Beatrycze Nowicka Opowiadania

Koło Osheim (recenzja, E)

Zatrzymać koło

Mark Lawrence, wyd. Papierowy Księżyc

Trzeci tom trylogii „Wojna Czerwonej Królowej”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Zwieńczenie „Wojny Czerwonej Królowej” nie powinno rozczarować czytelników, którzy zdążyli polubić trylogię o księciu Jalanie.

Na początek warto powiedzieć kilka cieplejszych słów o wydawcy, który tym razem stanął na wysokości zadania. Nowa tłumaczka poradziła sobie o wiele lepiej od osób odpowiedzialnych za przekład trylogii o Jorgu, a także dwóch poprzednich tomów cyklu poświęconego wnukowi Czerwonej Królowej. Korekta wreszcie spełniła swoją rolę. Dzięki temu, odbioru nie psują niepoprawne gramatycznie zdania, nieadekwatne słowa, błędy ortograficzne oraz literówki. Wszystko to zdecydowanie uprzyjemnia lekturę. Co więcej – zaskakująco (jeśli przypomnieć sobie, jak ukazywały się tomy poprzednie), tym razem książka ukazała się zgodnie z datą premiery, a nie tygodnie czy nawet miesiące później.

O świecie, narracji oraz bohaterach pisałam już w recenzjach „Księcia głupców” oraz „Klucza kłamcy”, więc nie będę się powtarzać, zwłaszcza że Lawrence trzyma się wytyczonej ścieżki. W „Kole…” znalazło się trochę humoru, ale i nieco wzruszeń, a także akcja, tym razem szczęśliwie bardziej dynamiczna niż w tomie drugim. Sposób narracji się nie zmienił (odbiorca obserwuje świat oczami Jalana), podobnie ton całej opowieści. Nadal mamy do czynienia z historią przygodową, w której znalazło się miejsce na nutkę ironii i odrobinę gry z konwencją, ale też i sceny typowe dla fantasy heroicznej.

Podobnie jak w innych swoich książkach, Lawrence z różnym skutkiem bawi się w przeskoki czasowe i retrospekcje. Początkowo mnie to zirytowało – po tym, jak „Klucz kłamcy” kończył się przekroczeniem przez bohaterów bramy zaświatów, spodziewałam się, że akcja części trzeciej rozpocznie się od tego momentu. Tymczasem „Koło…” otwiera scena powrotu Jalana do świata żywych, a wydarzenia w krainie umarłych zostały poszatkowane i powplatane w charakterze wspomnień księcia. Po zastanowieniu się, doszłam jednak do wniosku, że autor wybrał bezpieczniejszą opcję – rozrzucone fragmenty budzą większą ciekawość czytelnika, poza tym w zaświatach wydarzyło się stosunkowo niewiele i relacjonowanie tego w porządku chronologicznym raczej osłabiłoby wydźwięk wydarzeń. W dodatku, w opisie „drugiej strony” czegoś zabrakło; choć Jalan nieraz wspomina, jak tam było strasznie, ów nastrój nie udziela się odbiorcy, wizji brakuje niepokojącego klimatu. Rozbicie opisu na fragmenty pozwala częściowo to zamaskować, jednak nie wystarczy, by w pełni zadowolić czytelnicze oczekiwania. Skoro już o wadach mowa, i tym razem mizernie zaprezentowały się postaci kobiece, zwłaszcza Lisa de Veer, pełniąca rolę jedynie statystki. Redaktor oryginalnego wydania przeoczył w jednym miejscu niekonsekwencję w relacjonowaniu wydarzeń, w drugim zaś w niewielkiej odległości pojawiają się dwa zbliżone do siebie dialogi.

Trylogia Czerwonej Królowej niejako meandruje dookoła historii Księcia Cierni – wątek Jalana oplata główny szkielet fabularny związany z nadciągającą katastrofą oraz sprzecznymi interesami magów i Budowniczych. Lawrence umieścił w powieści sporo nawiązań i smaczków czytelnych dla fanów trylogii o Jorgu. Szczególnie ubawiło mnie spotkanie obydwu książąt. Już wcześniej zauważyłam, że wiele elementów historii obu postaci jest do siebie wręcz aż nazbyt podobne. Autor zadrwił z tego, każąc bohaterom spotkać się na popijawie i wyliczać punkty wspólne swoich biografii. Gdy wreszcie w pewnym momencie Jorg stwierdza, że jednak pewna okoliczność ich różni, czytelnik znający poprzednie książki osadzone w uniwersum Rozbitego Imperium wie, że młody Ancrath się myli (Lawrence dorzucił potem zresztą jeszcze jedno podobieństwo). W ten sposób autor zdaje się mówić, że zastosował takie rozwiązanie świadomie, po to, by pokazać, jak różne charakterologicznie postaci można zbudować na tych samych „punktach węzłowych”.

Skoro zaś o charakterach mowa – dość wiarygodnie została przedstawiona przemiana księcia Czerwonej Marchii. Nie zmienia się on na tyle, by przestać być lubiącym wygody i niewieście wdzięki arystokratą-utracjuszem, ale przyparty do muru potrafi wykazać się odwagą. Słuchając historii o duchach-echach-emanacjach Budowniczych uwięzionych w pułapce ludzkich wierzeń i mitologii, Jalan zastanawia się i dostrzega w sobie, jak i on zmienia się pod presją oczekiwań. Wiara Snorriego w zalety księcia zawstydza i wywołuje pragnienie, by tej dobrej opinii nie zszargać.

„Koło Osheim” tak naprawdę głównym bohaterem stoi – pisząc krótko, odbiorca, którego losy księcia Jalana obeszły, najprawdopodobniej przeczyta zwieńczenie jego historii z zainteresowaniem. Ci, którym protagonista był obojętny, mogą słusznie narzekać na zepchnięcie pozostałych postaci na odległy plan, czy dość „kameralną”, jak na ostatni tom trylogii, fabułę (więcej tu wędrówek i rozmów, zaś sceny opisane z największym rozmachem dość nieoczekiwanie przypadają na pierwszą połowę książki). Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy, więc lektura sprawiła mi przyjemność.

PS. Na Zachodzie ukazał się też zbiór opowiadań ze świata Rozbitego Imperium – cudów się raczej nie spodziewam (opowiadanie dołączone do „Księcia cierni” dobre nie było, wydaje się, że autor lepiej się sprawdza w dłuższej formie, choć też trudno rozsądzać na podstawie jednego przykładu), ale przeczytałabym.

PPS. Duży plus za okładkę – wprawdzie koncepcyjnie i kolorystycznie nawiązuje ona do zagranicznych, jednak realizacja okazała się nad wyraz udana.