Tonąca dziewczyna (recenzja, E)
Szaleństwo postmodernistyczne
Caitlin R. Kiernan, wyd. MAG
Beatrycze Nowicka: 6,5/10
„Tonąca dziewczyna” jest rodzajem zręcznie napisanego literackiego eksperymentu, ciekawostki dla czytelników lubiących zabawę z formą i wielość możliwych interpretacji.
Ciekawość jak zwykle zwyciężyła i pomimo pewnego znużenia konwencją „dziwne, szalone i ekstrawaganckie” zdecydowałam się na lekturę „Tonącej dziewczyny”. Kiernan rozpoczyna książkę od stwierdzenia, że może ona nie być tym, czego spodziewa się czytelnik – czyżby miał to być rodzaj asekuracji? Czy potrzebne jest tego rodzaju uprzedzające usprawiedliwienie? Zwłaszcza, jeśli zgodnie z zamysłem wyjściowym „Tonąca dziewczyna” jest pamiętnikiem schizofreniczki.
Utwór ten jest pozycją dość nietypową w serii Uczta Wyobraźni. Przede wszystkim trudno zaliczyć go do fantastyki – choć czytelnik może odrzucić najbardziej oczywistą interpretację, wedle której opisane tu dziwaczne wydarzenia i postaci są tylko wytworami umysłu narratorki. Co więcej, „Tonąca dziewczyna” nie jest też klasyczną powieścią. W dotyczącym Kiernan wpisie na Wikipedii pojawia się cytat z dość buńczucznym stwierdzeniem, że „Ulisses” powinien był uwolnić literaturę od prymatu fabuły.
W świetle powyższych stwierdzeń forma „Tonącej dziewczyny” nie dziwi. Kiernan oddaje głos głównej bohaterce i zarazem narratorce, która nie dba o chronologię, popada w liczne dygresje, zwraca się do samej siebie, napomina, krytykuje i zachęca. W poszczególne rozdziały włączono dwa osobne, choć łączące się z całością opowiadania. Pojawiają się fragmenty cudzych wierszy, listy, nagrania z automatycznej sekretarki. A że narratorka jest osobą chorą psychicznie, nie należy oczekiwać, że wszystko to złoży się w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy – chociaż motywy, wątki, czy sposoby postrzegania tworzą swego rodzaju sieć wzajemnych powiązań.
Tym, co z pewnością zasługuje na uwagę, jest zaprezentowanie sposobu w jaki Imp – bo taką ksywkę nosi główna bohaterka – postrzega rzeczywistość. Nie mnie sądzić, na ile ten opis obłędu „od środka” jest zgodny z przebiegiem schizofrenii, a na ile powstał z zestawienia objawów kilku rodzajów chorób psychicznych – prezentuje się on jednak bardzo wiarygodnie i niepokojąco. Kiernan dba o to, by nie tylko przedstawić omamy i manie swojej bohaterki, ale też prowadzić narrację, skupiając się na elementach stanowiących obsesję Imp (np. nagminne podawanie dat i mało znaczących informacji historyczno-biograficznych, relacjonowanie z najdrobniejszymi szczegółami zwykłych, codziennych czynności, wynikające z ciągłej obawy dziewczyny, że przywoływane wspomnienia nie są prawdziwe).
Z pierwszej części książki wyłania się obraz Imp nieustannie borykającej się z losem, usiłującej mimo wszystko prowadzić w miarę normalne życie. Przedstawiona przez dziewczynę jej definicja duchów i nawiedzeń – jako motywów, obrazów, osób oraz wspomnień, które wbrew woli ciągle powracają, jest trafna i przekonuje. Pozwolę sobie oddać na chwilę głos narratorce: „zaczęłam wyobrażać sobie melodykę tam, gdzie wcześniej słyszałam losową kakofonię. Szaleni ludzie robią tak nieustannie, chyba że ktoś wierzy, że dysponujemy zdolnością postrzegania porządku i powiązań w sposoby niedostępne umysłom «normalnych» ludzi. A ja nie. To znaczy, nie wierzę. Nie jesteśmy utalentowani. Nie jesteśmy magiczni. Jesteśmy tylko lekko bądź głęboko uszkodzeni”. Jeszcze jeden cytat, który zapadł mi w pamięć: „martwi ludzie, martwe myśli, i pozornie martwe chwile nigdy tak do końca nie umierają i kształtują każdą sekundę naszego życia. Lekceważymy je i na tym zasadza się ich potęga”.
Kreślony w ten sposób portret Imp jest przejmujący. Jednak w drugiej połowie „Tonącej dziewczyny” Kiernan zbacza w stronę bardziej „rozbuchanej”, wizyjnej narracji. Cały rozdział siódmy został napisany w formie strumienia świadomości – literacko niezwykle efektownego, ale właśnie – już bardzo literackiego. Mnogość podrzucanych pod koniec tropów interpretacyjnych, wspominane wyżej fragmenty wierszy oraz nawiązania do baśni – wszystko to bardziej sprawia wrażenie popisu techniki pisarskiej. Szaleństwo Imp staje się zabiegiem formalnym i pretekstem do uraczenia czytelnika własną erudycją. Wszystko staje się bardziej „papierowe”.
Niespecjalnie przypadły mi do gustu powracające dość często rozważania na temat seksualności i tożsamości płciowej. Wszak wydaje się, że Imp ma poważniejsze zmartwienia. I czy bohaterka musi się przesypiać z wszystkimi co ważniejszymi postaciami? Z pewnością Freud byłby zachwycony. Do tego w pewnym momencie dochodzą wynurzenia wręcz żywcem wzięte z „Biegnącej z wilkami” Estes (wyzwolona kobiecość, siły natury oraz temu podobne).
Żałuję, że na końcu nie znalazł się żaden rozdział pisany z punktu widzenia niezależnego obserwatora, który zawierałby wyjaśnienie, co z opisanych wydarzeń było prawdą, a co tylko majakiem głównej bohaterki. Tego typu rozwiązanie przydałoby „Tonącej dziewczynie” posmaku zagadki, pozwalałoby śledzić tropy i wskazówki, starać się zrekonstruować wydarzenia. A tak, nie wiadomo nawet, czy sama Imp jest pełnoprawną bohaterką, czy tylko jedną z „podrzędnych” osobowości szalonej autorki pamiętnika, kolejnym egzorcyzmowanym duchem. Choć pozostawienie odbiorcy bez ostatecznych odpowiedzi pozwala lepiej wczuć się w sytuację protagonistki, pozostającej w nieustannym zawieszeniu, niepewności, czy to, co postrzega jest rzeczywiste. Nie wątpię też, że znajdą się czytelnicy, dla których takie otwarte zakończenie i furtka dla najróżniejszych interpretacji będą stanowiły dodatkowy atut.