Beatrycze Nowicka Opowiadania

Synowie boga (recenzja, E)

Smak mitu, smak krwi

M. D. Lachlan, wyd. Prószyński i S-ka

Pierwszy tom cyklu „Synowie boga”

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

Największym atutem książki M.D Lachlana jest klimat. „Synowie boga” to powieść zanurzona w nordyckiej mitologii, będąca twórczym przekształceniem pochodzących stamtąd motywów.

Literatura fantasy od swych początków ściśle związana była z mitami – na ten temat z pewnością napisano już bardzo wiele, bywają nawet opinie, że dobry utwór fantasy wręcz powinien zawierać w sobie „pierwiastek mityczny”. Nie chodzi tu tylko o inspirację czy traktowanie dawnych wierzeń i podań jako źródła nawiązań. W pewien sposób fantasy powraca do mitu, prezentując czytelnikowi opowieści o bogach i bohaterach. Ponadto, istnieją postaci, fabuły oraz kwestie, które szczególnie przemawiają do człowieka. Przez wieki mity stanowiły formę ich utrwalenia, a współcześni pisarze odwołują się do nich mniej lub bardziej świadomie. „Synowie boga” są znakomitym przykładem świadomego nawiązania. Nie ma tutaj gry z konwencją, dystansu, reinterpretacji, przydawania bogom bardziej ludzkich oblicz i innych tego rodzaju zabiegów – zamiast tego otrzymujemy utwór w dużej mierze stylizowany na jedną z dawnych opowieści.

Podobnie, jak w wielu starożytnych historiach, tematem głównym są losy ludzi wplątanych w intrygę snutą przez bogów. Knowania sił wyższych stanowią najważniejszą przyczynę, kształtują wydarzenia, kierują krokami głównych bohaterów. Ci ostatni przez większość czasu pozostają nieświadomi faktu, że ich przeznaczenie – ustalone zanim się urodzili – czyni z nich jedynie narzędzia. Mają własne cele i marzenia, które usiłują realizować pomimo niesprzyjających okoliczności. Boska rozgrywka trwa jednak w najlepsze i kolejne wydarzenia tylko popychają postaci ku przewidzianym dla nich rolom. Jedyną, niewielką wszakże, pociechą jest to, że nordyccy bogowie także podlegają przeznaczeniu [1].

Owe boskie plany, zamierzenia i działania, a przy tym kulisy całej historii, stanowią ogromny atut powieści. Lachlan skonstruował intrygę w oparciu o wątki zaczerpnięte ze staroskandynawskich przekazów, uczynił to jednak w taki sposób, że nie pozbawił elementu zaskoczenia – dotyczy to zwłaszcza punktu kulminacyjnego [2]. Kiedy wreszcie przed czytelnikiem odsłania się cała koncepcja, naprawdę robi ona wrażenie. Poczynania ludzkich bohaterów nie są już aż tak fascynujące – przez sporą część książki sprowadzają się one do wypraw wojennych, poszukiwawczych oraz ratunkowych. Niemniej, akcja biegnie wartko i perypetie Waliego, Feilega oraz Adisli budzą zainteresowanie.

Zbliżona tendencja występuje także w przypadku bohaterów. Ci, którzy pociągają za sznurki, wydają się znacznie ciekawsi od ich marionetek. Udał się Lachlanowi portret Lokiego – ów, choć pojawia się w książce rzadko, jest jedną z wyrazistszych postaci powieści. We współczesnej popkulturze bóg ten często jest postrzegany raczej pozytywnie – stanowi symbol okupionego cierpieniem buntu przeciwko ustalonemu porządkowi. Lachlan ów wzorzec do pewnego stopnia powiela – w „Synach boga” bardziej pejoratywnie nakreślony został Odyn, jako kapryśny, szalony bóg krwawych rzezi i wiedzy tajemnej, podczas gdy Loki jest tym, który sprzeciwia się jego zwierzchności i pragnie pokrzyżować mu szyki. Niemniej także on okazuje się okrutny. Poza tym jest wygadany, obdarzony złośliwym poczuciem humoru i cały czas otoczony mgiełką tajemnicy. Wydaje mi się, że taki obraz jest bliższy „oryginalnemu” postrzeganiu tej postaci.

Poza Lokim w pamięć zapada również królowa czarownic Gullweig. Ona wprawdzie kiedyś była zwykłą dziewczynką, oddaną na służbę górskim wiedźmom, jednak magia, którą poznała, uczyniła ją inną istotą. Gullweig, w pewien sposób okaleczona, obłąkana i skrzywdzona, zarazem dysponuje półboską mocą i wiedzą, pozwalającą przekraczać umysłem granice czasu i przestrzeni. Sposób odmalowania tej postaci zasługuje na uznanie – zresztą ogólnie opis górskich wiedźm oraz ich magii, opartej na znajomości run i wydzieranej bogom poprzez cierpienie, robi wrażenie. Koncepcja jest interesująca, przemyślana i dość szczegółowa, różni się przy tym od tych najczęściej spotykanych w książkach fantasy. Oryginalny tytuł powieści – „Wolfsangel” – jest właśnie nazwą runy, będącej kluczem do losów bohaterów. Miejsca, gdzie autor opisuje runy oraz ich działanie, należą do ciekawszych fragmentów „Synów boga” – pobudzają wyobraźnię, są też interesujące pod względem literackim.

Wtrącić też warto, że oprócz magii czarownic, w powieści pojawiają się również fińscy szamani, którym wprawdzie poświęcono mniej miejsca, jednak strzępki ich przekonań i obrzędów także prezentują się barwnie. Z innych mitologii – drobne nawiązania pojawiają się w postaci imion takich jak Badb czy Weles.

