Beatrycze Nowicka Opowiadania

Opowiadania bizarne (recenzja, E)

Echa w pamięci

Olga Tokarczuk, wyd. Wydawnictwo Literackie

Beatrycze Nowicka: 7/10

„Beware of those who believe in a neat little world” (Dave Matthews, „Eh Hee”)

„O, Olga Tokarczuk napisała postapo”, pomyślałam jakiś czas temu, podczas lektury magazynu „Książki”. Choć jakby nikt tego nie zauważył – przynajmniej na łamach czasopisma. Opowiadanie reklamowano jako nowy utwór znanej pisarki, unikając gatunkowych etykietek. Sam tekst, choć zgrabnie napisany, wzbudził we mnie silne wrażenie déja vu i to nawet pomimo tego, że nie czytałam napisanego w latach pięćdziesiątych „Kantyku dla Leibowitza”. Najwidoczniej jednak motyw zakonników przechowujących pozostałości po upadłej cywilizacji rozpowszechnił się na tyle, że natknęłam się na niego nieraz w innych utworach [1]. Wątek dzikiej kobiety z rubieży także wzbudzał niejasne skojarzenia, zaś pomysł, by przedmioty z przeszłości były traktowane jako rodzaj relikwii i/lub wykorzystywane niezgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem, pojawiał się już wielokrotnie [2]. Zawsze w takich przypadkach zastanawia mnie, na ile autor jest świadomy tego, że stąpa po wydeptanych ścieżkach. Przypomniało mi się, jak Ursula K. Le Guin skrytykowała Kazuo Ishiguro za „Pogrzebanego olbrzyma”, co z kolei wywołało lawinę nieprzychylnych głosów i ostatecznie złagodzenie stanowiska pisarki (choć tego ostatniego akurat nie rozumiem, kto jak nie ona, miałby pełniejsze prawo wypowiadać się na temat utworów fantastycznych; oczywiście zdaję sobie sprawę, że sam autor może nie postrzegać swojego tekstu w kategoriach tzw. literatury gatunkowej, niemniej, w pewien sposób wchodzi na określony teren i lepiej by było, gdyby w takim razie znał rządzące tam „reguły gry”).

Wyżej wzmiankowany tekst został w wydaniu książkowym opublikowany gdzie indziej, jednak lektura tomiku wzbudziła we mnie zbliżone wrażenia, poczucie, że gdzieś to już czytałam. Znalazło się więc tutaj miejsce na „motyw pętli” (chyba najbardziej brawurowo ujęty w „All you zombies” Roberta A. Heinleina, który to tytuł dość myląco przetłumaczono na „Wszyscy wy zmartwychwstali”), wątek innego, lepszego świata, do jakiego można przejść z naszego, a także zakończenie, które już zawsze kojarzyć mi się będzie z twórczością Philipa K. Dicka ze względu na „Impostora” – rozwiązanie to regularnie powraca w kolejnych tekstach fantastycznych (ostatnio natknęłam się na nie w opowiadaniu z najnowszego „Fantomu”, choć akurat to była jedna z jego nieudanych realizacji). Z innych kwestii można wymienić motyw drobne-rzeczy-się-nie-zgadzają, najczęściej spotykany tam, gdzie bohaterowie przypadkiem trafiają do równoległej rzeczywistości, albo odkrywają, że żyli w iluzji. Pomysł na to, by wraz z przeszczepianym narządem do biorcy trafiała także jakaś cząstka dawcy kojarzy mi się bardziej z horrorami i thrillerami.

Przez chwilę bawiłam się, wyobrażając sobie, co by było, gdyby Olga Tokarczuk posłała pod fikcyjnym nazwiskiem któreś ze swoich opowiadań do czasopisma fantastycznego – czy na przykład nie odpisano by jej, że niby wszystko ładnie, jednak brakuje jakiegoś uderzającego, zapadającego w pamięć elementu, który sprawiłby, że czytelnik zapamięta właśnie ten tekst. Albo nie zażyczono by sobie dokładniejszego obrazu społeczeństwa i konsekwencji wymyślonej technologii dla rozwoju cywilizacji przyszłości. Lub też nie stwierdzono, że może i koncepcja niezła, jednak do tego trzeba jeszcze pełnokrwistych, budzących emocje i zaangażowanie czytelnika postaci oraz bardziej rozbudowanej fabuły. Wydawca reklamuje zbiór jako teksty, które wytrącą „nas ze strefy komfortu, wskazując, że świat staje się coraz bardziej niepojęty”. Być może dla odbiorcy gustującego w realizmie faktycznie tak będzie. Miłośnik fantastyki poznał już natomiast o wiele dziwniejsze wizje i opowiadania Tokarczuk raczej go nie zaskoczą. Z drugiej strony, może być też tak, że analiza nazwijmy to warstwy światotwórczej sprawi, iż umknie gdzieś przekaz zamierzony przez autorkę. Szukając tytułu opowiadania, o którym wspomniałam w akapicie pierwszym, dowiedziałam się przy okazji, że „Rubieże” zostały opublikowane w antologii poświęconej uchodźcom, a wątek mnichów celebrujących okruchy przeszłości miał być krytyką przywiązania do mitu antemurale christianitatis. Uczciwie przyznaję, że pochłonięta przede wszystkim próbami przypomnienia sobie tytułów utworów podobnych, aluzji politycznych w ogóle nie dostrzegłam. A że była tam „obca” kobieta zmieniająca nieco skostniałe patriarchalne środowisko, do którego trafiła… podobne motywy pojawiały się już dekady temu w fantastyce zza oceanu, więc fabuła nie przykuła mojej uwagi na tyle, bym zaczęła ją rozważać jako komentarz do współczesności.

