Beatrycze Nowicka Opowiadania

Dworzec Perdido (recenzja, E)

Wyobraźnia zurbanizowana

China Miéville, wyd. Zysk i S-ka

Pierwsza z powieści ze świata Nowego Crobuzon

Beatrycze Nowicka: 7/10

Z perspektywy czasu „Dworzec Perdido” jawi się jako powieść pełna barwnych pomysłów, lecz nie pozbawiona wad.

Kilkanaście lat temu „Dworzec Perdido” narobił sporo zamieszania w fantastycznym światku. China Miéville odciął się od quasi-średniowiecznego stereotypu, równocześnie jego wizji daleko do typowego urban fantasy. Sukces powieści Anglika przyczynił się do rozwoju New Weird, od tamtego czasu znacznie upowszechnił się też motyw miasta. Trudno się zresztą temu dziwić – świat współczesny jest światem wielkich metropolii.

I chociaż Nowe Crobuzon było jednym z pierwszych fantastycznych Miast, z każdym kolejnym rokiem litania nazw się wydłuża: Ambergris, Ararat, Ashamoil, Palimpsest, Punktown [1], Viriconium itd. Rozległe światy, pełne niezbadanych kniei, niebosiężnych łańcuchów górskich, zagubionych w dziczy osad oraz strzegących szlaków fortec, zaczęły nieco ustępować pola [2]. W nowych wizjach miasta stanowią element dominujący – świat przedstawiony często zawęża się do granic metropolii, a bohaterowie żyją w cieniu ulic.

Trzeba przyznać, że nawet po latach Nowe Crobuzon pozostaje jednym z wyrazistszych przykładów takiej estetyki. Mieville łączy w „Dworcu Perdido” przeciwstawne elementy – z upodobaniem opisuje brzydotę swojego świata, zanieczyszczone środowisko, nędzę oraz tłumy mieszkańców, jednak budzi także nieco niezdrową fascynację czytelnika. Chwilami jego miasto przytłacza, wywołuje iście klaustrofobiczne wrażenie pułapki, z drugiej zaś strony jest przedstawiane jako miejsce nieograniczonych możliwości, wielki tygiel, świat w świecie.

Karty „Dworca Perdido” wypełniają dość szczegółowe opisy, pojawia się także mnóstwo dziwacznych stworzeń oraz wszelkich pomniejszych pomysłów, które razem wzięte nadają wizji Miéville’a niepowtarzalną atmosferę [3]. Od czasu do czasu wyraźnie zaznaczają się lewicowe poglądy autora – w powieści pojawiają się: krwawo tłumiony strajk robotników, rozbudowany aparat bezpieczeństwa, inwigilacja, donosicielstwo, powiązania rządu z mafią oraz bezwzględni politycy (inna sprawa, że kiedy miastu zagraża niebezpieczeństwo, burmistrz i jego przyboczni sami podejmują pewne ryzykowne kroki, zamiast posyłać podwładnych, na co raczej nie zdobyliby się przedstawiciele najwyższych władz w naszym świecie).

O ile jednak sam obraz Nowego Crobuzon zasługuje na uznanie, fabuła owszem, nie jest pretekstowa, ale pozostaje w cieniu i nie powala na kolana. Zamiast typowych heroicznych motywów, Mieville sięgnął po pomysły z horrorów. Ćmy przedstawione zostały barwnie, ich pożywienie oraz wątek narkotyku to ciekawe koncepcje, jednak ma się wrażenie, że ten świat „zasługuje” na coś więcej, niż historię o polowaniu na zbiegły eksperyment wojskowy.

Podobnie jest z bohaterami – nie są szczególnie rozbudowani, a w kilku istotnych momentach ma się wrażenie, że ich postępowanie wynika z zapotrzebowania fabularnego, a nie jest konsekwencją ich postaw, motywacji, czy charakterów (oczywiście u wszystkich autorów, którzy nie puszczają swoich postaci całkiem „na żywioł” ich działania zostają podporządkowane przebiegom wątków, chodzi jednak o to, by zachowanie i decyzje protagonistów pasowały do ich portretu psychologicznego).

Z całej, dość licznej zresztą gromadki największe wrażenie zrobiła na mnie istota, która w założeniu miała być obca i nieludzka. Pewnie dlatego konstrukcja tej postaci nie kłóci się z czytelniczym rozsądkiem. Tkacz – bo o nim mowa – jest naprawdę genialny, stanowi jeden z najjaśniejszych punktów i najbardziej zapamiętywalnych elementów powieści. Jego monologi są po prostu cudne, przyznaję też, że od momentu jego pojawienia się wyczekiwałam kolejnych scen z udziałem pająkopodobnego stwora (lub jak kto woli – Tańczącego Szalonego Boga).

Oceniając całościowo – powieść Miéville’a wzbudziła we mnie nieco ambiwalentne uczucia. Na pewno jest to interesująca propozycja, która zapoczątkowała pewne tendencje i zasługuje na uznanie ze względu na kreację świata przedstawionego. Mam przy tym nadzieję, że nie jest to szczyt dokonań w tej konwencji i pojawią się utwory bardziej jeszcze wykorzystujące jej potencjał. Czy – jak w swojej recenzji stwierdził Jacek Dukaj – przez „Dworzec Perdido” prowadzi „droga do fantastyki XXI wieku”? Na pewno jedna ze ścieżek.

[1] Akurat to miasto pojawiło się wcześniej, opowiadania o nim zaczęły powstawać jeszcze w latach dziewięćdziesiątych.

[2] Szczęśliwie dla mnie, która jestem raczej wielbicielką wyżej wzmiankowanych kniei, nie jest to całkowity odwrót, jedynie otwarcie się pewnej dodatkowej „niszy”.

[3] Choć nie wszystkie te pomysły uważam za trafione – np. rasa kheprich – od biedy można by jakoś próbować uzasadniać ich istnienie (działanie Momentu, jakiś taumaturg w zamierzchłej przeszłości chciał ukarać swoją niewierną małżonkę etc.), jednak idea rasy istot, które wyglądają jakby ktoś na korpus kobiety nasadził wielkiego chrząszcza, przy dalszym założeniu, że owe istoty rozmnażają się z wykorzystaniem swych owadzich części, ale mogą również uprawiać seks z ludźmi, wydaje mi się ekstremalnie głupia.

Pozostałe dwie powieści z tego uniwersum zostały wydane w Polsce (rozumiem, że powstały także krótsze formy z akcją osadzoną w tym świecie). Co do mnie – obiektywnie rzecz ujmując, cenię Miéville’a za oryginalność i pomysły, jednak emocjonalnie nie poruszyło mnie to na tyle, bym popędziła po kolejne tomy.