Beatrycze Nowicka Opowiadania

Przeklęty metal (minirecenzja, E)

Paweł Kornew, wyd. Papierowy Księżyc

Pierwszy tom cyklu „Egzorcysta”

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

Przyznam, że chwilami zastanawiałam się nad niższą oceną. Najczęściej jednak rezerwuję ją sobie dla utworów, które zostały źle napisane. Tymczasem styl Kornewa jest znośny, fabuła przemyślana, a akcja biegnie dość wartko. Niemniej, „Przeklęty metal” okazał się powieścią nijaką. Świat został nakreślony poprawnie, ale poza pomysłem, by demony służyły jako źródło mocy magicznej, nie ma w nim nic oryginalnego. Opisy miejsc ani nie ziębią, ani nie grzeją. Wątek główny, czyli inwazja ze strony królestwa, gdzie do władzy doszły demony, też nie jest zbyt odkrywczy. Za największą wadę powieści uważam jednak kreację bohaterów, którzy nie budzą w czytelniku głębszych emocji.

W teorii przynajmniej niektórzy mieli być charyzmatyczni, tajemniczy i obdarzeni niezwykłymi talentami. Jedną z kluczowych postaci dręczą traumatyczne wspomnienia z przeszłości, autor obdarował ją także żelazną siłą woli. Tylko że tego wszystkiego się nie czuje. W dodatku pojawiają się sytuacje, gdzie np. bohater w pewnym momencie stwierdza, że stawianie się niektórym osobom byłoby czystej wody głupotą, a parę rozdziałów dalej okazuje się, że właśnie coś takiego zrobił. Co gorsza, Kornew nie opisał przyczyn, dla których postać zachowała się niezgodnie z własnymi zasadami, okoliczności i przebiegu tego zajścia. Jedyne, co czytelnik dostaje, to kilkuzdaniowa wzmianka.

Tutaj pojawia się kwestia druga, mianowicie konstrukcja powieści. „Przeklęty metal” został zbudowany z rozdziałów pisanych z perspektywy różnych postaci (tylko w przypadku jednej z nich narracja jest pierwszoosobowa, w pozostałych mamy trzecioosobową). O ile jednak George R.R. Martin, który zapoczątkował modę na to rozwiązanie, potrafił przykuć uwagę czytelników i sprawić, by czekali na kolejny rozdział poświęcony danemu bohaterowi, Kornewowi się ta sztuczka nie udała. Jego postaci nie są wystarczająco interesujące. Zdarza się też, że taki rozdział to pojedyncza scena, wprowadzona raczej w celu przedstawienia aktualnej sytuacji politycznej – autor bombarduje w niej czytelnika sporą ilością nazwisk i faktów, po czym przeskakuje w inne miejsce i czas. Bywa, że pomiędzy częściami poświęconymi danej postaci mija dłuższy okres. Owszem, takie rozwiązanie pozwoliło uniknąć dłużyzn, w kilku miejscach jednak przydałoby się dokładniejsze nakreślenie przebiegu wydarzeń. A tak, Kornew potrafi wrócić do swojego bohatera i oznajmić, że np. minęło kilka lat i teraz owa postać już od pewnego czasu siedzi w więzieniu, a jej specyficzne umiejętności rozwinęły się znacznie. Osobiście byłabym ciekawa, jak do tego więzienia trafiła i w jaki sposób ćwiczyła swoje moce.

Na plus należy „Przeklętemu metalowi” policzyć sensowną intrygę polityczno-szpiegowską. Lektura książki Kornewa przebiega gładko, jednak po jej skończeniu w pamięci pozostaje niewiele. Powieść otwiera czterotomowy cykl i, jeśli o mnie chodzi, po kolejne części raczej nie sięgnę.

Do tej pory w Polsce wydano pierwsze dwa tomy z czterech. Tak, jak wyżej wspomniałam, nie sięgnęłam po kontynuację.