Beatrycze Nowicka Opowiadania

Z wody zrodzony, Czarny Bóg (recenzja, E)

W krainie bogów

J. Gregory Keyes, wyd. Zysk i S-ka

Dylogia „Dzieci odmieńca”

Beatrycze Nowicka: oba 7/10

Dylogia J. Gregory’ego Keyesa „Z wody zrodzony” oraz „Czarny Bóg” to klasyczna fantasy, z wyraźnie odciśniętym autorskim piętnem. Ciekawy świat przedstawiony, wiarygodni bohaterowie oraz pełen uroku styl sprawiają, że warto po te powieści sięgnąć.

Po raz pierwszy z twórczością J. Gregory’ego Keyesa (podpisującego także swoje książki jako Greg Keyes) zetknęłam się w antologii „Miecze i mroczna magia”. Zaprezentowane tam opowiadanie „Nieskalani” miało dosyć typową fabułę, jednak zwróciło moją uwagę pomysłem na bohatera oraz świat przedstawiony. Gdzieś w pamięci odnotowałam wtedy sobie, że warto byłoby sięgnąć po dylogię, na potrzeby której Keyes stworzył to uniwersum. Przysłowie głoszące, że lepiej późno, niż wcale, w przypadku „Z wody zrodzonego” i „Czarnego Boga” jak najbardziej się sprawdziło, gdyż lektura obydwu powieści okazała się bardzo przyjemna.

Okładkowa notka nie nastraja pozytywnie, sugerując fabułę sztampową aż do bólu. Trzeba przyznać, że napisano w niej prawdę. „Z wody zrodzony” i „Czarny Bóg” przedstawiają losy obdarzonej magiczną mocą księżniczki oraz władającego artefaktycznym mieczem barbarzyńcy, którzy stają przeciwko zagrażającemu światu bogu. W powieściach znalazł się także wątek dorastania bohaterów i motyw wędrówki dzielnej drużyny w kierunku góry będącej jedynym miejscem, gdzie można zniszczyć wrogie bóstwo. Nie zabrakło starszej rasy żyjącej w lasach (choć poza tym faktem niezbyt podobnej do tolkienowskich elfów) oraz kochających konie stepowych nomadów. A jednak Keyes umiał z tych wielokrotnie używanych elementów stworzyć opowieść niezwykle urokliwą, taką, którą czyta się z nutką nostalgii, a nie narzekając na wtórność rozwiązań.

Wciąż nie umiem ubrać w słowa wszystkich zmian, jakie zaszły w fantasy przez ostatnie dekady, dość rzec, że większość utworów pisanych w latach dziewięćdziesiątych wyraźnie odróżnia się od najnowszych. Dylogia rozpoczęta „Z wody zrodzonym” przypomina nieco swym charakterem twórczość Davida Gemmella, chociaż w porównaniu z lakonicznym stylem Brytyjczyka, Keyes sporo miejsca poświęca na opisy, akcja rozwija się też zdecydowanie wolniej. To jedne z tych książek, które czyta się przede wszystkim po to, by pobyć w pieczołowicie przedstawionym świecie – zwiedzić starożytny pałac i zgłębić jego tajemnice, wraz z bohaterami płynąć rzeką, przemierzać otwarte przestrzenie stepów, płaskowyże, dzikie kaniony, czy prastarą knieję. W porównaniu z dzisiejszą modą na bardziej ponure wizje (a nawet z wyżej wspomnianym Gemmellem, gdzie trup ściele się gęściej), dylogia Keyesa wydaje się wręcz pogodna. Co ciekawe, jak na książki powielające klasyczne wzorce fabularne, nie ma tu wyraźnie zaznaczonej dychotomii – zło nie jest immanentną cechą czyjejś natury, a raczej wynikiem zagubienia, niewłaściwych wyborów, czy niewiedzy, i nawet zagrażający światu nienasycony bóg zostaje w pewnym momencie określony jako „chory”.

