Beatrycze Nowicka Opowiadania

Władcy dinozaurów (recenzja, E)

Wio, raptorku, wio!

Victor Milán, wyd. Galeria Książki

Pierwszy tom cyklu „Władcy dinozaurów”

Beatrycze Nowicka: 3,5/10

„Władcy dinozaurów” Victora Milána pokazują, że nietypowy pomysł oraz szczegółowo obmyślony świat nie wystarczą, żeby stworzyć udane fantasy. Potrzeba także czysto pisarskich umiejętności oraz interesującej fabuły.

Rycerze jeżdżący na dinozaurach na pierwszy rzut oka wydają się pomysłem nieco karkołomnym. Później koncepcja zaczyna intrygować – wydaje się, że powieść o nich albo okaże się całkowitą porażką, albo spektakularnym sukcesem. Niestety, „Władcy dinozaurów” przede wszystkim nudzą.

Widać, że Milán poświęcił wiele uwagi swojemu uniwersum, że chciał, by było ono barwne oraz bogate w szczegóły. Dinozaury faktycznie przydają mu oryginalności i egzotyki. Wprawdzie zastanawiam się, czy zwierzęta te były na tyle inteligentne, by dało się je tresować do walki (w jednym zaś miejscu autor wspomniał, że dinozaurzy wierzchowiec się pocił, podczas gdy pocą się tylko ssaki, a i to nie wszystkie), ale ostatecznie to książka fantasy. Poważniejszym problemem jest to, że o ile, jak kiedyś zauważono, koń jak wygląda, każdy widzi, nie każdy jest dinomaniakiem i potrafi sobie wyobrazić wszystkie występujące na kartach książki gatunki. Stwarza to konieczność licznych opisów, które nie zawsze są wystarczające, zaś perspektywa częstego przerywania lektury w celu sprawdzenia w sieci, jak prezentował się dany zwierz, nie wydaje się zbyt kusząca.

Autor na samym początku zaznaczył, że jego świat nie jest alternatywną Ziemią, jednakże nie wysilił się zbytnio z wymyślaniem nazw (na mapce znalazło się miejsce m.in. na Francię, Spanię, Slawię, Irlandę). Przynajmniej umieszczenie akcji w Spanii przydaje nieco kolorytu – od wyglądu bohaterów, przez nazwy własne, po wtrącenia w języku hiszpańskim. Nieźle prezentuje się panteon bóstw, a najbardziej przypadła mi do gustu odmienna od typowej moda (ta z kolei kojarzy mi się bardziej z Ameryką prekolumbijską z uwagi na chętnie noszone przepaski biodrowe, peleryny oraz przybrania z piór). Szkoda, że Milán nie wykazał podobnej inwencji w obmyślaniu wyglądu rycerskich zbroi. Niemniej, świat stworzony na potrzeby cyklu o jeźdźcach dinozaurów wyróżnia się i zapada w pamięć.

Jest to jednak właściwie jedyna zaleta powieści. Niestety, styl Victora Milána pozostawia bardzo wiele do życzenia – najkrócej rzecz ujmując, jest on drętwy, czasami zdarzają się też komiczne wpadki. Ponadto, autora zgubiła chęć zaprezentowania czytelnikowi jak największej ilości szczegółów. Zmorą „Władców dinozaurów” są długie, źle brzmiące i przeładowane detalami zdania. Oto kilka przykładów:

„Czarnowłosy mężczyzna wypuścił włócznię i złapał się za zmasakrowaną gębę. Potem padł na ziemię i zaczął się tarzać pośród niskich paproci o intensywnym zapachu oraz delikatnych, fioletowych, lubiących półmrok kwiatów.”

„Siedmioletnia córeczka markietana oddaliła się od grupy w pogoni za motylem mającym fioletowo-żółte skrzydła o rozpiętości trzydziestu centymetrów i zanadto zbliżyła się do gaju młodych drzewek.”

„Cesarz z powrotem zasiadł w swym fotelu i wziął sobie garść orzeszków z Ryubrasil pomieszanych z kandyzowanymi mango i pomarańczami z miski stojącej na blacie wspartym na werniksowanej przedniej nodze nosoroga.”

„Patrząc na miasto, Melodia odnosiła wrażenie, że śpiewa ono pieśń witalności, pracowitości i pozytywnej chciwości, będącej pożądaniem wszystkich dobrych rzeczy, jakie może nieść życie.”