Tokarczuk ma styl znacznie lepszy, niż miażdżąca większość polskich autorów fantastycznych i zgodzę się z kolegą z redakcji Esensji, że nie zdziwi mas, jeśli któryś z tekstów tego zbiorku zostałby nominowany do Zajdla. Spodobały mi się niektóre spostrzeżenia oraz sposób, w jaki zostały ujęte: „była w jej wzroku jakaś nieprzystawalność, jakby ona nie znała naszych porządków i patrzyła na nas tak, jak patrzą zwierzęta – trochę na wskroś”, „Pan M. czuje się już dobrze (…). Rana się goi, przypomina próbny szkic do nowego szczęśliwego życia (…). Ma poczucie dziwnego zawieszenia, tak jak to było w dzieciństwie, kiedy przestrzenie wokół niego jeszcze nie zostały zapełnione znaczeniami i każde zdarzenie wydawało się jedyne i niepowtarzalne”, „poczuła przypływ duszności, jak wtedy, gdy uświadamiamy sobie, że dzieje się rzecz nieodwracalna”. Kilka razy raziło mnie jedynie zamiłowanie do kalek z obcych języków – wolałabym „Opowiadania przedziwne”, nie rozumiem też, po co stosować wyrazy w rodzaju „adolescencja” czy, co gorsze, „blasfemia”. W czasach tak widocznego dzięki swobodzie komentowania i publikowania w sieci powszechnego kaleczenia polskiego języka to właśnie pisarze, zwłaszcza ci uznani i szanowani, powinni dbać o naszą mowę.

Opowiadania Tokarczuk łączy atmosfera – ich świat wydaje się lekko rozmyty, z pozoru uporządkowany, lecz pełen niepokoju, który zazwyczaj drąży pod powierzchnią rzeczywistości, by czasem przeciec przez szczeliny, co najczęściej nie kończy się dla postaci dobrze. Nie oznacza to jednak, że należy zrezygnować z zadawania pytań i udawać, iż wszystko jest w porządku, bo – tak przynajmniej odczytuję te teksty – oznacza to egzystencję powierzchowną i w jakiś sposób niepełną.

„Opowiadania bizarne” otwiera „Pasażer” – krótki tekst, który broni się przede wszystkim klimatem. Fabuła „Zielonych Dzieci” jest wtórna, ale spodobał mi się pomysł na perspektywę – przybyłemu z Francji lekarzowi Jana Kazimierza Rzeczpospolita Obojga Narodów jawi się jako ziemie dzikie i groźne – chwilami obrazowanie budziło we mnie skojarzenia z równikowym lasem z „Jądra ciemności”, tu zastąpionym przez rozległe puszcze i moczary. „Przetwory” miały tę zaletę, że ich zakończenie autentycznie mnie zaskoczyło. „Szwy” nie są oryginalne jako kolejna realizacja opowieści o człowieku, który odkrywa, że ze światem jest coś nie tak, natomiast poruszyły jako przedstawienie starzenia się, postępującej demencji, walki o „utrzymanie się” w rzeczywistości. „Wizyta” intrygowała ciekawym obrazem podzielonego społeczeństwa, ludzi żyjących wygodnie we własnych małych, zamkniętych światkach, jednocześnie nie samotnych i bardziej samotnych niż my. Sama koncepcja egonów nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia. Większe emocje wzbudziła nieco kafkowska w duchu „Prawdziwa historia”, rzecz o tym, jak cieniutka granica dzieli udane, spokojne życie od niszczącego chaosu i jak łatwo przekroczyć ją bez własnej winy. Pojawia się tam też obraz powszechnej znieczulicy, choć niestety efekt okazał się odwrotny od zamierzonego – nieszczęsne losy profesora ukaranego przez los za chęć pomocy bliźniemu wywołały we mnie autentyczny przestrach przed angażowaniem się w jakiekolwiek „nie moje sprawy”. „Serce” pozostawiło mnie obojętną, choć rozumiem dlaczego bohaterowie, metaforycznie rzecz ujmując, donikąd nie doszli. Z „Transfugium” zapamiętałam przekonująco nakreślony portret rodziny oraz rozważania bohaterki o siostrze wywołane znaną przecież z życia sytuacją, kiedy to bliscy ludzie pokazują nam niespodziewaną, obcą stronę swojej natury [3]. W „Górze Wszystkich Świętych” zbyt duża ilość wskazówek oraz zamiłowanie do symetrii sprawiły, że zbyt szybko domyśliłam się tożsamości badanych przez bohaterkę dzieci. Pochwalić wypada opis mieszkanek klasztoru, lepiej natomiast odwiesić niewiarę na kołek, gdy przychodzi do wzmianek na temat klonowania.

