Beatrycze Nowicka Opowiadania

Księżyc i Słońce (recenzja, E)

Okaz z fantastycznej menażerii

Vonda N. McIntyre, wyd. Prószyński i S-ka

Beatrycze Nowicka: 2,5/10

Choć początek „Księżyca i Słońca” Vondy McIntyre pozwala spodziewać się przygodowej książki historycznej z elementami fantasy, ostatecznie otrzymujemy kuriozum, jakich mało.

„Opiekun snu” (w innym wydaniu „Wąż snu”) Vondy McIntyre był jedną z pierwszych fantastycznych książek, jakie czytałam. Chociaż nie spodobała mi się jakoś szczególnie, do dziś pamiętam z niej więcej, niż z wielu późniejszych lektur i wspominam raczej ciepło. Z tego względu sięgałam po „Księżyc i Słońce”, spodziewając się pozytywnych wrażeń. Pierwsze rozdziały były obiecujące; może nie wskazywały, że będzie to ambitna lektura, ale było lekko, kolorowo i – z uwagi na osadzenie akcji w Wersalu w czasie panowania Ludwika XIV – bardziej oryginalnie. Potem jednak całość zaczęła się rozwijać w dość dziwacznym kierunku. Trzeba to napisać – ta książka sprawiła, że oniemiałam. Zamykałam ją z poczuciem mętliku w głowie. By go uporządkować, pozwolę sobie ująć swe przemyślenia w podpunkty. Na wszelki wypadek ostrzegam, że zdradzam kilka kluczowych dla fabuły wydarzeń.

1. Troskliwe Misie z Wersalu

Cóż za przemili ludzie z tych arystokratów. Okazjonalnie McIntyre wspomina o biednych poddanych, jednak dwór Ludwika XIV to miejsce pełne życzliwości. Przybywająca z Martyniki, szlachetnie urodzona, choć uboga, Maria Józefina spotyka się z ich strony z pomocą. Owszem, wyjaśnione zostaje później, iż podejrzewa się ją o bycie krewniaczką władcy, ale zważywszy na to, jak panna de la Croix zachowuje się wobec najważniejszych osób w królestwie, limit cierpliwości przedstawicieli szlachty wydaje się niemal niewyczerpany. Zaniedbywanie obowiązków damy dworu i łamanie etykiety uchodzą jej (i nie tylko jej) płazem. Znacznie wyżej od niej postawione arystokratki obdarzają dziewczynę serdecznością. Notorycznie obdarowują też klejnotami niewolnicę Marii, która ma talent do układania włosów. Najgorsze, co może spotkać głównych bohaterów ze strony mieszkańców Wersalu, to napastowanie seksualne (w przypadku panny de la Croix polegające na podszczypywaniu jej w pośladki tudzież poszarpaniu koronek obrębiających suknię). Sam Król Słońce darzy szczególnymi względami dziewczynę i jej brata. Nawet, gdy bohaterowie łamią jego rozkazy i wypadają z łask, wciąż są dobrze traktowani, a królewska kara bardziej zasługuje na miano nagrody. Choć nic dziwnego, gdyż Najjaśniejszy Pan to wyrozumiały człowiek, którego największą troską jest dobro królestwa oraz poddanych.

2. Falbanki, koronki i klejnoty

Opisy wystawnych strojów z początku wprowadzały niezbędny koloryt. Podobnie przedstawianie rozrywek arystokratów mogło zaciekawić. Po stu stronach, poświęconych przede wszystkim odmalowywaniu dworskiego życia, kiedy to wątek, który wydawał się głównym, niespecjalnie posunął się do przodu, rzecz zaczęła nieco nudzić (zwłaszcza, kiedy autorka po raz trzeci na przestrzeni kilku stron potrafiła informować, że ten a ten miał na sobie niebieski surdut, co stanowiło oznakę należenia do świty króla). Po kolejnych stu, znużenie narastało, a po trzeciej setce całość zaczęła odpływać gdzieś w krainę czarów. Rozumiem, że były to czasy niesamowitego przepychu, ale McIntyre stroi swoich bohaterów w klejnoty w ilościach hurtowych.

