Beatrycze Nowicka Opowiadania

Cyrk nocy (recenzja, E)

Opowiem wam dobry film

Erin Morgenstern, wyd. Świat Książki

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

„Cyrk nocy” Erin Morgenstern to rzecz, która jednocześnie nieco drażni niedostatkami warsztatowymi debiutującej autorki, jak i pobudza wyobraźnię. Jedno jest pewne – wyróżnia się na tle innych fantastycznych książek.

Historia nietypowej rywalizacji pary młodych magów jest jedną z tych książek fantastycznych, które robią wrażenie przede wszystkim koncepcją wyjściową, natomiast jej realizacja budzi zastrzeżenia. To również powieść w dużej mierze oparta na wykreowanym przez autorkę klimacie. W zależności od czytelniczego nastawienia, „Cyrk nocy” może urzekać atmosferą i pomysłami, albo irytować samym wykonaniem.

Największym atutem powieści jest wizja tytułowego cyrku, stworzonego przez ekscentrycznego i majętnego dyrektora teatru. W założeniu ma to być nietypowe przedsięwzięcie artystyczne. Pomysłodawca chce uczynić z cyrku dzieło sztuki, dalekie od kojarzonej z tym rodzajem rozrywki tandety. Zarówno namioty, jak i kostiumy oraz rekwizyty mają być utrzymane w czerni, bieli, odcieniach szarości i srebrze. „Cyrk Snów” ma podróżować, nie zwracając na siebie uwagi, przybywać do kolejnych miejscowości bez zapowiedzi i otwierać swoje podwoje jedynie nocą. Zgodnie ze swą nazwą ma wzbudzać w odwiedzających poczucie niesamowitości i tajemnicy. Bogacz nie wie jednak, że jego przedsięwzięcie zwróciło uwagę starego czarodzieja. Ten ostatni pragnie uczynić cyrk areną zmagań pomiędzy własną córką a uczniem swojego odwiecznego rywala. Zadaniem młodych będzie współtworzenie cyrku, rywalizacja na pomysły i zaklęcia. W ten oto sposób do „Le Cirque des Reves” wkracza prawdziwa magia.

Choć teoretycznie akcja powieści toczy się pod koniec wieku dziewiętnastego i na początku dwudziestego, autorka nie poświęciła wiele uwagi realiom historycznym, a skupiła się przede wszystkim na cyrku, który jest miejscem zawieszonym gdzieś w pół drogi pomiędzy rzeczywistością a marzeniami. Troszeczkę brakowało mi tła epoki oraz większego realizmu w przedstawianiu wydarzeń toczących się w „zwykłym” świecie, jednak przy całej baśniowo-onirycznej konwencji nie można nazwać tego wadą. Sam „Le Cirque des Reves” natomiast robi bardzo dobre wrażenie (dodam, że sama nigdy nie byłam fanką tego rodzaju rozrywki, cyrk wydawał mi się raczej miejscem, gdzie męczy się zwierzęta, a małe dzieci zmusza do wyczerpujących i niszczących zdrowie treningów, więc tym większe moje uznanie dla autorki). Początkowo opisom brakuje soczystości, ale im dalej, tym lepiej. Utwór Morgenstern jednocześnie opowiada o ludzkim pragnieniu cudowności, jak i zaspokaja tę potrzebę u czytelnika. Pomysły na kolejne atrakcje i osobliwości Cyrku Snów są bardzo dobre, zaryzykuję stwierdzenie, że swoją niezwykłością i malowniczością dorównują wizjom Catherynne M. Valente [1]. W pamięć zapadła mi zwłaszcza iluzja, w której ozdobione czarno-białymi pasami ściany namiotu pokrywają się cytatami, potem zaś ciemne pola stają się niebem a białe zmieniają się w las rozświetlonych od środka papierowych drzew o pniach ozdobionych fragmentami wierszy.

Główny wątek „Cyrku…” dotyczy rywalizacji pomiędzy Celią i Markiem – jak nietrudno zgadnąć, tym dwojgu pisany jest romans. Przyznam, że uczucie łączące bohaterów nie do końca mnie przekonało. Wątek relacji pary głównych postaci gubi się nieco pośród wymyślnych dekoracji, wydaje się być raczej dźwignią, napędzającą historię cyrku. Ale też inaczej – to, co powstaje pomiędzy dwojgiem młodych magów wyraża się bardziej za pomocą ich dzieł, niż w scenach bezpośrednich interakcji. Ponadto, taki sposób prowadzenia wątku miłosnego znów można wytłumaczyć baśniową stylistyką. Z kwestii pozytywnych, warto zwrócić uwagę na pojawiającą się w powieści ciekawą wariację na temat historii Merlina i Nimue.

Erin Morgenstern zdecydowała się na zabieg, który okazał się dosyć ryzykowny – narrację w czasie teraźniejszym. W większości rozdziałów jest ona trzecioosobowa, choć pojawiają się krótkie fragmenty-impresje z wizyty w Cyrku, napisane w drugiej osobie. Okazało się, że to wcale nie jest łatwy sposób opowiadania. Wydaje się, że aby zabrzmiał właściwie, wymaga więcej pisarskiej biegłości. Debiutująca autorka osiągnęła efekt, w którym powieść sprawia wrażenie relacjonowanego na bieżąco filmu. Jeśli w miarę lektury wizualizować sobie kolejne sceny, prezentują się one dobrze. Ale jest to przede wszystkim uroda obrazu – dziwne postaci i miejsca, ożywające zwierzęta na karuzeli, zmieniające kolor płomienie świec, smugi dymu wijące się dookoła palącej papierosa postaci. Gdyby za sfilmowanie „Cyrku…” wziął się powiedzmy Guillermo del Toro albo Zack Snyder, powstałaby istna uczta dla oka. Jako literatura powieść Morgenstern wypada już gorzej, brakuje czegoś w samym stylu (choć trzeba powiedzieć, że im bliżej końca, tym płynniej wszystko brzmi, pozostaje też pytanie o wpływ przekładu). Ponadto, taki sposób opisywania sprawia, że postacie przedstawiane są wyłącznie z zewnątrz, ich psychikę trzeba sobie zrekonstruować wyłącznie na podstawie wypowiedzi i gestów. To również oznacza ryzyko, że bohaterowie będą krytykowani jako powierzchowni i nieprzekonujący.

Przede wszystkim z powodu formy „Cyrk nocy” wzbudził we mnie ambiwalentne uczucia. Niemniej, jest to książka intrygująca. Dla niejednego fana fantastyki wrażenie, że oto czyta coś nowego i oryginalnego ma dużą wartość, dlatego uważam „Cyrk…” za rzecz godną zainteresowania, choć zarazem ostrzegam, że styl i sposób narracji nie każdemu przypadną do gustu.

[1] Jako ciekawostkę dodam, że „Cyrk nocy” został nominowany do Mythopoeic Award w 2012 roku razem z „Nieśmiertelnym” Valente (uczciwie pisząc, utwór Valente jest lepszy).