Beatrycze Nowicka Opowiadania

Drzewo wspomnień (recenzja, E)

I słońce, i Perun, wokół Sai się gromadzą

Magdalena Lewandowska, Małgorzata Lewandowska, wyd. Genius Creations

Pierwszy tom cyklu „Witia”

Beatrycze Nowicka: 2,5/10

„Drzewo wspomnień” Magdaleny Lewandowskiej to książka tak zła, że aż śmieszna, niestety raczej na początku, bo potem już tylko nudzi.

Niewielka liczba interesujących premier fantasy sprawiła, że najpierw sięgnęłam po powieści wydane w latach ubiegłych, które do tej pory pomijałam, a potem zdecydowałam się zapoznać z nowościami polskich autorów. Jedną z nich było „Drzewo wspomnień”. Trzeba przyznać, że już opis nie brzmiał zbyt zachęcająco, zdecydowanie sugerował też, że to pozycja skierowana głównie do młodszych czytelniczek. Byłam jednak ciekawa, jak „słowiańskie fantasy” w wykonaniu Magdaleny Lewandowskiej wypadnie w porównaniu z książkami Marty Krajewskiej.

Już sam początek rozwiewa wszelkie nadzieje infantylnym stylem oraz naiwną wizją świata. Oto fragment, otwierający pierwszy rozdział opis wspaniałej a cudownej krainy Daborem zwanej: „wszyscy Daborczycy, tak mężowie, jak i niewiasty, są bardzo wysocy, silni, śmiali i zdają się zupełnie nie przejmować chłodem, spiekotą, deszczem czy niedostatkiem jedzenia. Do cudzoziemców odnoszą się przyjaźnie”. Czytelnik dowiaduje się szybko, że powieściowi quasi-słowianie, pod światłym przewodnictwem bab zielarek oraz władczyni zwanej Witią żyją sobie szczęśliwie bogacąc się na handlu bursztynem, a także dzięki produkcji długich cisowych łuków oraz damastu skuwanego. Niestety, po tę żyzną i dostatnią ziemię sięgają quasi-Niemcy z patriarchalnego i monoteistycznego Cesarstwa Hemaru. Nietrudno zgadnąć, że osią fabuły otwieranego przez „Drzewo…” cyklu będzie powstrzymanie tych zapędów oraz objęcie władzy nad Daborem przez prawowitą następczynię.

Zanim przejdę do innych elementów powieści, powrócę jeszcze do przykładów: „aksamitna ciemność otulała ją jak miękka pościel. Nie było myśli, nie było uczuć. Nie było nic, tylko trwanie w niebycie. Nie chciała już nic więcej. (…) Mijały wieki lub może tylko chwile, a ona pozostawała niezmienna w tym cudownym miejscu zapomnienia. Nagle ból. Ciemność rozerwana nim jak ostrzem. (…) Rany zadane ciemności (…) Ból. Więcej bólu”, „Saja czuła nieopisaną, potężną moc wypełniającą jej ciało, unoszącą ją z otchłani rozpaczy”, „rozłożyste gałęzie drzewa zamiast liśćmi pokryte były ogromnymi kwiatami we wszystkich kolorach tęczy. W kielichach przepięknych kwiatów siedziały malutkie, uskrzydlone dziecięce postacie.” Aż dziw, że w książce zabrakło hasających jednorożców, może nie były wystarczająco słowiańskie. Jakby tego było mało, w powieści słownictwo w rodzaju „woje”, „mężowie” i „niewiasty” oraz temu podobne, sąsiadują z kolokwialnymi wyrażeniami w rodzaju: „rusz dupę, chłopie”, „ja to bym złamasowi jaja żywcem wycięła”, czy „chrzanię”. Zaiste słowiańsko się robi… tylko jakoś nazbyt nowocześnie przy tym.

Kolejnym dobitnym przykładem literackiej niedojrzałości autorki jest główna bohaterka – typowe cud dziewczę wybrane do wyższych celów. Nastoletnia Saja po tym, jak na początku książki zamordowano jej rodzinę, kilka dni przedzierała się przez las zimą, po drodze natykając się na głodnego wilka. Autorka nie szczędziła starań, by pokazać, jak to los ciężko doświadczył dziewczynę: „ciało chorej było wychudzone (…) sucha i pomarszczona skóra na boku odsłaniała ropiejące rany, poszarpane mięśnie i prześwitujące w kilku miejscach żebra. Udo rozorane było niemal do kości. Kilkanaście głębokich zadrapań i ugryzień znaczyło lędźwie i biodro. Lewa ręka, powyżej łokcia, zdawała się mieć dodatkowy staw.” Zanim czytelnik zdąży się zadumać nad brakiem realizmu, pod opieką zielarki Saja wraca do zdrowia. Dar, jaki posiada, pozwala jej komunikować się z duchami przodkiń, od których dziewczę może czerpać wiedzę i umiejętności oraz opanowywać je w tempie kojarzącym się z pamiętną sceną z udziałem Neo z „Matrixa”. Wiosną Saja jest już obiecującą wojowniczką, co to potrafi znienacka wskoczyć na grzbiet konia i poderżnąć gardło dosiadającemu zwierzęcia zbrojnemu. Ponadto posiada mnóstwo innych talentów, którymi nieustannie zachwycają się jej duchowe mentorki. Trudno więc mówić tu o jakimkolwiek rozwoju tej postaci – dorastaniu do swojej roli, nauce, doskonaleniu się. Zamiast przejść swoją drogę o zera do bohatera, Saja na wstępie otrzymuje wszelkie atuty, włącznie z możliwością przeszukania cudzych wspomnień i wyprania komuś mózgu tak, by od tej pory gorliwie chciał jej służyć. Przy takich mocach aż dziw, że poprzednie władczynie Daboru miały jakichkolwiek politycznych przeciwników.

