Beatrycze Nowicka Opowiadania

Noc kota, dzień sowy. Zamek cieni (minirecenzja, E)

Jakieś takie wołanie do nieskończoności

Marta Kładź-Kocot, wyd. Genius Creations

Pierwszy tom dylogii „Noc kota, dzień sowy”

Beatrycze Nowicka: 2,5/10

Jedyne dobre słowa, jakie mogę napisać o „Nocy kota, dniu sowy” to te, że przeważnie styl jest poprawny. Poza tym nie umiem wskazać ani jednego udanego elementu. Fabuła jest nieskładna i źle prowadzona. Autorka lubuje się w długich opisach i podawaniu szczegółowych informacji, co nie tylko nudzi, ale i prowadzi do tak kuriozalnych scen, jak ta, w której postać śpiesząca na ratunek ukochanemu, zatrzymuje się, by w zajmującym pół strony monologu wyjaśnić towarzyszom podróży, czym śmierdzi miasto, u którego bram właśnie stanęli.

Używanie słowa „bohater” wydaje się nieuzasadnione – na kartach powieści poruszają się kukiełki pozbawione charakteru i motywacji, nader często podejmujące niczym nieuzasadnione decyzje. Inspiracje innymi utworami (od „Zaklętej w sokoła” po „Krzyżaków”) wypadły nad wyraz topornie. Niektóre pomysły są tak złe, że aż śmieszne (losy przybysza z innego świata, przyzwanego przez borowego dziada, będącego jednocześnie świetnym szermierzem oraz czarodziejem, a wszystko dlatego, że dziad pragnął zgwałcić protagonistę w celu zdobycia większej magicznej mocy).

Gwoździem do trumny są zaś dialogi Prządek Losu. Powieść otwiera cytat o „zagarnianiu dla siebie banału”, by „tchnąć weń życie własnej emocjonalności”. Oto, jak rzecz ta „udała się” autorce: „nie powinno cię tu być (…) Nie powinno, bo… bo kocham cię, Jardalu. Nie możesz zrobić nic, żeby powstrzymać moją miłość. Uciekaj! Wsiądź na konia i pędź przed siebie, aż stukot kopyt zagłuszy ból. Wiesz, to chyba jest jakieś szaleństwo albo choroba. Czuję, że gdybyś mnie zawołał, biegłabym do ciebie, bez tchu, przez czas i przestrzeń… (…) – Nie. Nie odejdę. (…) Jeśli to szaleństwo, to chcę być szalony. Pierwszy pocałunek był nieśmiały, z drżeniem przestraszonych ust. A potem przyszło wzruszenie, trzepocące jak schwytany ptak w opuszkach palców, na koniuszkach piersi, w przymknięciu rzęs. (…) Przycisnęła usta do jego ramienia, żeby powstrzymać wzbierający krzyk, jakieś takie wołanie do nieskończoności.” I jeszcze dwa inne: „przyszła jej do głowy gorzka myśl, że najwyraźniej każdy organizm musi mieć swoją kanalizację”, „rozplata się kłącze Międzyświata” (szkoda, że nie ziemniak). Najsmutniejsze jest to, że autorka jest literaturoznawcą ze stopniem naukowym, a tematem jej zainteresowań jest fantastyka.

Drugi tom dylogii został wydany, jednak zdecydowanie nie miałam ochoty na dalszą lekturę.