Beatrycze Nowicka Opowiadania

Okrutna pieśń (recenzja, E)

August, przyjazny potwór

Victoria Schwab, wyd. Czwarta Strona

Pierwszy tom dylogii „Świat Verity”

Beatrycze Nowicka: 4/10

Niektóre autorki fantastyki dla nastolatków próbują zawrzeć w swoich książkach coś ambitniejszego, ale sądząc z „Okrutnej pieśni” Victoria Schwab do nich nie należy.

Dotychczas wydane po polsku dwa pierwsze tomy „Odcieni magii” Victorii Schwab (figurującej na ich okładkach jako V. E. Schwab) przypadły mi do gustu, dlatego zdecydowałam się sięgnąć po „Okrutną pieśń” pomimo niezbyt zachęcającego opisu na okładce oraz tego, że jest to pozycja skierowana głównie do młodszych czytelników. Zresztą, żeby być szczerą, muszę dodać, że już powieści o Kellu i Lili należały do takich, do których równie dobrze pasowałaby etykietka „fantasy”, jak i „fantasy dla nastolatków”. Schwab pokazała w nich jednak, że potrafi prowadzić swoich bohaterów i wiarygodnie przedstawiać relacje pomiędzy nimi. Liczyłam więc na to, że przynajmniej ten element autorskiej kreacji okaże się interesujący.

Niestety, w porównaniu z powieściami o równoległych Londynach, pierwszy tom nowego cyklu Schwab rozczarowuje. Przede wszystkim jest boleśnie wtórny. Oto mamy świat po katastrofie (w tym przypadku wyrojeniu się potworów), w którym dawne Stany Zjednoczone zostały podzielone na Dziesięć Dystry… wróć, Terytoriów, o kiczowatych nazwach w rodzaju Prawdziwość, Fortuna, czy Gracja. Nastoletnia Katherine Harker trafia do nowej szkoły, w której pojawia się także niejaki August Flynn, wprawdzie wyglądający jak człowiek, ale będący istotą żywiącą się ludzką energią życiową. Obydwoje szybko zaczynają interesować się sobą wzajemnie.

Jakby tego było mało, Schwab powiela także swoje wcześniejsze pomysły – August jest pod pewnymi względami podobny do Kella, a Katherine do Lili. Owo podobieństwo dotyczy zarówno kwestii bardziej ogólnych, jak i drobnych. Do pierwszych należy na przykład melancholijna natura oraz skłonność do nieustannych roztrząsań w przypadku chłopaków, zaś u dziewczyn starania, by uchodzić za silną, zdeterminowaną i nieustraszoną. Jeśli chodzi o szczegóły, wymienić można to, że Lila nie widzi na jedno oko, a Katherine nie słyszy na jedno ucho, obydwie bohaterki mają zbliżoną mimikę (przede wszyzstkim lubią ostre, krótkie uśmieszki). Chłopaków łączą z kolei czarne oczy jako znak odmienności i magicznych mocy, oboje nie lubią też, gdy ktoś ich dotyka. Na niekorzyść działa to, że w porównaniu z „Odcieniami magii” nowy cykl jest znacznie uboższy – wszystko zostało tu uproszczone: świat, sylwetki bohaterów, styl.

Całość mogłaby jeszcze uratować udana kreacja postaci, niestety mimo wysiłków autorki protagoniści „Okrutnej pieśni” nie przekonują. Jedyną bohaterką, która wzbudza choć trochę zainteresowania, jest siostra Flynna, Ilsa, jednak to zdecydowanie za mało. Ponadto, pomiędzy Kate i Augustem nie ma chemii, a to już w przypadku tego rodzaju literatury grzech niewybaczalny.

„Okrutna pieśń” została też napisana wyjątkowo niechlujnie – od czasu do czasu ze zdania na zdanie narracja w trzeciej osobie w czasie przeszłym zmienia się w narrację w czasie teraźniejszym, albo w pierwszej osobie: „czuł na sobie jej spojrzenie, lecz nie otwierał oczu. Powiew wiatru przeczesuje mu włosy i August uśmiecha się niemal naturalnie. Jakiś cień zakrył czerwono-biały blask słońca”, „August schylił głowę i zaciska zęby”, „A więc (…) – powiedziała, prostując się. – Co cię sprowadza do Colton? – Uczyłem się w domu – wyjaśniłem, a potem (…) dodałem: – Moja rodzina chyba myślała, że… nadszedł czas, żebym znalazł przyjaciół. – Ciekawe, bo za każdym razem, kiedy cię widzę, jesteś sam. August wzruszył ramionami.”

Przekład, redakcja i korekta, bardzo oględnie rzecz ujmując, nie zasługują na pochwałę. W książce roi się od literówek, niewłaściwych końcówek gramatycznych, czy pomyłek, jak choćby takie: „wyglądasz jak człowiek, choć nimi nie jesteś”, „blade oczy”, „August nie potrafił dopatrzeć się w stojącej przed nim siostrze, łagodnej i dobrej, z potworem, którego prawdziwy głos potrafił zrównać z ziemią kawałek świata”, „nie spodziewał się obiektywności”, „Kate zalała ją ciemność”, „ból zelży”, „nie za niedługo ktoś zacznie szukać Harkera”. Nazwy własne miejsc raz bywają tłumaczone na polski (dość kiepsko zresztą), a raz nie.

Zdecydowanie odradzam sięganie po tę powieść każdemu, kto nie jest nastoletnią fanką twórczości naśladowczyń Stephenie Meyer (choć w sumie to może i też fałszywy trop, bo na razie bohaterowie mają tyle kłopotów, że brakuje im czasu na wzruszenia, palpitacje i wszelkie uniesienia romantyczne).

Cała dylogia ukazała się w Polsce, nie byłam jednak zainteresowana drugim tomem.