3. Historia przez duże „Ch” albo Hollywood do sześcianu

„Księżyc i Słońce” powstał na warsztatach dla pisarzy, uczących się pisać scenariusze filmowe, później zaś został rozbudowany w powieść. Wiadomo zatem, że należałoby wziąć wszystko w duży nawias. Trudno. Nie potrafię. Od razu się przyznaję, że o siedemnastowiecznej Francji wiem bardzo niewiele, więc trudno mi się wypowiadać. Może się okazać, że coś, co wydało mi się nieprawdopodobne, istotnie miało miejsce (wątpię, jednak wolę się zabezpieczyć). Pozwolę sobie tylko wymienić kilka rzeczy. Bliski przyjaciel i zausznik króla jest zadeklarowanym ateistą. Poglądy swoje obwieszcza głośno i chętnie – między innymi na oczach dworu przerzuca się ciętymi ripostami z odwiedzającym Wersal papieżem. Głowa kościoła katolickiego ogólnie nie ma szczęścia, gdyż Ludwik notorycznie i ostentacyjnie go obraża. Skoro już przy religii jesteśmy, kiedy Maria Józefina obiecuje uwolnić swoją niewolnicę, ta stwierdza, że od tej pory przechodzi na islam. Papież zaś, choć krytykuje muzykę, która wydała mu się „pogańska”, wydaje się popierać królewskie plany zyskania nieśmiertelności. Z kwestii innych – dziwna doprawdy jest królewska menażeria – oto czytamy: „żubr (…) potrząsnął rozłożystymi rogami i zaryczał przeciągle” i później „darł liście na strzępy czubkami długich rogów”. Jakiś zmutowany ten żubr najwidoczniej. Moja wyobraźnia odmówiła posłuszeństwa w momencie, gdy do króla przyjechały delegacje z innych krajów, mianowicie książę z Japonii, szach Persji, dwaj Indianie oraz czarnoskóra królowa Nubii, która podarowała Ludwikowi rydwan zaprzężony w zebry i stadko tresowanych gepardów (król odwzajemnił podarki, między innymi Indianom podarował stroje gęsto wyszywane diamentami). Niedługo później zaś władca poznał lokalizację zatopionego statku, z którego raz dwa wydobyto tyle złota, że musiano je transportować konwojem wozów. Autorce było jednak najwidoczniej mało, gdyż wkrótce potem odnaleziono zatopioną całą flotę, gdzie było takie mnóstwo skarbów, że wydobyte z dna przez jakże sprawnych francuskich nurków i ułożone w komnacie stosy złota i klejnotów sięgały sufitu. Gdyby cała rzecz działa się w jakiejś zmyślonej krainie może mogłabym to przełknąć (aczkolwiek z trudem).

4. Uwolnić orkę 3

Wspominany wyżej brat Marii Józefiny łapie syrenę i przywozi ją do Wersalu. Istota staje się chwilową atrakcją, ostatecznie zaś ma trafić na królewski stół. Tymczasem panna de la Croix odkrywa, że syrena jest istotą inteligentną i pragnie ocalić ją przed niewesołym losem egzotycznej zakąski. Ten pomysł miał potencjał – pokazanie obcej istoty, rodzącej się więzi emocjonalnej, później zaś akcja ratowania morskiej kobiety. Tyle że McIntyre spycha go na plan dalszy. Jeśli już syrena się pojawia to najpierw w scenach, gdzie Maria nachyla się nad fontanną i – pomimo uzbrojonych w pokaźne pazury łap stworzenia oraz faktu, że ostatnimi czasy było ono traktowane oględnie mówiąc źle – pakuje do wody ręce, gaworząc „dobry potwór, grzeczny potwór”. Po kilku takich razach nagle okazuje się, że syrena może przesyłać dziewczynie obrazy wprost do głowy i od tej pory Maria staje się medium, opowiadającym o morskim ludzie. Tematyka tych opowieści jest dwojaka – rzezie, jakich dopuszczali się ludzie na syrenach, oraz życie rodzinne i erotyczne tych ostatnich (zob. punkt 6). Pod koniec powieści autorka wreszcie poświęca wątkowi Szerzad więcej miejsca, by zakończyć go sceną, którą nazwać przesłodzoną to mało. Jest ona tak kiczowato słitaśna, że aż rozpacz bierze.