W książce pojawia się również kilka innych kobiet, a wszystkie rozsądne i oddane sprawie (z wyjątkiem jednej hemarskiej czarownicy, co to na cudną młodą Witię niecnie dybie). Mężczyźni co do jednego są w najlepszym razie cokolwiek głupawi, w najgorszym zaś to kompletni idioci. Weźmy takiego Mira. Początkowo, sądząc z opisu jego zachowania, uznałam, że to jakiś młodzik i do tego wiejski półgłówek. Ale nie, to woj doświadczony i w świecie bywały. Woj ten na przednówku po lesie chodzi i cudze sidła niszczy, bo mu żal, że niehonorowo ktoś na śliczne, puchate króliczki poluje. Kiedy znajduje nieprzytomną Saję, zabiera ją do domu i idzie poprosić babę zielarkę o pomoc, jednak na miejscu nie jest w stanie wyjaśnić, o co chodzi, tak, że baba myśli, iż prosi się ją leczenie chorej krowy (to podejrzewam miał być element komiczny, cóż, wyszło, jak wyszło). Miro mieszka w chacie z kozą, krową, kurami i oswojonym wilkiem. Gdy razu pewnego się kąpie, słyszy rumor w domu, więc biegnie tam na golasa rozpaczając, że oto… krnąbrna koza mu wilka zabiła. Dotarłszy do tego fragmentu powieści uznałam, że starczy mi na ten dzień wrażeń z lektury (dnia następnego zdołałam doczytać aż do momentu, gdzie bohaterowie trafiają w gościnę do chaty Warsa i Sawy, którzy są parą przystojnych leśników gejów [1]). Czytelnik dowiaduje się także, że wrażliwy na cierpienie drobnej zwierzyny Miro tropił zbójów oraz hemarskich maruderów w lesie, torturował ich i mordował towarzyszących im ludzi z kobietami i dziećmi włącznie. Autorka informuje też, że mężczyzna co dzień zapomina, że jego rodzina od wielu miesięcy już nie żyje, choć co noc śnią mu się koszmary, jak to znajduje ciało zamordowanego ojca. Do tego, gdy Miro przypomina sobie o losie bliskich, z wrażenia aż się przewraca.

Myślę, że powyższe przykłady wystarczą, by wyrobić sobie pojęcie o kreacji postaci. Jeśli chodzi o fabułę, bohaterowie głównie podróżują po Daborze, równolegle zawiązane zostają inne wątki związane z sytuacją polityczną. Finał – spotkanie na Wyspach Trogen – ma w sobie odrobinę uroku i klimatu (tylko nie wiedzieć czemu w punkcie kulminacyjnym treść urywa się w pół zdania, na następnej stronie jest ilustracja, a na jeszcze następnej uwaga narratora przenosi się w inne miejsce). Być może pewien potencjał w autorce jest, jednak „Drzewo wspomnień” powinno pozostać w szufladzie albo zostać napisane niemal całkowicie od nowa, bo teraz wygląda, jak pierwsze literackie próby nastolatki.

[1] Swoją drogą to ciekawe, jak Słowianie za czasów pogańskich odnosili się do homoseksualizmu, czy bliżej nam było pod tym względem do Wikingów, czy do Greków.

PS. Jako współautorka „Drzewa wspomnień” figuruje także Małgorzata Lewandowska, wedle stopki odpowiedzialna za poezję i ilustracje. Wybrane ilustracje można sobie wyszukać w sieci, poezji próbkę zamieszczam: „i tylko ból płacze w sercu i pustka/ I tylko chłód tuli ciało i myśli/ Znany świat spłonął/ A język ognia/ Mą przyszłość piętnem przekreślił.”

Do tej pory (czerwiec 2022) ukazały się dwa tomy cyklu. Jak nietrudno zgadnąć, nie byłam zainteresowana lekturą kontynuacji.