Beatrycze Nowicka Opowiadania

Na drugą stronę (recenzja, E)

Nancy Kress chałturzy pod pseudonimem

Anna Kendall (pseudonim Nancy Kress), wyd. Chimarea

Pierwszy tom trylogii „Kroniki duszorośli”

Beatrycze Nowicka: 3,5/10

„Na drugą stronę” sprawia wrażenie, jakby Nancy Kress bardzo potrzebowała pieniędzy, ale żywiła niemożliwą do przezwyciężenia niechęć do klasycznej fantasy. Pierwszy tom cyklu „Kronik duszorośli” to kiepska książka.

Wspominałam już o tym, że ostatnimi laty popularni autorzy fantastyki dla dorosłych dość często pisują utwory skierowane do młodszych czytelników. Zapewne chodzi tu o pieniądze, być może pisarze myślą również, że powieść dla nastolatków to łatwiejszy kawałek chleba. A tak wcale nie jest, co wyraźnie widać na przykładzie „Na drugą stronę”.

Do tej pory nie sięgałam po cykl „Kroniki duszorośli” dlatego, że z opisu wynikało, iż to do bólu sztampowa historyjka o uzdolnionym magicznie chłopaku. Ani okładki, ani tytuły (druga część to „Nadejście mrocznej mgły” a trzecia, najnowsza „Jasny i straszliwy miecz”) nie sugerowały czegoś wartościowego. Dopiero informacja, że Anna Kendall to naprawdę Nancy Kress, znana i wielokrotnie nagradzana autorka SF, skłoniła mnie to tego, by dać szansę cyklowi. Kress pamiętałam przede wszystkim ze względu na jej umiejętność tworzenia wiarygodnych portretów psychologicznych postaci – uznałam, że przekonujący bohaterowie mogą tchnąć życie w powieść, nawet jeśli świat i fabuła nie będą oryginalne.

Niestety, „Na drugą stronę” okazało się tak liche, jak początkowo się obawiałam. Wydaje się, że pisarka próbowała przełamywać schematy, jednak efekt okazał się nader mizerny. Żeby móc grać na konwencji, trzeba ją czuć. Abercrombie to potrafi, Kress nie. Wyszła jej dość ułomna i wtórna historyjka o kolejnym magicznym sierocie, który w dodatku nie budzi sympatii czytelnika.

W tym upatruję największy problem powieści. Z ciekawości zerknęłam na internetowe opinie czytelników – Roger, bo tak nazywa się protagonista, bywa określany jako słaby, niezrównoważony, żałosny, tchórzliwy, irytujący, nudny, głupi, samolubny i aspołeczny. Może nie oceniałabym go aż tak surowo, jednak pod częścią tych epitetów także bym się podpisała. Kress dosyć często sięgała w swojej twórczości po motyw dysfunkcyjnej rodziny – w takiej wychował się główny bohater. Regularnie katowany przez wujka, wykorzystującego jego magiczne umiejętności (Roger jest kimś w rodzaju medium – potrafi odwiedzać krainę umarłych i rozmawiać z przebywającymi tam duchami), zaszczuty i zastraszony chłopak nie tylko zaczyna jako ofiara, ale też pozostaje nią nawet wtedy, gdy uwalnia się od swojego opiekuna. Mogę się zgodzić, że z psychologicznego punktu widzenia taki portret jest bardziej prawdopodobny – trauma nie znika ot tak. Zmiana otoczenia nie oznacza zmiany nawyków myślowych i Roger zamiast zmężnieć wiąże się z osobami, które go krzywdzą. Tylko czy to jest dobry pomysł na głównego bohatera klasycznej fantasy, zwłaszcza tej dla nastolatków?

Nie napiszę, że nie znalazłby się nikt, kto nie podołałby zadaniu stworzenia tego rodzaju postaci tak, by czytelnik poczuł się przynajmniej zaintrygowany. Kress się ta sztuka nie udała. Roger jest słaby słabością, która budzi pogardę. Unika odpowiedzialności, skamle i błaga, nieustannie użala się nad sobą, korzy się przed silniejszymi, a nie docenia oferowanej mu przyjaźni. Zazwyczaj też po tego rodzaju powieściach oczekuje się, że w ich trakcie bohater dojrzeje. Jeśli o mnie chodzi, nie musiałby on od razu ratować świata, wystarczyłoby mi poczuć, że oto dziecko zmienia się w mężczyznę. A tego na razie nie widać.

Bardziej ogólnie zresztą – kiedy wspominam powieści fantasy napisane przez kobiety, których narratorem był dojrzewający chłopiec, w każdej z nich bohater wydawał mi się wybrakowany, pozbawiony swego rodzaju zadziorności (ciśnie się na klawiaturę pewien kolokwialny zwrot). Jakby chcąc podkreślić płeć swojego bohatera, Kress raczy czytelnika dość częstymi opisami… wzwodów nieszczęsnego Rogera, przytrafiających się mu w najmniej oczekiwanych momentach i w odpowiedzi na zupełnie nieadekwatne bodźce. Czy takie rzeczy zdarzają się nastolatkom? Zapewne tak, jednak na papierze wypada to śmiesznie (zwłaszcza w tej ilości) i przede wszystkim nie wystarczy, by bohater wypadł przekonująco jako dorastający chłopak.

A skoro już o tym mowa, dziwi mnie duża niekonsekwencja. Z jednej strony – nieskomplikowana fabuła i prosty styl sugerują, że grupą docelową mają być młodzi czytelnicy fantasy. Z drugiej strony dość naturalistyczne wzmianki na temat seksu, ponura atmosfera oraz pomysły w rodzaju samookaleczania się głównego bohatera, czy… motyw kanibalizmu wykorzystany raczej brutalnie, zupełnie nie pasują do konwencji.

Wracając zaś do elementów autorskiej kreacji – pozostali bohaterowie zazwyczaj wypadają blado. Świat przedstawiony to typowe quasi-średniowiecze (no dobrze – jedna nacja używa broni palnej, jednak poza tym nie widać znaków postępu technicznego), zresztą autorka nie przedstawia wielu szczegółów, wyjąwszy może opis stołecznego miasta na wyspie. Rozumiem, że Kraina Umarłych niekoniecznie musiała wyglądać jak rodem z Boscha, ale o ile ascetyczna Sucha Kraina w „Czarnoksiężniku z Archipelagu” Ursuli Le Guin budziła w czytelniku żywsze uczucia, ta przedstawiona w „Na drugą stronę” jest nijaka.

Wspomniałam o prostym stylu – zazwyczaj jest on bezbarwny, czasem jednak zdarzają się wręcz zdumiewające kwiatki: „czułem, że jelita i wątroba poruszają się wewnątrz, szukając drogi wyjścia z mojego ciała. Moje oczy płonęły, nienawidząc faktu, że muszą żyć we mnie.” Aż trudno uwierzyć, że takie „cuda” wyszły spod pióra doświadczonej autorki.

Zdecydowanie odradzam, lepiej sięgnąć po „Pół króla” Joego Abercrombiego (jeśli ktoś lubi wartką akcję), „Smoczy tron” Tada Williamsa (jeśli komuś dla odmiany nie przeszkadza powolny rozwój wydarzeń, za to docenia drobiazgowo nakreślony świat) lub „Czarny pryzmat” Brenta Weeksa.

Cała trylogia ukazała się w Polsce, jednak zupełnie nie byłam zainteresowana lekturą części kolejnych.