5. Maria Józefina to zdolna dziewczyna

I to jak. Mimo młodego wieku panna de la Croix interesuje się nauką. Ceni sobie (okazjonalnie) racjonalny i naukowy punkt widzenia, napisała nawet list do Newtona i uzyskała odpowiedź (można się uśmiechnąć pod nosem, jeśli wie się, iż ideały przyświecające dzisiejszej nauce były dopiero w powijakach, a najtęższe głowy oprócz nauk ścisłych parały się także alchemią, pisały traktaty ezoteryczne tudzież interpretacje tekstów biblijnych). Dziewczyna uwielbia matematykę i fizykę – ot tak: „wiatr zaszeleścił w liściach rosnących w doniczkach drzewek pomarańczowych. Maria Józefina zastanowiła się, jak można obliczyć ten ruch (…) nagryzmoliła (…) równanie symbolami pana Leibnitza.” Tak. Śmiech pusty ogarnia (choć z drugiej strony autorka nie pisze, że jej heroina znalazła rozwiązanie). Poza tym protagonistka interesuje się biologią. Świetnie rysuje. Komponuje muzykę, która zachwyca samego króla. Gra na klawikordzie. Tańczy z wdziękiem (choć dorastała w klasztorze). Jest też, oczywiście, piękna.

Co nie zmienia faktu, że z jej zachowania i wypowiedzi wynika, że jest to istotka naiwna do bólu, ba, wręcz głupawa. Na koniec ostatnia sprawa, mianowicie panna de la Croix ma poważne braki w dziedzinie edukacji seksualnej.

6. Edukacja seksualna czyli jak wymazać wpływy podłego Kościoła Katolickiego

Jeśli ktoś do tej pory sądził, że „Księżyc i Słońce” to jednak opowieść o syrenie, podlana bajkowym tłem królewskiego dworu, tu musi porzucić wszelką nadzieję. Głównym tematem powieści wydaje się uświadamianie Marii Józefiny, która przybywszy do Wersalu (i po pewnym czasie przebywania tam) nadal nie wie, kim jest prostytutka, ani na czym polega akt płciowy (pomimo zainteresowań przyrodniczych z dzieciństwa oraz trybu życia arystokracji). Młodość spędzona w klasztorze zaowocowała wyniesionymi stamtąd przekonaniami, że seks jest poświęceniem, na jakie ludzie z trudem (i tylko w małżeństwie) zdobywają się, by przedłużyć gatunek. Jeśli w powieści pojawiają się postaci antypatyczne, są to fanatyczni katolicy. Zakonnice, które biły dziewczynę po twarzy i głodziły, np. dlatego, że zapytała, co to znaczy „kopulacja”, papież, który ciągle powtarza, że kobieta powinna milczeć, być pokorna i gotować. Sporą część powieści zajmują sceny i rozmowy, w których ktoś wyjaśnia Marii, że seks można uprawiać dla przyjemności, kto to jest homoseksualista oraz temu podobne. Pozwolę tu sobie przytoczyć fragment: „miłość namiętna… miłość zmysłowa… to największa rozkosz, jakiej można doznawać. Oddala smutek. Łagodzi ból. Jest jak najprzedniejsze wino, jak poranek pięknego dnia, jak najcudniejsza muzyka, jak nieskrępowana jazda konna. A zarazem nie jest żadną z tych rzeczy. – Głos hrabiego (…) sprawił, że serce zabiło jej mocniej, podniecone niebezpieczeństwem i zakazanymi grzechami (…) napięła się w niej jakaś przedziwna struna ekstazy, unosząca ją ku muzyce sfer niebieskich.” Syrena ma w tym także swój udział – śpiewa pieśni, które budzą w bohaterce podniecenie, przesyła jej też obrazy godów. Sceny, gdzie zapłoniona panna de la Croix, przekazując historie morskiej kobiety, opowiada o przyjemnościach płynących z seksu zgromadzonej szlachcie, wśród której jest też nieszczęsny papież, budzą zażenowanie (dodajmy, że opisy wyglądają np. tak: „pieściły się nawzajem, splecione ogonami, śpiewały pieśń zwierzęcej namiętności”).

