Beatrycze Nowicka Opowiadania

Czerwona mgła (recenzja, E)

Kajtek i jego magiczny miecz

Tomasz Kołodziejczak, wyd. Fabryka Słów

Drugi tom cyklu „Ostatnia Rzeczpospolita”

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

Czyli „Czerwona mgła” Tomasza Kołodziejczaka okiem czytelniczki.

O utworach Tomasza Kołodziejczaka z uniwersum, gdzie Polacy walczą z wrogimi przybyszami z innych płaszczyzn rzeczywistości, przeczytałam wiele dobrego. Przyszedł zatem moment, by nadrobić tę czytelniczą zaległość i sięgnąć po którąś z książek – wybrałam zbiór opowiadań, czyli „Czerwoną mgłę”. Przyznam, że sam pomysł, by polscy patrioci wraz elfami dawali odpór balrogom i innemu plugastwu uznałam za dosyć karkołomny na zasadzie, że albo wyjdzie coś świetnego, albo rzecz okaże się całkowitą porażką. Tymczasem lektura wywołała we mnie mieszane uczucia.

Doceniam warstwę koncepcyjną, bo ona mimo używania nazw i niektórych pomysłów zaczerpniętych z cudzych utworów okazała się świeża. Początkowo trochę drażniło mnie to czerpanie garściami z Tolkiena, czy Lovecrafta – uznałam, że skoro taki nacisk został położony na polskość, to chyba lepiej byłoby skorzystać z rodzimego bestiariusza. Gdy się jednak przyzwyczaić do tej mieszanki inspiracji, efekt okazuje się całkiem barwny. Zaletą kreacji tego świata są szczegóły – pomysły na potwory, zaklęcia, czy rodzaje magicznej broni. Nieźle prezentuje się też połączenie nowoczesnej technologii wojskowej z magią, czy bardziej ogólnie, wizja świata, który został zmuszony pod pewnymi względami „cofnąć się w czasie”.

Książki Kołodziejczaka są chwalone jako propagujące patriotyczne wartości. Pora zatem na moje wnioski. Przede wszystkim – duch romantyzmu wciąż nas nawiedza. Tutaj wprawdzie nie ma Polski zniszczonej i umęczonej pod butem zaborców. Niemniej, wyczuwam tu przekonanie, że aby to, co rozumiemy jako polskość, czy patriotyzm mogło się rozwinąć w pełni, potrzebny jest kryzys, zagrożenie z zewnątrz. Kolejna myśl, która wydaje się przebijać z tej prozy – żeby Polska mogła zatriumfować i rozpocząć swój marsz ku chwale, konieczny jest upadek Niemiec i Rosji. Akcja trzech z czterech zaprezentowanych w tomiku opowiadań toczy się w momencie, gdy nasz kraj radzi sobie w wojnie z pozaświatowymi przybyszami całkiem dobrze i rozszerza swoje granice – na zachód i wschód. Autor z dumą opisuje, jak to Polacy niosą cywilizację swoim ocalałym braciom Białorusinom. Powątpiewam, czy nasi wschodni sąsiedzi podzieliliby entuzjazm tej wizji.

Kołodziejczak pisze także o znaczeniu katolicyzmu (gorliwymi wyznawcami rzymskiego chrześcijaństwa zostały nawet elfy). Tyle, że – przynajmniej w opowiadaniach – podejście do religii jest bardzo użytkowe. Kapliczki, kościoły, symbole, czy modlitwy służą do ochrony przed złymi mocami. Nie wydaje mi się jednak, by bohaterowie dogłębnie podzielali chrześcijańskie wartości, np. gdyby przyszło do osądzenia dezertera, czy choćby w tak typowej kwestii, jak seks pozamałżeński. Ostatnia uwaga nie dotyczy samej książki, lecz pochwał na jej temat – zdało mi się, jakby niektórzy czytelnicy odczuli pewien rodzaj nostalgii – niechby i ten zgniły zachód diabli wzięli, a wtedy my moglibyśmy znów być wielcy i szlachetni, a świat by zobaczył blask Rzeczypospolitej. Daleko mi do tego rodzaju myślenia.

Wydało mi się też, że proza autora „Kolorów sztandarów” została skierowana głównie dla mężczyzn. Świat przedstawiony to typowy „męski świat”, w którym rola kobiet ogranicza się w większości do siedzenia w domu i machania chusteczką – zresztą wprost zostało powiedziane, że płeć piękna na tyłach zapewnia odpowiednią motywację żołnierzom. Ostatecznie białogłowy mogą być sanitariuszkami. Oto cytat o nielicznych wyjątkach, które chwyciły za broń: „przebrane za mężczyzn poszły walczyć – z poczucia obowiązku, z chęci zemsty, z niemądrego pragnienia dorównania swym braciom [w walce].” Choć przyznam, tu nie mogę się zdecydować, czy zżymać się na to „niemądre pragnienie dorównania mężczyznom”, czy jednak zgodzić, że udział w wojnie to głupota (tyle że, gdy przychodzi do wojny obronnej, nie ma innego wyboru).

