Beatrycze Nowicka Opowiadania

Dziesięć Żelaznych Strzał (recenzja, E)

Spektaklu akt drugi

Sam Sykes, wyd. Rebis

Drugi tom trylogii „Śmierć imperiów”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Kolejny tom cyklu Sama Sykesa o Sal Kakofonii uważam za lepszy od pierwszego.

Recenzję „Siedmiu czarnych mieczy” rozpoczęłam od obszernej części poświęconej lichemu tłumaczeniu i redakcji. Sięgnąwszy po tom drugi, z przyjemnością stwierdziłam, że tym razem sytuacja wygląda zdecydowanie lepiej. Warstwa językowa „Dziesięciu Żelaznych Strzał” prezentuje się przyzwoicie (wypatrzyłam tylko kilka drobiazgów w rodzaju „bluźnierstwa” użytego zamiast „przekleństwa”), co zdecydowanie wpływa na odbiór całości.

Ale nie tylko to zadecydowało o wyższej ocenie części drugiej. Przede wszystkim zauważyć można, jak cykl się rozwija. W „Siedmiu czarnych mieczach” zdarzały się dłużyzny, w kontynuacji akcja została poprowadzona zgrabniej, a wydarzenia nabrały jeszcze większego rozmachu. Tom pierwszy oparto na wątku zemsty – główna bohaterka tropiła właścicieli tytułowych mieczy, choć była to zaledwie siódemka osób z listy o wiele dłuższej. Przyznam, że sięgając po „Dziesięć Żelaznych Strzał”, miałam pewne obawy przed „powtórką z rozrywki”. Szczęśliwie Sykes zdawał sobie sprawę, że powielenie pomysłu na fabułę się nie sprawdzi. Nie oznacza to, że Sal z dnia na dzień zapomniała o swoich planach – jednak poszukiwania magów renegatów stały się okazją do wciągnięcia bohaterki w zupełnie inną intrygę. Informacje na temat miejsca pobytu osób tropionych przez właścicielkę magicznego rewolweru zostały jej obiecane jako wynagrodzenie za współudział w pewnym śmiałym rabunku.

Planowanie i przeprowadzenie takiej akcji to nie robota dla samotnika, więc na arenę wkraczają kolejne postaci. W części pierwszej bohaterowie poboczni zostali potraktowani po macoszemu, w „Dziesięciu Żelaznych Strzałach” Sykes wprowadził na karty książki odpowiednio barwną i różnorodną gromadkę, a także zadbał o to, by pokazać ich wzajemne interakcje. Sama Sal wydaje się zmieniać pod wpływem tych relacji oraz kolejnych doświadczeń – mam nadzieję, że ten wątek będzie kontynuowany w części trzeciej, ponieważ przydaje tej postaci nieco głębi.

Oczywiście, pomimo pewnych refleksji nad zasadnością swojego postępowania, była czarodziejka i renegatka wciąż pozostaje sobą, co oznacza kolejną opowieść wypełnioną egzaltacją, sarkazmem, przekleństwami oraz widowiskowymi potyczkami. Sal jak zwykle gdziekolwiek się uda, zostawia za sobą zgliszcza. Sykes utrzymuje konwencję znaną z „Siedmiu czarnych mieczy” – przerysowaną, nierealistyczną, ale przynajmniej efektowną. Czytając, nieraz pomyślałam, że powieści te można by z powodzeniem zaadaptować jako film aktorski (z dużą ilością efektów specjalnych), anime lub komiks.

Podoba mi się sposób, w jaki autor poszerza obraz swojego świata, zabierając czytelników w nowe miejsca i prezentując kolejne pomysły, choćby tytułowe Żelazne Strzały, będące eskadrą okrętów powietrznych. Mieszanka fantasy, westernu oraz steampunku sprawdza się nieźle i wciąż ma w sobie świeżość.

I tym razem w pierwszoosobową narrację wpleciono liczne rozważania głównej bohaterki, jak na przykład to: „świat stoi na pieniądzach, wojnie i seksie. I na kłamstwach. Potrzebujemy ich: te drobne mówimy, żeby się wykręcić od obowiązków, te duże, żeby skłonić ludzi, aby zrobili to, co chcemy, a te zimne i okrutne wmawiamy sobie, żeby móc funkcjonować. Kłamstwa są jak alkohol – nawet te kiepskie poprawiają humor”. Na marginesie wspomnę o drobiazgu, który mi się podoba – Sykes jako jeden z nielicznych autorów potrafi wymyślać imiona postaci, które są długie, a mimo to zapadają w pamięć (jak np. Salazanca ki Ioril, Jindunamalar, czy Dwadzieścia Dwie Uschnięte Róże w Wyszczerbionym Porcelanowym Wazonie).

Jeżeli komuś przypadła do gustu część pierwsza, może bez obaw sięgać po „Dziesięć Żelaznych Strzał”. Czytelnicy których Sal drażniła, raczej nie przekonają się do niej i tutaj. Jeśli o mnie chodzi, bardzo ciekawa jestem, jak zaprezentuje się finał całej historii. Sykes wykonał solidną pracę przygotowując do niego „podbudowę”, teraz tylko pozostaje liczyć na to, że potencjał nie zostanie zmarnowany.