Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wszyscy patrzyli, nikt nie widział (recenzja, E)

Szybka partyjka

Tomasz Marchewka, wyd. SQN

Pierwszy tom cyklu „Miasto szulerów”

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

„Wszyscy patrzyli, nikt nie widział”, czyli książkowy debiut Tomasza Marchewki i zarazem pierwszy tom cyklu „Miasto szulerów” może zapewnić kilka godzin niezobowiązującej rozrywki.

Opowieści łotrzykowskie cieszą się popularnością nie od dziś, a ostatnimi laty stały się modne w fantastyce. Nic więc dziwnego, że i na rodzimym gruncie znalazł się autor chcący poruszyć tę tematykę. Efekt starań Tomasza Marchewki okazał się zadowalający, choć osobiście nie użyłabym względem niego epitetów z okładki, wedle których jest to powieść niezwykła, oryginalna i świeża. „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział” to nienużąca lektura w sam raz na upalne letnie popołudnie.

Autor pracował nad scenariuszem do gry „Wiedźmin 3” i trzeba przyznać, że w powieści dobrze poradził sobie z konstrukcją fabuły. Akcja biegnie wartko, kolejne ucieczki, pościgi, bijatyki, morderstwa i karciane rozgrywki śledzi się z zainteresowaniem. Konwencja jest nieco RPGowa o tyle, że głównym bohaterom nierzadko zdarza się koncertowo radzić sobie nawet z przeważającymi liczebnie przeciwnikami. Jeśli jednak czytelnik nie oczekuje realizmu wydarzeń, nie powinien się zawieść. Uwagi miałabym do retrospekcji, które zostały wprowadzone nieco topornie i raczej wybijają z rytmu oraz nieco drażnią niedopowiedzeniami niż frapują. Sądzę, że nie zaszkodziłoby także klarowniejsze wyjaśnienie czytelnikowi zamierzeń jednego z głównych bohaterów, Petra, tymczasem Marchewka raczy odbiorcę jedynie urwanymi scenkami, w których złodziej wspomina coś o nadchodzących zmianach i konflikcie interesów.

Bardziej ogólnie zresztą – postawienie przede wszystkim na akcję sprawiło, że „Wszyscy patrzyli…” cierpi na niedostatek ekspozycji. Miejsce akcji zostało przedstawione raczej pobieżnie. Wiadomo, że przez Hausenberg przepływa rzeka, są tu dzielnice bogatsze i biedniejsze, fabryki, skwerki, zaułki, speluny, a także słynny na całe królestwo teatr, jednak miastu brakuje wyrazistości. Choćby taka drobna sprawa – mniej więcej w dwóch trzecich książki pojawia się scena, gdzie drugoplanowy bohater mija liczne mostki o rzeźbionych balustradach. W tym momencie nasuwa się skojarzenie z Wenecją, jednak wcześniejsze opisy nie wskazują na to, by cały Hausenberg był pocięty kanałami. Zatem czy owe mostki prowadzą na jakąś wyspę na rzece, a może przerzucono je nad starorzeczami albo wykopanymi kanałami? Czy znajdują się one przy jednej ulicy, czy może cała dzielnica leży nad wodą? Komuś mogłoby się to wydać błahą rzeczą, ma jednak duże znaczenie, jeśli chcieć wyobrazić sobie miejsce akcji, jego atmosferę oraz charakter. Podobnie jest z postaciami, na przykład o głównym bohaterze, Slavie, czytelnik dowiaduje się, że ma szare oczy i lubi drogie garnitury, a dopiero na 259 stronie można przeczytać, że jest on średniej budowy ciała. Jeśli ktoś nie zwraca uwagi na stronę, nazwijmy to „wizualną”, nie powinien narzekać, jednak ci, którzy woleliby znać takie szczegóły, mogą pozostać z wrażeniem, że śledzą poczynania ledwie naszkicowanych postaci.

Jeśli chodzi o osobowość bohaterów, trudno tu mówić o szczególnej głębi. To raczej stereotypowe kreacje – młody chłopak marzący o zostaniu legendą półświatka, jego dwaj kompani czyli trawiony ambicją złodziej-paranoik oraz nieskomplikowany wewnętrznie za to świetny w walce zabójca, snujący rozległe plany mentor młodzieńca, piękna baletnica… Z drugiej strony nie jest to przecież proza psychologiczna, tylko lekki akcyjniak.

„Wszyscy patrzyli…” współdzieli też wadę kilku innych powieści łotrzykowskich, mianowicie miejsce akcji zostało tu przedstawione tak, jakby w mieście żyli i działali głównie przestępcy, a reszta ludności stanowiła jedynie tło, biernie pozwalające się łupić.

Trochę szkoda, że brakuje tu walorów czysto literackich – styl Marchewki jest przezroczysty, nastawiony na relacjonowanie wydarzeń. Czasami dobór słów czy porównań nieco szwankuje, albo też pojawiają się dosyć wyświechtane frazy. Jak choćby w takich fragmentach: „tam, gdzie światło latarni nie docierało, dachy kamienic zamieniły się w poszarpane, złowieszcze cienie, wyglądające na tle nieba jak postawione na sztorc ostrza noży”, „przepiękna blondynka o kręconych włosach i ciele dzikiego kota” (znaczy, porośniętym sierścią? przynajmniej takie było moje pierwsze złośliwe skojarzenie), „chciał chwycić nagie ciało Camilli i posiąść je po raz kolejny tej nocy”, „jak bogowie-władcy przestępstwa w dzielnicy wisielczych świątyń”, „kobiety [na obrazach] ustawione zostały w zróżnicowanych konfiguracjach”. Choć trzeba też powiedzieć, że jak na debiut, nie jest tego aż tak znowu dużo i „Wszyscy patrzyli…” czyta się bez większych zgrzytów.

Jest to kolejna z powieści, których lektury nie żałuję, ale których raczej nie będę wspominać po latach z rozrzewnieniem.

Do tej pory (czerwiec 2022) ukazał się też drugi tom cyklu, mnie jednak nie wciągnęło na tyle, bym kontynuowała lekturę serii.