Wracając zaś do bohaterów – ci z nich, którzy są pionkami, prezentują się mniej ciekawie, pomimo tego, że to właśnie im poświęcono większość książki. Przede wszystkim są oni nader prości. Jest książę, który wolałby władać rozumem niż mieczem, zakochany w dziewczynie niskiego stanu, młody chłopak-dzikus, stary woj, przewrotny kupiec, agresywny berserk itp. Teraz powstaje pytanie, czy to efekt świadomego wyboru autora, czy jednak czegoś zabrakło. Można sądzić, że taka ich konstrukcja – brak pogłębionej psychologii postaci, to, że reprezentują raczej pewne typy niż indywidualne charaktery – jest również elementem stylizacji. Poza tym Lachlan ewidentnie starał się odmalować ludzi innych niż nam współcześni, posiadających odmienny system wartości. Udało mu się to – światopogląd bohaterów naprawdę się różni i to do tego stopnia, że trzeba się do niego przez czas pewien przyzwyczajać. Przykładem niech będzie młody chłopak obserwujący rzeź napadniętej przez swoich pobratymców osady – główna refleksja, jaka go nachodzi, to taka, że marnuje się tyle dobra w niewolnikach. Takie podejście uwiarygadnia powieść, ponadto sprawia, iż wyróżnia się ona na tle innych książek fantasy [3]. Jednocześnie może też odpowiadać za owe uproszczenia – podchodzenie do wszystkiego bez nadmiernych roztrząsań, rozterek moralnych, czy półśrodków. Można zatem taką a nie inną kreację bohaterów uzasadniać, niemniej, niezależnie od tego powstaje wrażenie niedosytu, płytkości postaci. Szczególnie kuleje pod tym względem wątek miłosnego trójkąta, w którym wszyscy kochają się, „bo tak”, tylko jakoś owo uczucie nie bardzo przekonuje. Co za tym wszystkim idzie, czytelnik nie przejmuje się losem protagonistów tak, jak mógłby.

Lepiej natomiast wypadła kreacja świata, gdzie aspekty historyczny oraz magiczny splatają się zgrabnie i uzupełniają wzajemnie. Autor przyznaje, że pracę nad książką poprzedził zgłębianiem materiałów źródłowych, i to niewątpliwie się opłaciło. Rzetelnie przedstawione kwestie, takie jak życie codzienne, architektura, kultura i ustrój społeczny osadzają powieść w kontekście historycznym i przydają jej namacalności oraz wyrazistości.

Jeśli chodzi język, z tym jest już gorzej, a to ze względu na stylizację, przejawiającą się w upodobaniu do używania w dużych ilościach słów uznawanych za przestarzałe [4]. Nagromadzenie wyrazów w rodzaju „atoli”, „azaliż”, „jednako”, „wszelako”, czy „najsampierw” czasami przybiera charakter wręcz komiczny, a czasem po prostu drażni. Ponadto, pomiędzy tym wszystkim trafiają się zdania w rodzaju „atoli funkcja ta permanentnie okazuje się coraz większym ciężarem” lub „załatwiłem ci miejsce na najlepszym z okrętów”. Dość topornie się to czyta, przynajmniej z początku. Potem jednak albo autor (i/lub tłumacz) się wyrabia, albo też czytelnik przyzwyczaja i lektura staje się przyjemniejsza. Na plus należy policzyć Lachlanowi sugestywne zwroty, dzięki którym opisy są treściwe, a przy tym nie nazbyt długie. Pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów: „drzazga nocy leniwie przebijała długi dzień północnego lata”, „wiatr przewiał chmury znad morza, zabarwiając niebo na kolor żelaza i zakrapiając powietrze deszczem”, „słońce (…) wyciągnęło ku niemu liżący wodę jęzor ognia”, „wyciągnął miecz i przyglądał się, jak wzdłuż klingi przebiega zimna iskra księżyca”, „kolia u jej szyi płonęła wszystkimi barwami wojny”.

„Synowie boga” spotkali się z dość zróżnicowanym przyjęciem, sądzę, że ze względu na przyjętą konwencję. W odbiorze tej powieści trudno o półśrodki – albo czyta się ją w kontekście, przyjmując z całym dobrodziejstwem inwentarza (w tym szkicowo nakreślonymi postaciami, niektórymi mało prawdopodobnymi rozwiązaniami fabularnymi, czy miejscami przyciężkawym językiem), albo odrzuca. Czytelnicy zainteresowani tematyką „okołowikińską” powinni jednak czuć się usatysfakcjonowani.

[1] To chyba jeden z najciekawszych aspektów tych wierzeń i nic dziwnego, że wizja Ragnaroku trwale zapisała się w powszechnej świadomości. Jest w niej jakaś fatalistyczna sprawiedliwość – bogowie nie są nieśmiertelni, nie są ponad wszystkim, przyjdzie kiedyś coś, co także ich władaniu przyniesie kres.

[2] A konkretnie tego, kto okazuje się inkarnacją Odyna.

[3] Oczywiście „Synowie boga” nie są jedynym tego rodzaju utworem – vide nasz rodzimy cykl o zbóju Twardokęsku, zawierający między innymi opis tego, jak rzeczony Twardokęsek na przednówku zjadł trupa własnej matki.

[4] Przynajmniej tak to wygląda w polskim tłumaczeniu. A skoro już o tym mowa – cieszę się, że (sądząc choćby z przypisów) książkę tłumaczył ktoś, kto najwyraźniej jest obeznany w temacie.

Cały cykl liczy sobie pięć tomów, w Polsce wydano tylko pierwszy. Tyle dobrze, że w „Synach boga” główne wątki zostają zamknięte i akcja nie urywa się w połowie, można go zatem czytać jako samodzielną całość.