Można by się wręcz pokusić o interpretację, że uwięziona syrena symbolizuje spętaną nakazami moralności seksualność bohaterki. Przy tym, co najdziwniejsze, w powieści edukacja Marii ma charakter teoretyczny – autorka nie napisała ani jednej sceny miłosnej z udziałem de la Croix. Choć może to i lepiej, zważywszy na styl. Inna sprawa, że jak się bliżej przyjrzeć, okazuje się, że w pewnym momencie bohaterka nie miałaby nic przeciwko nabraniu praktyki w kwestiach łóżkowych, ale jej Ten Jedyny nie kwapi się do tego, bo nie chce jej wykorzystać (skoro, początkowo, nie chce jej poślubić). Można się zastanowić, jak to się ma do lansowania idei seksualnego wyzwolenia kobiet (tudzież wyzwolenia kobiet w ogóle – ostatecznie wszystko prowadzi do tego, by protagonistka znalazła męża).

7. Romans płomienny inaczej

Gdzieś w internecie, ktoś napisał o „Księżycu i Słońcu”, że spodziewał się powieści fantasy, a to przecież romans. I tak był łaskawy. McIntyre zdecydowała się na dziwną parę – Marię, czyli młodziutką i naiwną dziewczynę, oraz wiele od niej starszego, doświadczonego… karła. Niestety, hrabiemu Lucienowi do Tyriona Lannistera jest tak daleko, że trudno ich w ogóle porównywać. Mężczyzna jest po prostu bezbarwny. Najpierw odnosi się do panny de la Croix chłodno i z dystansem, potem zaczyna jej pomagać, ratować z tarapatów, wstawiać się za nią i nadstawiać karku, by w końcu doszło do wzajemnych wyznań o bezgranicznej miłości. Skąd? Kiedy? Dlaczego? Jak owa miłość się rozwinęła i na jakiej podstawie, czytelnik się nie dowie. Większe napięcie między bohaterami tudzież pożądanie wzajemne można niestety znaleźć na kartach „Zmierzchu”.

8. Wszystko, czego nie chcielibyście wiedzieć o menstruacji

Tematyka okresu pojawia się od czasu do czasu w utworach pisanych przez kobiety, nader często towarzysząc ideom, „okołofeministycznym” (np. w „Wieży czat” Lynn jedna z bohaterek w pewnym momencie prała w strumieniu zakrwawione szmatki). Poniekąd można to zrozumieć – ostatecznie jest to rzecz, na którą kobiety w trakcie (zgrubnie przyjmując) czterdziestu lat bycia płodnymi, cierpią przez blisko jedną siódmą tegoż czasu, stąd trudno usuwać ją w niebyt, czy traktować jako tabu. Ból brzucha może znacząco utrudnić walkę, czy forsowny marsz dzielnej wojowniczce. Czarodziejka może gorzej radzić sobie na egzaminach, albo podczas rzucania skomplikowanych zaklęć. Zapach krwi utrudni zmylenie pościgu, może też przywabiać drapieżniki, jeśli protagonistka akurat wędruje przez dziką puszczę. Pani polityk nie przysłużą się huśtawki nastrojów. Ale – doprawdy – bez przesady. Tymczasem tak mniej więcej w okolicach środka „Księżyca i Słońca” czytelnik zostaje uraczony mnóstwem szczegółów – a to opisem, jak krew cieknie bohaterce po nogach, a to jak już skrzepła. Maria Józefina martwi się, że za wcześnie owinęła się szmatami i zobaczyły to osoby asystujące przy zmianie sukni, innym razem roztrząsa fakt, że nie owinęła się na czas i może poplamić sobie ubranie (choć znacznie częściej niszczy sobie kreacje maczając je w fontannie syreny), niepokoi się, że zapach krwi spłoszy konie, obawia się o swoje zdrowie, gdy okres kończy się jej za wcześnie i o zdrowie swojej niewolnicy, która z kolei ciężko przechodzi te dni w miesiącu. Nie wiem, czemu to miało służyć. Edukowaniu mężczyzn w temacie, jak kobiety mają źle? Zastanawiam się też, czy sceny „okołookresowe” miały znaleźć się w filmie.

9. Wstydu oszczędź

Czegoś tak dziwacznego nie czytałam już dawno. Co jeszcze bardziej mnie zdumiewa, powieść McIntyre została nagrodzona Nebulą w 1998, wygrywając z „Grą o tron” Martina. Dlaczego? Oto jest zagadka.