Beatrycze Nowicka Opowiadania

Święta siostra (recenzja, E)

Niezniszczalne

Mark Lawrence, wyd. MAG

Trzeci tom trylogii „Księga Przodka”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Zamykająca cykl o Nonie Grey „Święta siostra” okazała się lepsza niż tom drugi, niemniej odniosłam wrażenie, że potencjał historii o mniszkach z klasztoru Świętej Łaski nie został w pełni wykorzystany.

„Czerwona siostra” stanowiła intrygujące otwarcie i sprawiła, że po kolejnych tomach „Księgi Przodka” wiele się spodziewałam. „Szara siostra” rozczarowała zarówno kierunkiem, w jakim fabuła się rozwinęła, jak i sposobem jej poprowadzenia – do tego stopnia, że choć zaopatrzyłam się w tom trzeci niedługo po premierze, przeleżał on na półce niemal pół roku. Na szczęście, „Święta siostra” okazała się lepsza od poprzedniczki, chociaż nie można powiedzieć, by dorównywała części pierwszej.

W finale opowieści o Nonie akcja gwałtownie przyspiesza. Sprawia to, że czyta się go bardzo szybko i bez znudzenia, choć chwilami odnosiłam wrażenie, że cały ten pośpiech ma, przynajmniej częściowo, maskować niedostatki fabuły i usprawiedliwiać brak rozbudowywania portretów psychologicznych głównych bohaterów. Zresztą, nie tylko psychologicznych – wielu postaciom przydałoby się poświęcić więcej miejsca, bo poza Arabellą i Zole pozostałe koleżanki Nony pozostają bezbarwne i trudno do nich żywić jakiekolwiek uczucia.

Lawerence już wcześniej lubił przeplatać ze sobą wątki toczące się w różnym czasie – skonstruował tak dwa ostatnie tomy trylogii o Jorgu Ancrathu oraz finał cyklu o księciu Jalanie. Rozumiem, że mógł uznać ten sposób narracji za swój znak rozpoznawczy, albo po prostu nie żywić zamiłowania do klasycznej, linearnej konstrukcji fabuły. Niemniej, nadużywane rozwiązanie przestaje być oryginalne, w dodatku zabrakło tu pewnej finezji. Zamiast efektu zaskoczenia, autor „Księcia cierni” uzyskał wrażenie braku podbudowy niektórych kwestii i zmarnowania potencjału. Jako przykład niech posłuży podawana niedaleko początku tomu informacja o tym, że Nona sypia ze swoim znajomym spoza klasztoru. Ani nie zostało to odpowiednio wprowadzone (w tomie poprzednim może ze dwa razy wspomniano, jak to mężczyzna ów wydawał się dziewczyną zainteresowany), ani nie ma żadnego znaczenia dla rozwoju fabuły. Jeszcze ważniejszą kwestią jest usunięcie z areny wydarzeń jednej z najciekawszych postaci cyklu, w której nakreślenie Lawrence włożył sporo pracy w tomie poprzednim. Niektóre rozwiązania fabularne wydają się strasznie naciągnięte: oto okazuje się, że cesarz pojednał się z siostrą, która przecież otwarcie opowiedziała się przeciw niemu, a dziewczyna szpiegująca i działająca na szkodę zakonu Słodkiej Łaski, została na powrót przyjęta w jego progi. Autor wprawdzie wtrąca zdawkowe wyjaśnienia tego, jednak nie brzmią one przekonująco. Nie wiem też, po co było znów powracać do tematu nauki Nony w klasztorze – szczęśliwie dość szybko zostaje on porzucony na rzecz wydarzeń o znacznie większym zasięgu.

Te ostatnie przynajmniej zostały opisane wciągająco. Lawrence’owi udała się też jedna prawdziwie epicka i pobudzająca wyobraźnię scena, w której pewna staruszka staje naprzeciw oddziału bojowych magów. W ogniu bitwy tym bardziej rzuca się w oczy niezniszczalność głównych bohaterek – nieważne, jak mocno zostaną ranne i ile krwi stracą, Nona oraz jej wybrane towarzyszki nie tracą możliwości bojowych, o życiu nie wspominając (inna sprawa, że autor sygnalizował to już od początku, pisząc, że jeśli ktokolwiek pragnie zabić mniszkę ze Słodkiej Łaski, powinien przyprowadzić ze sobą całą armię). Jak widać, cała armia to i tak za mało. Osobiście wolę cykle fantasy, gdzie magia opisana zostaje bardziej konsekwentnie. Powtarzające się sytuacje, w których najpierw podobno nie dało się czegoś zrobić, a potem postaci tego dokonują, osłabiają dramaturgię całości. A już pomysł na to, by dać Nonie możliwość fizycznej i psychicznej teleportacji w czasie bitwy, uważam za pewną przesadę, choć rozumiem, że autor zrobił to, by przedstawić obraz walk w kilku miejscach oraz spleść wydarzenia ze „Świętej siostry” z wypadkami przedstawionymi w prologach części poprzednich.

Na podstawie powyższych narzekań można by sądzić, że lektura mi się nie spodobała. A jednak, pomimo wzmiankowanych kwestii, ostatni tom „Księgi Przodka” przeczytałam z zainteresowaniem. Po lekturze „Czerwonej siostry” spodziewałam się, że więcej wydarzeń będzie się rozgrywać na Lodzie, miałam też nadzieję na jakieś smakowite szczegóły dotyczące Starożytnych. Oczekiwania te nie zostały spełnione, jednak ponieważ Lawrence napisał wcześniej dwie trylogie połączone wspólnym uniwersum, przypuszczałam, że może miał w planach powrót na Abeth. Moje przewidywania okazały się słuszne – w krajach anglojęzycznych już wkrótce ukaże się tom pierwszy „Księgi Lodu”, której bohaterką będzie dziewczyna z Plemion. Liczę na to, że trylogia ta ukaże się także w Polsce, bo chętnie dowiedziałabym się więcej o tajemnicach tego świata i Drodze, po cichu liczę też na ponowny, choćby epizodyczny występ Zole, którą zdążyłam już polubić.

PS. Jeżeli chodzi o wydanie, to w kilku miejscach (a nie tylko tam, gdzie pewna postać się przejęzycza) Nona została nazwana Niną. Poza tym tłumacz pokpił sprawę i to wielokrotnie, uporczywie nazywając akolitkę „dziewczyną z Szarego”. Tylko że, jak sprawdziłam w tomie pierwszym, rodzinna wioska bohaterki nie miała nazwy. Ponieważ Nona miała na nazwisko Grey, możliwe, że w oryginale padało coś w rodzaju „Grey girl”, co zostało przetłumaczone tyleż radośnie, co bez sensu. Tłumacz, zabierając się do przekładu kolejnego tomu cyklu, jeśli zdążył już zapomnieć, jakich nazw własnych używał, powinien je sobie odświeżyć. Żeby to jeszcze chodziło o jakąś mało ważną nazwę miejscowości, czy miano postaci dalekiego planu, ale taka wpadka przy głównej bohaterce? Mój egzemplarz książki został też niestety odwrotnie wklejony w okładkę.

W oryginale kolejna trylogia z Abeth ukazała się w całości, jednak w Polsce na razie nikt nie podjął się jej wydawania.