Ostatnim opowiadaniem w zbiorze okazał się „Kalendarz ludzkich świąt”, który spodobał mi się najbardziej ze wszystkich. I tutaj mogę wskazać listę skojarzeń, które pozwolę wymienić sobie w przypisie, bo szkoda o tym nie wspomnieć, a nie chcę zdradzać zbyt wiele z treści osobom, które jeszcze nie czytały tego tekstu, a zamierzają to uczynić [4]. Niemniej, sposób w jaki te motywy wykorzystała Tokarczuk robi dobre wrażenie – tekst ma swój emocjonalny ciężar. Dobrym wyborem była też profesja głównego bohatera. Dzięki niej to, co dla obserwatorów z daleka śledzących religijne ceremonie może wydawać się metafizyką (albo propagandą, a najpewniej jednym i drugim) tonącą wprawdzie pod grubą warstwą rutyny, dla Ilona jest fizyczne, dosadne, dosłowne. Tu już trudno przeoczyć gorzkie nawiązanie do naszej rzeczywistości.

Z naprawdę nowatorskimi utworami spotykamy się w literaturze rzadko, a „Opowiadania bizarne” bronią się stylem, kreowaną przez Tokarczuk atmosferą, czasem też interesującym sposobem połączenia rozmaitych pomysłów. Dlatego uważam zbiór za wart lektury i wystawiłam taką, a nie inną ocenę.

[1] Niestety pamięć bywa zawodna i w tym momencie mogę sobie przypomnieć jedynie krótki epizod z serialu „Babylon 5”, gdzie w pewnym momencie akcja wybiegła w przód, by w migawkach pokazać dalsze losy ludzkiej cywilizacji, jej upadek i ponowne odrodzenie.

[2] Ostatnio urzekł mnie najbardziej granat jako przedmiot testujący posłuszeństwo i oddanie kleryków z „Klucza kłamcy” – to oczywiście przykład żartobliwego ujęcia tematu.

[3] Na fali bardziej luźnych skojarzeń pozwolę sobie w tym miejscu zachęcić do lektury „Starszych” z „Otwartych przestworzy i innych opowiadań” (oryginalny tytuł „Unlocking the air” brzmi o wiele ciekawiej) Le Guin, o kobiecie, której mąż zamienia się w drzewo. Sam zbiorek wydał mi się swego czasu dość nierówny, zwłaszcza biorąc pod uwagę renomę pisarki, jednak można w nim znaleźć kilka perełek.

[4] Zmartwychwstanie nie prowadzące jednak do pełnego odzyskania zdrowia i zdolności mentalnych pojawiło się „Hyperionie” Simmonsa. W drugiej dylogii hyperiońskiej wskrzeszanie przez krzyżokształty odgrywa jeszcze większą rolę, pojawił się też jeszcze ostrzejszy niż u Tokarczuk obraz – Kościoła, którego przedstawiciele pragną za wszelką cenę zamordować kobietę-Mesjasza. Motyw ofiary potrzebnej dla podtrzymania dobrobytu społeczeństwa (tyle że tam ona faktycznie miała znaczenie, co czyniło tekst jeszcze mocniejszym) stanowi rdzeń „Tych, którzy odchodzą z Omelas” Le Guin, natomiast wyrazistą, uderzającą w czytelnika realizację pomysłu, by przygotowanie i złożenie ofiary z człowieka było tematem na żywo relacjonowanym przez media można znaleźć w „Córce żelaznego smoka” Swanwicka.

Gdzieś w głowie kołacze mi się niewyraźne wspomnienie, że czytałam już historię bohatera uważającego się za kogoś w rodzaju kapłana i strażnika porządku, skrupulatnie i z poczuciem spełnionego obowiązku opiekującego się kimś lub czymś, a dla obserwatora z zewnątrz – podtrzymującego jedynie cudzą krzywdę i zbudowany na fałszu system. Niestety, za żadne skarby nie mogę sobie przypomnieć tytułu. Wydaje mi się, że chodziło o krótką formę prozatorską. Przekonany o własnej słuszności opiekun pojawiał się w nagrodzonych Hugo „Szklarniowych kwiatach” Resnicka, jednak tam chodziło o starych ludzi. Tyle że wspomnienie tego znakomitego opowiadania niejako „zasłania” mi inne z podobnym motywem.