Beatrycze Nowicka Opowiadania

Król Bezmiarów (recenzja, E)

Gdzie uczciwość to grzech śmiertelny

Feliks W. Kres, wyd. Fabryka Słów

Drugi tom cyklu „Księga całości”

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

W nagrodzonym Zajdlem „Królu bezmiarów” Feliks W. Kres zabiera czytelnika na południowe morza i wyspy, przedstawiając nowych bohaterów.

Uważam, że wznowienie cyklu Feliksa W. Kresa właśnie teraz to dobry krok, gdyż obecnie wydawcy nie rozpieszczają czytelników nadmiarem premier fantasy. Odniosłam też wrażenie, że ostatnimi laty zmniejszyła się różnorodność prezentowanych utworów. Wciąż ukazują się przedstawiciele odmiany heroicznej, niestety zwykle są to książki dość infantylne. Do tego dochodzi sporo pozycji adresowanych dla nastolatków, nierzadko pisanych pod dyktando polityczno-poprawnościowej mody. Podkonwencja zwana grimdarkiem pojawiła się, zajęła swoją niszę i na tym pozostało. New Weird miał swoje pięć minut, jednak potem jakby przycichło w tym temacie. Wciąż kontynuowane są rozmaite cykle urban fantasy (z opisów oraz recenzji sądząc, nie będące szczególnie odkrywczymi pod względem światotwórstwa, czy podejścia do magii), wiernych fanów doczekała się także humorystyczna fantasy ze wschodu. Na tle tego wszystkiego cykl Kresa prezentuje się całkiem dobrze, ma elementy, które go odróżniają – nastrój, sposób prowadzenia narracji oraz intrygującą koncepcję świata przedstawionego.

Jeśli chodzi o wyżej podpisaną, to właśnie powieściowe uniwersum uważam za najciekawsze. Redakcyjni koledzy z Esensji w swoich recenzjach nie zgodzili się ze sobą pod względem oceny „poziomu magii” w cyklu Kresa. Faktycznie, zaklęć nie rzuca się tutaj ciągle, niemniej to właśnie moce, które dla nas byłyby nadnaturalne, a dla mieszkańców Szereru są po prostu jednym z elementów tego świata, odgrywają istotną rolę w opisywanych wydarzeniach. Tak przynajmniej można to interpretować na podstawie „Północnej granicy” oraz „Króla Bezmiarów” – liczę na to, że w dalszych tomach ta koncepcja znajdzie rozwinięcie i dowiem się więcej na temat Szerni, Aleru, Odrzuconych Pasm, Bezmiarów oraz chwiejnego układu sił pomiędzy nimi, wpływającego na losy zarówno zwykłych ludzi, jak i całych narodów.

W recenzji tomu pierwszego narzekałam na konstrukcję fabularną powieści. Lektura odpowiedzi dla czytelników, znajdujących się na stronie autora, wyjaśniła sporo w tej materii. Feliks W. Kres napisał tam „moje powieści to improwizacje”, a dalej wyjaśnił, że w trakcie tworzenia zdaje się na instynkt, zamiast realizować z góry założone plany. Główną zaletą tego podejścia jest nieprzewidywalność. Trudno przewidzieć, do czego zmierza fabuła, który z bohaterów przeżyje i zrealizuje swoje plany. Domyślam się, że „rwana” narracja to kolejna z konsekwencji sposobu tworzenia, że Kres po prostu pisze to, na co w danym momencie ma ochotę, dopóki starczy mu pomysłów. Gdy te się kończą, nie próbuje mozolnie „spinać” wątków, prowadzić bohaterów przez mniej interesujące go etapy i miejsca, tylko „przeskakuje” w czasie i/lub przestrzeni do miejsca, gdzie ma się wydarzyć coś, co pobudza jego wyobraźnię. Z jednej strony odróżnia to „Króla Bezmiarów” od większości powieści fantasy, co uważam za zaletę. Z drugiej, nierzadko odnosi się wrażenie zaniedbania pewnych wątków, występowania luk i braku wyjaśnień. Co sprawiło, że córki Demona Wojny, bardzo oględnie rzecz ujmując, żywią do siebie aż tak niechętne uczucia? Albo kwestia pirackiego skarbu – tyle było o poszukiwaniach, a moment jego odnalezienia nie doczekał się nawet porządnego opisu. Zabrakło też dokładniejszych informacji o jego losach – tak, jakby wątek ten autora znudził, więc został zamknięty paroma zdaniami, choć przecież wcześniej czytelnik miał prawo sądzić, że będzie jednym z najważniejszych w powieści. Instynkt może także okazać się zwodniczy, kierując autora na wydeptane już ścieżki – wątek mężczyzny uwikłanego w relacje z siostrami bliźniaczkami oraz groźnego artefaktu zmieniającego tego, kto miał z nim do czynienia, pojawia się także w „Bez słońca” [1].

Za najsłabszy element „Króla…” uważam kreację bohaterów. Dzięki swojemu postępowaniu nie budzą oni żadnej sympatii czytelnika, co nie pomaga utrzymać zainteresowania fabułą oraz całym cyklem. Ale można postaci nie lubić, a i tak być nimi zainteresowanym, tymczasem protagoniści „Króla Bezmiarów” sprawili na mnie wrażenie chodzących skorup, kierowanych nierzadko niezrozumiałymi motywacjami tudzież wybuchami uczuć. W „Północnej granicy” przynajmniej czytelnik dowiadywał się czegoś o przeszłości postaci, tutaj tego rodzaju „podbudowy” jest bardzo niewiele. O kobietach przynajmniej wiadomo, jak wyglądają. Ale już Raladan nie doczekał się opisu, więc w kwestii wyglądu można o nim powiedzieć jedynie, że jest niewysoki i muskularny.

O życiu wewnętrznym postaci nie dowiadujemy się praktycznie nic. Wspomniany wyżej bohater, zwykle gotowy w imię swojego interesu zdradzić każdego, niezależnie od wszystkiego wspiera Ridaretę, bo jej ojciec go o to poprosił. Córka pirata przeszła bardzo wiele, tyle że tego jakoś nie widać. Wyrachowana Alida bez mrugnięcia okiem zabije każdego, kto stanie na drodze jej planów, jednak do Raladana ma słabość. Pisząc o Riolacie, autor użył słowa „potwór”, choć jeśli wziąć pod uwagę niegodziwość czynów opisanych na kartach powieści, to wszystkie postaci pierwszoplanowe biją ją pod tym względem na głowę. Wielotomowe cykle zwykle czyta się na zasadzie serialu, aby poznać dalsze losy ulubionych postaci. Czy samo zainteresowanie światem wystarczy, bym nie „odpadła” od „Księgi całości”? Zobaczymy.

Pomimo mankamentów, doceniam oryginalność oraz wkład Feliksa W. Kresa w polskie fantasy.

[1] Gwoli ścisłości to opowiadanie ukazało się dwa lata po pierwszym wydaniu „Króla bezmiarów”.