Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wydziedziczeni (artykuł, E)

Dziedzictwo Szeveka

Ursula K. Le Guin, wyd. Książnica

Powieść z cyklu Haińskiego

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

Przyznam, że „Wydziedziczeni” są (obok nadmiernie rozwleczonej „Malafreny”) jedną z książek Le Guin, które lubię najmniej. Choć może jest to konsekwencja lektury zbyt wczesnej. O ile bowiem w kilku innych powieściach z cyklu Haińskiego wyraźny był motyw wędrówki, pojawiły się także wątki wojny, „Wydziedziczeni” to książka o konflikcie idei, z bardzo rozbudowaną warstwą polityczno-społeczną.

Le Guin zasłynęła z tworzenia wiarygodnych wizji odmiennych kultur – tak było i w przypadku „Wydziedziczonych” oraz przedstawionych na ich kartach mieszkańców Anarres. Sądzę, że polskie tłumaczenie nie oddaje do końca tytułu oryginalnego – „Dispossessed” zawiera w sobie zaprzeczenie, odrzucenie posiadania i jest to jeden z fundamentów, na których opiera się światopogląd i sposób życia duchowych spadkobierców Odo. Taka wizja społeczeństwa skłania do zastanowienia się nad tym, jak wielką rolę własność odgrywa w naszej kulturze. Pamiętam, że lektura rozdziałów poświęconych Anarres budziła we mnie czystą zgrozę i sprzeciw. Nacisk na życie w grupie, brak stabilizacji, rezygnacja z trwałych rodzin, walka z przywiązaniem do rzeczy. To, że w każdym momencie można zostać skierowanym do pracy, niekoniecznie takiej, jaka odpowiada zainteresowaniom i możliwościom, gdzieś na drugim końcu księżyca. Niechęć do manifestowania odrębności, niemożność zaszycia się w samotności, życia możliwie z dala od grupy. Nigdy nie darzyłam jakąś szczególną estymą przedmiotów zbytku i nie gromadziłam ich, jednak rozmaite rzeczy mają dla mnie ogromną wartość. Ulubione książki, pamiątki, czy ubrania stanowią niejako część mojej tożsamości, budulec prywatnego świata. Tymczasem na Anarres niektórych burzyła nawet myśl o tym, że jedna z bohaterek lubiła konstruować ozdobne mobile i dekorować nimi przydziałowe pomieszczenia. Wizja ludzi, którzy żyją zupełnie inaczej i uważają to za oczywistość, potrafi wstrząsnąć. Zwłaszcza, że została ona przemyślana w tylu aspektach i szczegółach, że sprawia wrażenie kompletnej. Relacje międzyludzkie, praca, sztuka, język – Le Guin regularnie dostarcza kolejnych informacji, od bardzo ogólnych, po budujące obraz drobiazgi, jak używanie słów związanych z wydalaniem w opozycji do obecnego na Urras tabu (w naszej kulturze ma się ono mocniej niż to dotyczące seksu, czego akurat nie żałuję, tylko zauważam).

W części wydań anglojęzycznych powieść ta ma także podtytuł „An ambiguous utopia”, ponieważ „Wydziedziczeni” w żadnym razie nie są pochwałą tego ustroju. Intencje były szczytne i można odnieść wrażenie, że autorka z wieloma sympatyzowała, jednak w książce pokazano też, jak niemal dwa stulecia życia w izolacji doprowadziły do niekorzystnych zmian. Główny bohater, choć wychowany w wierze, że oto żyje w najlepszym z ustrojów, dzięki rozmowom z przyjaciółmi i doświadczeniom życiowym zaczyna dostrzegać, jak opresyjne stało się jego społeczeństwo, jak idee w założeniu promujące wolność, sprawiedliwość i rozwój, stworzyły mury. Jak świat bez więzień stał się jednym wielkim więzieniem. Jakiś czas temu znajomy z Internetu napisał mi: „gdy myślę o hierarchii władzy, czuję, że jest w tym coś złego, ale jednocześnie budowanie takich systemów zdaje się nieodłącznym elementem ludzkiej natury”. Na Anarres nie miało być rozwarstwienia społecznego, jednak ono i tak się odtwarza, tylko w mniej widoczny sposób.