Ból czytelniczej duszy wywołała we mnie osoba głównego bohatera. Zwykłam myśleć, że to autorki mają słabość do tworzenia Mary Sue, jednak byłam niesprawiedliwa. Oto bowiem Kajetan Kłobudzki, bohater przez duże B, który jest tak cudowny, męski, silny, świetnie władający swoim artefaktycznym mieczem oraz magią, że aż się niedobrze robi. Gdziekolwiek królewski geograf się nie ruszy, wszyscy albo uznają jego samcoalfizm, albo wkrótce będą zmuszeni to zrobić. Jest kilka scen, w których bohater „ustala porządek w stadzie”, albo oznajmia, że się na wielu rzeczach zna. Śmieszny wydał mi się opis, jak to Kajetan pomagał budować obóz: „zrzucił kurtkę (…) zostając tylko w podkoszulku bez rękawów. Odczekał z minutę, żeby nowi koledzy mogli sobie dokładnie wszystko obejrzeć – i wzory (…) i tatuaże (…) i (…) blizny (…). Dostrzegł (…) w ich oczach zwykłą ciekawość i fascynację tak znakomitym towarzystwem, ale także (…) sceptycyzm.” Gdzie indziej zaś autor stwierdza, że jego bohater nie jest próżny, by po chwili dodać „rozumiał też, kim jest. Młodym, przystojnym mężczyzną, znajomym króla i hetmanów, egzotycznym przybyszem, wędrowcem po światach.”

Towarzysze Kajetana to przeważnie dzielni mężczyźni, z których większość ginie, lub doznaje poważnych obrażeń podczas kolejnej akcji. Są także kobiety… Już w samej warstwie opisowej nie brzmi to zbyt dobrze: „jednak była wysoka i zgrabna, dostatecznie długonoga i pozaokrąglana, by mężczyźni z zainteresowaniem wodzili za nią wzrokiem”, „trudno by było nazwać ją atrakcyjną czy wręcz ładną, a jednak sposób, w jaki się poruszała i mówiła, sprawiał, że wielu mężczyzn musiało na nią patrzeć z zainteresowaniem.” Kogóż więc mamy z niewieściej obsady? Jako pierwsza występuje zwiewna, choć władająca potężną magią elfia psychopatka [1], której bohater śpieszy na pomoc. W drugim opowiadaniu pod koniec pojawia się typ „ponętna asystentka profesora”. Tu przynajmniej wspomniano o jej intelekcie, choć Kajetana bardziej interesuje to, co eksponuje mini bohaterki. Potem mamy ciepłą domową żonę, co to ciasto upiecze i wyjdzie z pokoju, by nie przeszkadzać mężczyznom w poważnej rozmowie. Oraz biedną, skrzywdzoną, naiwną i nieco zaślepioną damę w potrzebie. Gdy dziewczyna wreszcie bierze się do działania, po krótkiej chwili i tak zostaje sprowadzona do roli obiektu troski i opieki mężczyzn. Na koniec jest jeszcze matka Kajetana, którą ów był porzucił.

Najbardziej kuriozalnie wypadają relacje bohatera z kobietami. Nie do końca wiem, co autor miał na celu – chciał pokazać, że jego protagonista staje się nagle nieśmiały w towarzystwie płci pięknej? Czy uwypuklić, że tak jurny jest… (w sumie dużo czasu spędza na samotnych wyprawach, to może jak wraca do cywilizacji, nosi go od tego wymuszonego celibatu?). W zdumienie wprawiła mnie scena, gdzie Kajetan, przybywszy do nowego miasta, został zaproszony do domu mężczyzny, mającego wprowadzić go w sytuację. Gospodarz podjął geografa wraz z żoną, jednak pilne wezwanie zmusiło go do wcześniejszego wyjścia i pozostawienia gościa z małżonką. I o czym wtedy informuje nas narrator: „[Kajetan] dziwnie się czuł w towarzystwie tej starszej przecież kobiety. Z jednej strony przypominała mu przybraną ciotkę (…). Z drugiej – była jeszcze niestara, całkiem atrakcyjna…” Przyznam szczerze, że kompletnie mnie ta scenka zdumiała. Żeby upatrywać jakichś erotycznych podtekstów, znalazłszy się sam na sam z kobietą w wieku własnej ciotki i to do tego, gdy się chwilę wcześniej poznało jej męża?