A skoro o bogu mowa… Ostatnimi laty przybywa książek fantasy, których bohaterowie są ateistami, co być może odzwierciedla przekonania autorów. W wielu innych utworach, istnienia bogów nie da się w pełni udowodnić lub zanegować, a wydarzenia można interpretować na rozmaite sposoby. Sporo także światów, gdzie nadprzyrodzone istoty istnieją na pewno, ale jedynie z rzadka ingerują w poczynania bohaterów, poprzez sny, proroctwa, dary, czy pomoc w kluczowych momentach. Wydaje mi się, że uniwersów, gdzie bóstwa są postaciami aktywnie biorącymi udział w wydarzeniach, jest relatywnie mniej. Gregory Keyes stworzył taki właśnie świat, dosłownie pełen bogów, zamieszkujących strumienie, drzewa, lasy, polany, kamienie, ogień, czy przedmioty wytworzone przez człowieka. Niektórzy z nich są starzy i potężni, jak Balati, pan puszczy, czy bóg Rzeki, inni zaś posiadają jedynie niewielkie wpływy. Ci pierwsi mogą posiadać wiele postaci, obdarzonych odrębnymi charakterami i w dodatku działających niezależnie od siebie, co dodatkowo komplikuje obraz. Balati może manifestować się jako drzewo, czy jednooka bestia, przypominająca niedźwiedzia, ale jego hipostazami są też Łowczyni, Matka Koni, czy Karak-Czarny Bóg pełniący w tym panetonie funkcję trickstera. Zwykli ludzie dostrzegają bóstwa, gdy one same tego chcą, zaś obdarzeni mocą szamani potrafią widzieć nadprzyrodzony świat i odbywać wędrówki do wymiaru duchowego. To właśnie pomysłowe i sugestywne opisy bogów, rzadko kiedy zadowalających się jedną formą, zrobiły na mnie największe wrażenie – bogini strumienia powstająca z wody, Łowczyni wyłaniająca się z plątaniny gałęzi, Karak rozpadający się na stado kruków [1]. Ale Keyes nie poprzestaje na tym – stara się także przedstawić odmienny od ludzkiego sposób myślenia bóstw i udaje mu się to całkiem zgrabnie. Do tego dochodzą inne elementy: pieśni, obrzędy i ofiary, wszystko to odpowiednio barwne i ładnie napisane, zapewne po części także dzięki antropologicznemu wykształceniu autora.

Bardzo przyzwoicie wypada również konstrukcja bohaterów – owszem, są to typy już znane, ale najważniejsze, że Keyesowi udało się uczynić ich przekonującymi. Dość często zdarza się, że autorom gorzej wychodzą postaci płci przeciwnej, lecz nie można tego powiedzieć o księżniczce Hezhi. Problemy budzi też czasami przedstawianie nastolatków, którzy albo zanadto przypominają ich rówieśników z krajów rozwiniętych w „naszej” rzeczywistości, albo wydają się zbyt dorośli. Keyesowi sztuka się udała – czytelnik czuje, że to wciąż bardzo młodzi ludzie, jednak żyjący w świecie, gdzie szybko muszą przyjąć obowiązki i odpowiedzialność dorosłych. Postaci drugoplanowe zostały opisane tak, że budzą sympatię i odróżniają się od siebie. W kilku przypadkach udało się też Keyesowi sprawić, by w pamięć zapadł któryś z bohaterów jeszcze dalszych planów – na przykład dość wiarygodnie wypadł cesarz, raczej nie tyle niegodziwy, co zdeprawowany przez arystokratyczne wychowanie i posiadaną władzę.

Zdecydowanie warto pochwalić styl, jakim dylogia została napisana. Jak zwykle, nie potrafię sobie odmówić cytatów: „ rzeka gasła razem ze słońcem, zamieniając swą miedź na bardziej spłowiały odcień. Niebawem pochwyci gwiazdy oraz księżyc i zamknie je w swym zmętniałym nurcie”, „żaby ciskały swoje przekleństwa prosto w oblicze księżyca”, „spadający z błękitnych niebios wiatr”, „zakurzone (…) czerwone smugi światła”, „Perkarem zawładnęła panika, przemożna senna panika (…), wykrawająca dziurę w kotarze snu, przez którą wypadł (…) i teraz leżał na swym kocu, mrugając nieprzytomnie i ciężko dysząc”. Burzowe chmury są jak skrzydło „spowijające w swym wnętrzu szkielety cichych błyskawic”, a nocne niebo ma „wygląd czarnej bestii o tysiącu oczu”. Chociaż tłumaczowi zdarzyło się kilka błędów gramatycznych w postaci niewłaściwie użytych przypadków, dość niefortunny jest także tytuł tomu pierwszego („Waterborn” należałoby raczej przetłumaczyć na „Z wody zrodzona”, jeśli miałoby się to odnosić do głównej bohaterki, lub też bardziej ogólnie na „Z wody zrodzeni”, jak nie bez przyczyny nazywano całą kastę, do której należała), przekład brzmi bardzo dobrze.

Polecam wszystkim tym, którzy lubią fantasy w starym stylu, ale z nutką czegoś oryginalnego, napisaną ładnym językiem, niekoniecznie zaś potrzebują wartkiej akcji, czy epickich scen batalistycznych.

[1] Chyba najbardziej spodobała mi się uwaga bohatera, że pojawienie się bóstwa przypomina zobaczenie ptaka ukrytego w gęstwinie – gdy już go dostrzeżesz, wiesz, że był tam już przedtem, nie umiesz też przestać go widzieć.

PS. Szkoda, że dylogii nie wznowiono, bo są to jedne z książek, które chętnie widziałabym na stałe na swej półce.