Napotykając ograniczenia w swojej pracy naukowej, Szevek wyrusza na Urras, planetę, z której wywodzą się jego przodkowie. Tam staje się pionkiem w politycznej rozgrywce. Dzięki przyjętemu sposobowi narracji, Le Guin każe czytelnikowi patrzeć na planetę oczami Szeveka, przyglądającego się systemowi z zewnątrz, dziwiącego się temu, co nam może wydawać się oczywiste, albo może i niewłaściwe, ale zwyczajne. Urras skojarzyło mi się z dziewiętnastowieczną Europą Zachodnią. Konwenanse, blichtr klasy posiadającej, nędza tych, którzy nie mieli szczęścia urodzić się w warstwie uprzywilejowanej. Opisy Urras są krytyką kapitalizmu, zarazem pojawia się tam istotny wątek feministyczny. Szevek ma okazję skonfrontować rolę kobiet na swoim ojczystym księżycu, gdzie panuje równouprawnienie, z tą obserwowaną wśród zamożnych ludzi goszczących go na planecie. Już w jednej z pierwszych rozmów zadaje pytanie o nieobecność kobiet w nauce. W odpowiedzi słyszy: „kobiety nie są w stanie wyjść ponad poziom matury (…) nie radzą sobie z matematyką (…). To, co kobiety nazywają myśleniem, odbywa się w macicy! Oczywiście zawsze zdarzają się wyjątki, niemiłe Bogu przemądrzałe kobiety z atrofią łona”. Inny z rozmówców fizyka przejawia bardziej „postępową” postawę: „odpowiednio prowadzone kobiety mogłyby w znacznym stopniu odciążyć mężczyzn w pracach laboratoryjnych. Do żmudnych zadań są z natury zręczniejsze i szybsze od mężczyzn, do tego wytrwalsze. Nie popadają tak łatwo w zniechęcenie. Gdybyśmy lepiej wykorzystywali kobiety, moglibyśmy prędzej uwolnić mężczyzn od niepotrzebnego znoju”. Po prawdzie powagę całej sceny zepsuł mi ciąg dalszy, gdy Szevek wspomniał o swojej mentorce, na co usłyszał „Gavrab była kobietą?” Także w tym przypadku Le Guin wprowadza niuanse, przedstawiając postać Vei, która w takim systemie funkcjonuje z sukcesem, i choć co jakiś czas wygłasza buntownicze kwestie, nie zamierza się wyrzec specjalnego traktowania, zrezygnować z przywilejów oraz grzeczności należnych pięknej niewieście, natchnieniu i najcenniejszej istocie na ziemi (że pozwolę sobie użyć słów jednego z Urrasyjczyków). Le Guin bywała krytykowana za bycie niedostatecznie feministyczną, co kojarzy mi się z opowiadaniem przedstawiającym ostatni dzień życia twórczyni ruchu, który zaowocował „przeprowadzką” na Anarres – stwierdza ona w pewnym momencie, że jej młodzi następcy są o wiele bardziej radykalni, niż ona.

Nie mam aż takiego poczucia, jak Miłosz Cybowski z Esensji, że historia „kończy się na niczym”. Poza portretem dwóch społeczeństw, „Wydziedziczeni” to przecież opowieść o Szeveku, a przede wszystkim – o dochodzeniu do jego przełomowego odkrycia umożliwiającego natychmiastową komunikację. Historia życia fizyka jest nieodłącznie spleciona z jego pracą i poszukiwaniami. W końcu z Anarres wyruszył dlatego, by móc kontynuować swoje dociekania, a chociaż na Urras także napotkał przeszkody, to jednak mógł zetknąć się z ideami, które naprowadziły go na właściwą drogę. Lech Jęczmyk napisał o tej książce: „kto zauważył, że jest to dobrze zamaskowana dyskusja nad przekazaniem tajemnicy broni atomowej Sowietom? Jej bohater mógłby nazywać się Oppenheimer”. Nie do końca widzę tę analogię, choć w sieci można wyczytać, że rodzice Le Guin znali Oppenheimera i że pisarka wyznała, iż stanowił on inspirację dla postaci Szeveka. Odkrycie fizyka, choć – jak wiele innych – mogło zostać i zostało (jak wiemy chociaż ze „Świata Rocannona”) wykorzystane jako broń, w swej istocie bronią nie było, miało służyć przede wszystkim komunikacji. Może po trosze chodzi o motywację – Szevek zdecydował się przekazać swoje odkrycie Lidze Światów, ponieważ wierzył, że są oni lepsi od kapitalistów z Urras, że wykorzystają je do czegoś dobrego.

Abstrahując od aspektu politycznego, sam pomysł na teorię jednoczesności ma w sobie piękno i przekonuje. Skoro materia jest zarazem zbudowana z cząstek i fal, czas mógłby zarazem biec naprzód i stać. Nasze postrzeganie świata jest wewnętrzne względem niego, a on sam nie musi spełniać założeń i oczekiwań wynikających z naszej ograniczonej percepcji. To, co jest paradoksem dla nas, może być podstawą rzeczywistości. „Kolista” struktura fabuły w pewien sposób odzwierciedla idee, nad którymi zastanawia się Szevek, rozważając pojmowanie czasu i porównując cykliczność z biegiem naprzód. Nic się nie zmieniło, a zarazem zmieniło się wszystko – teoria jednoczesności została sformułowana. Swoją drogą, urzekł mnie i głęboko poruszył opis dokonania tego odkrycia. Przygotowując się do napisania tego tekstu, odświeżyłam go sobie i ponownie miałam łzy w oczach. Le Guin w tym krótkim fragmencie uchwyciła istotę nauki i to, dlaczego ludzie się nią zajmują.

Są więc „Wydziedziczeni” historią teorii, ale też historią człowieka, który ją stworzył – a pogoń za nią współtworzyła jego.

PS. Przeglądając książkę ponownie, znalazłam też fragment, w którym pochodząca z Ziemi pani ambasador Ligi wspomina o katastrofie ekologicznej, jaka przetrzebiła jej rodaków. Myślę, że ten wątek stał się znacznie bardziej aktualny, niż przed półwieczem.

PS. Zapraszam też do lektury mojej dyskusji z Miłoszem Cybowskim o „Lewej ręce ciemności”: https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=30802