W dialogach brzmi to jeszcze gorzej i czyni je nieznośnie sztucznymi:

„Wszystko wygląda tu bardzo zwyczajnie – skwitował Rob. – Murarze stawiają kamień za kamieniem. Cieśle walą młotkami. Handlarze targują się z kupującymi. Na rogach wymienia się leniwie plotki. Kobiety pokrzykują do siebie znad okiennych skrzynek z banalnie ładnymi kwiatami. Można by pomyśleć, że nie dzieje się tu nic nadzwyczajnego.”

„Ten samozwańczy tyran to nie kto inny jak mój kuzyn Gonzalo. Nie pożąda mojego młodego ciała o cynamonowej karnacji, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.”

Milán zdecydowanie nie jest mistrzem kwiecistych porównań [1], nie umie też płynnie wplatać w narrację wulgaryzmów i kolokwializmów [2]. Ma irytującą manierę wielokrotnego powtarzania tych samych informacji. A już absolutne (anty)mistrzostwo osiągnął w scenie miłosnej, gdzie znalazłam takie oto kuriozum: „opadł na kolana i uśmiechnął się niemal figlarnie, widząc w luce między piersiami twarz ukochanej z przyprawioną brodą włosów łonowych.”

To jednak wciąż nie wszystkie wady „Władców…”. Milánowi nie udało się zaludnić kart powieści interesującymi bohaterami. Wszystkie postaci są przerysowane (zazwyczaj posiadają liczne zalety i umiejętności [3]), a zarazem pozbawione są psychologicznej głębi. Jeden Karyl ma nieco charyzmy i tajemniczości, poza tym to jednak typowy mistrz, który jeszcze raz chwyta za miecz. Postać Roba jawiła mi się jako mało wiarygodna, lecz przynajmniej relatywnie przyjemnie się o nim czytało. Nie mogę tego niestety powiedzieć o księżniczce Melodii, jej dwórkach, jej ukochanym, a już tym bardziej o antagoniście, który od czasu do czasu wraz ze swoim służącym udaje się na stronę, by rozmawiać o tym, że mają mroczny plan, a także skarżyć się na złą mamusię.

Fabuła także nie zachwyca. Choć powieść zaczyna się bitwą, później przez setki stron niewiele się dzieje. Wątek „pałacowy” nie przekonuje [4], zaś o machinacjach sił nadnaturalnych czytelnik dowiaduje się zbyt mało, by pobudziło to jego ciekawość.

Wszystko powyższe oraz fakt, że autor zmarł nie dokończywszy cyklu (zdążył napisać trzy z planowanych sześciu tomów) sprawia, że odradzam lekturę „Władców…”. Szkoda, bo świat miał potencjał i ktoś obdarzony zgrabniejszym piórem mógłby uczynić tę historię o wiele ciekawszą.

[1] „Kwitnące nocą kwiaty w ruinach świątyni pachniały jak trup gnijący w jeziorze perfum, natomiast człowiek czekający na niego w namiocie cuchnął jak trup wrzucony do kloaki z kręgiem paskudnie przeterminowanego sera na dodatek”, „warknęła na mężczyznę, gotowa ugryźć go w twarz niczym raptor.”

[2] Damy cesarskiego dworu obrzucające się wyzwiskami w rodzaju „głupia pizdo” nie prezentują się najlepiej.

[3] Na przykład poskramiacz dinozaurów jest zarazem uzdolnionym minstrelem i wojownikiem, a także mimo niezbyt atrakcyjnego wyglądu wzbudza pożądanie pięknych kobiet; zaś młody rycerz słynie z umiejętności bojowych, urody, talentu poetyckiego, pięknego głosu oraz przemyśleń religijno-filozoficznych.

[4] Chodzi mi o to, jak szybko pewna postać zyskuje znaczenie na cesarskim dworze.

PS. Muszę natomiast pochwalić wydanie: okładkę (ilustracja plus tłoczenia), mapkę miasta oraz bardzo ładne rysunki dinozaurów, zdobiące początki kolejnych rozdziałów.

Tak, jak wspomniałam w recenzji – autor zdążył napisać trzy z sześciu planowanych książek. Wszystkie ukazały się w Polsce. Po lekturze tomu pierwszego nie miałam jednak zbytniej ochoty kontynuować lektury serii.