Gorzej jeszcze wygląda sprawa najważniejszej bohaterki opowiadania tytułowego. Kobieta błaga Kajetana o pomoc w odnalezieniu jej zaginionego męża. Czytelnik do tej pory mógł się już przekonać, że Kłobudzki przeżył podobną stratę i także wbrew wszystkim wokoło wciąż wierzy, iż zdoła odzyskać bliską osobę. Wydawać by się mogło, że dostaniemy historię o tym, jak to geograf wyrusza na pomoc, wzruszony apelem bohaterki. Jednak nie, gdyż narrator stwierdza „oczywiście nie mógł im pomóc w żaden sposób, ani nie zamierzał się tym zajmować.” Tak się jednak składa, że protagonista służbowo przybywa do rodzinnego miasta kobiety, a ta go odnajduje. Geograf wysłuchuje historii jej życia, by na koniec na rozpaczliwe słowa, że „musi pomóc” dość niegrzecznie oznajmić, że kto jak kto, ale on niczego nie musi. Choć Kajetan nie zamierza angażować się w poszukiwania, umawia się z dziewczyną na kolejne spotkanie.

Temu umówieniu się towarzyszy długi a wielce dziwaczny wywód. Oto fragment: „po co więc w ogóle się z nią spotykał? (…) Nie była szczególnie atrakcyjna – niespecjalnie ładna, za chuda , w ubraniu raczej ukrywającym kobiece wdzięki niż je eksponującym. Jednak miała w sobie urok.” W swoim monologu wewnętrznym Kłobudzki obawia się, że bohaterka (która przy ich pierwszej rozmowie cały czas mówiła o swoim ukochanym mężu), jeszcze mogłaby się… nim zainteresować, bo z doświadczenia wie, że takie jak ona szybko zmieniają obiekty uczuć. Wywód kończy się jednak dość żałosnym stwierdzeniem, że oto Kajtek potrzebuje w życiu piękna, którego źródłem jest nowa znajoma.

Czyli podsumowując – nasz dzielny bohater dla własnej zachcianki, żeby posiedzieć sobie z kobietą, która mu się podoba, tejże zrozpaczonej kobiecie robi złudną nadzieję na to, że jej pomoże, zamiast od razu szczerze jej odmówić. Co jak co, ale to była kropla, która przepełniła czarę i sprawiła, że Kłobudzki wydał mi się obmierzłym typem (aż by się chciało jego nazwisko zapisać fonetycznie, z tym ubezdźwięcznieniem w końcówce).

Na koniec wypadałoby wspomnieć o innych aspektach. O ile z początku opis walk wydał mi się ciekawy (choć jeśli chodzi o sceny batalistyczne Kołodziejczakowi daleko do porywającego sposobu pisania Wegnera), to kolejne potyczki okazały się dość powtarzalne – złe siły nacierają (tu następuje opis ich mocy, zaklęć, tudzież brzydkiej powierzchowności), a bohaterowie ze znaczącym udziałem Kajetana już po chwili stawiają odpór (tu następuje opis wspaniałości Kajetana, jego towarzyszy i ich magicznego oprzyrządowania), albo – zło zdobywa przewagę na czas jakiś, po czym przybywa odsiecz i znów następuje dumne gromienie mrocznych armii. Styl autora nie wyróżnia się szczególnie, czasami zdarzają się wpadki, jak np. „skrzydła [potwora] (…) rozłożyły się maksymalnie, pulsując barwami śmierci, jedzenia i kopulacji.”

Wreszcie, wydaje mi się, że moralna jednoznaczność przedstawionej w książce wojny oraz ludzkich postaw wobec niej jest swego rodzaju pułapką. Bo przecież najbardziej poruszające historie to te, których bohaterowie przeżywają konflikty – lojalności, sumienia, powinności. Wiedzieli o tym już starożytni. Ponadto, przedstawiony w opowiadaniach obraz świata wydał mi się zbyt uproszczony, nieadekwatny. Chociaż być może zbyt wiele oczekuję od przygodowych historii ku pokrzepieniu serc dużych chłopców.

[1] W przypisie, bo nie chciałam zdradzać zbyt wiele z fabuły w treści recenzji, a uważam, że wyjaśnienie jest potrzebne. Wiem, że niektórzy się wręcz wzruszają postawą Anny, co to kochała wrogów. Tyle że ona kochała ich, ponieważ jej uczucia wyrządzały im krzywdę. Nie pochwalam kogoś, kto czerpie radość ze znęcania się nad słabszymi. Niemniej ktoś, kto jednocześnie kocha swoją ofiarę i torturuje ją z pełną świadomością tego, co robi, lokuje się w moim odczuciu na wyższym poziomie psychopatii i fanatyzmu. Choć rozumiem występującą w tym uniwersum potrzebę stojącą za wyhodowaniem takich skrzywionych jednostek. Dodam jeszcze, że przez lata znaczenie słowa „psychopata” się zmieniło, tu używam w tym starszym – kojarzącym się z filmami o seryjnych mordercach itp.

Z cyklu kazała się jedna cała powieść i pół kolejnej, po czym autor zarzucił pisanie (przynajmniej do tej pory). Osobiście i tak nie miałam zamiaru kontynuowania znajomości z Kłobudzkim.