy odnaleziona zostaje szósta ofiara, zabita w ten sam sposób, co poprzednie, skrytobójczyni za pomocą swojej niezrównanej dedukcji dochodzi do wniosku „że wszystkie morderstwa są ze sobą powiązane”. Aby czytelnik nie miał jednak wątpliwości w kwestii intelektu bohaterki, Maas w pewnym momencie nadmienia „książę przekonał się, że była przerażająco mądra”. Zaiste.

Poza wzmiankowanymi powyżej przykładami niebywałych zalet Celaeny, która ponoć, „jeśli się za coś brała, wykonywała to perfekcyjnie” i była „geniuszem morderstwa, królową świata zbrodni”, można wspomnieć o tym, jak dziewczyna nieustająco jęczy – a to, że musi rano wstać, innym razem cisną ją buty, a już najgorzej jest, gdy dostaje okres (książę odwiedza ją wtedy, leżącą w łóżku i narzekającą na ból brzucha, co zasługuje na miano najbardziej heroicznego czynu w całym „Szklanym tronie”). Jacqueline Carey pokazała, że owszem, można stworzyć postać kobiety uwielbiającej bale, piękne stroje i kosmetyki, a jednocześnie silnej, lecz jakiekolwiek porównywanie Sardothien z Fedrą no Delaunay byłoby obrazą tej drugiej.

Poza dowiedzioną powyższymi przykładami żelazną wolą, skrytobójczynię cechuje także opanowanie – jak choćby wtedy, gdy bezskutecznie próbuje grać w bilard: „Celaena ryknęła z wściekłości i podbiegła do łuzy. Przez chwilę wrzeszczała na bilę, a potem złapała mocno kij i zatopiła w nim zęby, nie przestając krzyczeć”. Dodać należy, że książę był świadkiem owego wybuchu wściekłości, jednak wydał mu się on uroczy. By przekonać czytelniczki o niebywałym oddaniu i akceptacji ze strony wielbicieli, Maas nie szczędzi scen, gdzie zabójczyni wymiotuje na oczach swoich amantów, albo obślinia jednemu rękaw (zasnąwszy w kaplicy na publicznej uroczystości). Po prostu słodko – do tego wszyscy zainteresowani co i rusz się rumienią, prowadzą niekończące się dialogi, Celaena tańczy z księciem na balu, a potem na wspomnienie pocałunku z nim chowa się pod kołdrę cała w pąsach, zaś kapitan gwardii cierpi z zazdrości. Kiedy wreszcie dwie trzecie tego miłosnego trójkąta ląduje razem w łóżku, dochodzi jedynie do kilkugodzinnych pocałunków. Szczególnego polotu w tym nie ma, lawirowanie bohaterki pomiędzy obydwoma młodzieńcami wypada marnie, a fabularny zwrot końcowy wydaje się nieuzasadniony.

Pastwić się nad „Szklanym tronem” można by zapewne jeszcze długo, od kreacji świata po, nieliczne na szczęście, kwiatki w tłumaczeniu (wśród których prym wiedzie bohaterka „trzepocząca oczami”). Przyznam, że czytanie tego typu pozycji od czasu do czasu po prostu mnie bawi. I to chyba jedyny powód, dla którego można sięgnąć po tę powieść (o ile nie jest się nastolatką w wieku gimnazjalnym).

Rozumiem, że powstało tego siedem powieści plus krótsze historie, a wszystko to zostało wydane w Polsce. Oględnie mówiąc nie odczuwam przemożnej potrzeby zapoznawania się z dalszymi losami przygłupiej zabójczyni (która, jak rozumiem z późniejszych opisów wymienia księcia i kapitana na elfiego wojownika po przejściach, zmienia imię i zostaje królową elfów).