Beatrycze Nowicka Opowiadania

Clovis LaFay (recenzja, E)

Spadkobiercy Morgany

Anna Lange, wyd. SQN

Pierwszy tom cyklu „Magiczne akta Scotland Yardu”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Umagiczniony XIX wiek, wątki kryminalne i rodzinne intrygi – „Clovis LaFay” Anny Lange to bardzo zacny debiut.

Choć nekromancja kojarzy się z dziedziną magii uprawianą przez czarne charaktery, ostatnimi czasy wizerunek czarnoksiężników tej specjalności nieco się ocieplił, by wspomnieć choćby takie budzące sympatię postacie, jak Weres z „Wiernych wrogów”, czy Maure, pojawiająca się po raz pierwszy w „Spadkobiercach ostrza”. Anna Lange dołożyła do tego cegiełkę, tworząc tytułowego bohatera swojej debiutanckiej powieści.

Nieraz już pisałam, że mam słabość do zdolnych magów, a Clovis LaFay niewątpliwie takim jest. Należy też do interesującego typu mężczyzn, którzy na pierwszy rzut oka wydają się nieszkodliwi, wręcz słabi, jednak to tylko pozory, kryjące błyskotliwy umysł oraz wewnętrzną siłę. Główny bohater powieści przez wielu bywa niedoceniany – wychowany wśród intryg i w towarzystwie krewniaka-sadysty zadbał zresztą, by opinie na temat jego umiejętności oraz inteligencji były mocno zaniżone. Młodzieńczy wygląd i raczej delikatna uroda tylko potęgują wrażenie, że oto ma się do czynienia z wymuskanym, a przy tym roztrzepanym paniczem o łagodnym usposobieniu. Nietrudno zgadnąć, że niejednemu z antagonistów bohatera przyjdzie doznać gorzkiego rozczarowania w tym względzie. Młody nekromanta nie należy do ludzi chętnie stosujących przemoc, jednak gdy już się na nią zdecyduje, metaforycznie rzecz ujmując, ręka mu nie zadrży.

Pozostali główni bohaterowie również dysponują mocą (i to sporą). John Dobson, przyjaciel Clovisa ze szkoły, były żołnierz, pełni funkcję nadinspektora policji podwydziału zajmującego się przestępstwami, w których posłużono się magią. Jest on chodzącym wzorem cnót wszelakich, co czyni go mało złożoną postacią, jednak łatwo go polubić, a to już spory atut. Jego niepokorna siostra, która dopiero niedawno rozpoczęła naukę magii, choć zdolna i charakterna, na szczęście nie jest kolejną Mary Sue. Postaci drugoplanowe wpisują się w znane typy, niemniej Lange wykreowała ich i poprowadziła umiejętnie. Również interakcje pomiędzy bohaterami wypadają ciekawie, przede wszystkim dzięki zgrabnie napisanym dialogom.

Okładkowe porównania do Suzanny Clarke wydają mi się przesadzone o tyle, że „Clovis…” jest lekturą lżejszą, pisaną raczej z nastawieniem na akcję, a nie na szczegółowe odmalowywanie „angielskości”. Niemniej, widać że Lange interesuje się epoką, o której pisze, zwraca też uwagę na ówczesne obyczaje. Zdecydowanie wypada o wiele lepiej niż kilka znanych mi autorek zza oceanu, dla których osadzenie akcji w XVIII bądź XIX wieku polegało głównie na opisach strojów i tym, że postaci jeździły dorożkami. Główni bohaterowie powieści zostali obdarowani bardzo postępowymi – jak na owe czasy – poglądami, z drugiej strony dzięki temu łatwiej się z nimi identyfikować.

Fabuła, choć od pewnego momentu przewidywalna, została zgrabnie skomponowana i logicznie poprowadzona. Akcja wciąga a skomplikowane relacje rodzinne LaFayów budzą zaciekawienie. Warto też pochwalić styl, potoczysty, przyjemny w lekturze i pozbawiony tak częstej u debiutantów (zwłaszcza rodzimych) pretensjonalności i infantylności. Jakiś czas temu zraziłam się do początkujących autorów, jednak po niedawnej lekturze „Śmierciowiska” oraz po zapoznaniu się z przygodami londyńskiego nekromanty zaczynam odzyskiwać wiarę w to, że warto od czasu do czasu sięgnąć po „świeże nazwisko”. Gładkość, z jaką czyta się „Clovisa…” pozwala się domyślać, jak wiele pracy autorka włożyła w tę książkę. To nieczęsty przykład debiutu, który nie brzmi jak debiut.

Powieść Lange otwiera cykl „Magiczne akta Scotland Yardu”. Stanowi zamkniętą całość, gdyż główny wątek zostaje rozwiązany, ale kilka innych dopiero zaczęło się rozwijać. Dzięki temu lekturę kończy się z wrażeniem zamknięcia istotnej kwestii, któremu towarzyszy zaciekawienie odnośnie dalszych losów bohaterów. Nie pogniewałabym się, gdyby na kontynuację nie trzeba było czekać zbyt długo.

PS. Dodam jeszcze, że zdecydowanie pochwalam ilustrację okładkową – to zresztą ona zachęciła mnie do sięgnięcia po „Clovisa…”. Natomiast tytuł jest o tyle niefortunny, że szybko się go zapomina (zwłaszcza, jeśli jeszcze nie czytało się powieści – chyba bardziej rokujące jest, gdy czytelnik wybiera się do księgarni po konkretną pozycję, zamiast po „tę książkę o magach-policjantach”).

Na razie (tj. do czerwca 2022) kolejne tomy się nie ukazały.