Beatrycze Nowicka Opowiadania

Gra na wielu bębenkach (minirecenzja, E)

Stale płynne

Olga Tokarczuk, wyd. Wydawnictwo Literackie

Beatrycze Nowicka: 8/10

Jak brzmi melodia zagrana na wielu bębenkach, czyli o korzyściach płynących z literackiej nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk.

Za sprawą wyżej wzmiankowanej nagrody, książki Olgi Tokarczuk zawitały ostatnio pod moją choinkę. Z radością stwierdzam, że „Gra na wielu bębenkach” okazała się prezentem trafionym. Bardzo lubię opowiadania jako gatunek. Krótka forma stawia określone wymogi – interesującego pomysłu, kondensacji treści, a zatem precyzji w jej ujęciu, sugestywnego kreślenia postaci, wyrazistości, urody języka. Stąd wcale nie tak łatwo o dobre opowiadanie, a zbiór, w którym znalazło się takich całkiem sporo, sprawia czytelniczą radość.

Za największą zaletę „Gry…” uważam różnorodność zaprezentowanych tu dziewiętnastu utworów. Przyjemnie jest zaczynać kolejny tekst, nie wiedząc czego się po nim spodziewać, w którą tym razem stronę podąży wyobraźnia pisarki. Jednocześnie pojawiają się elementy wspólne, w pewien sposób organizujące całość. Przede wszystkim styl Tokarczuk, bardziej wyrazisty niż ten, z jakim spotkałam się w „Opowiadaniach bizarnych”. Jest w nim świeżość spojrzenia i ujęcia, pozwalająca ciekawie opisać nawet najbardziej przyziemne sprawy – z takich w pamięci najbardziej utkwiło mi „swatanie skarpetek”. W „Królowej Śniegu” Andersena okruchy diabelskiego lustra, wpadłszy od oczu i serc ludzi, odbierały światu piękno. Tokarczuk potrafi odwrotnie – przydaje blasku przedstawianym rzeczom. Dobry przykład to pojawiająca się w jednym opowiadaniu szopka zainspirowana faktycznym obiektem (wizja wyobrażona na podstawie tekstu okazała się o wiele bardziej spektakularna), czy operowa aria (opis mnie wzruszył, choć sama głęboko nienawidzę takiego sposobu śpiewania, zwłaszcza sopranu, mając go za wwiercające się w mózg przeraźliwe zawodzenie).

Fabuła bywa bardziej lub mniej rozbudowana, jednak w tym drugim przypadku brak wielu wydarzeń wynagradzają ciekawe refleksje oraz wspomniany wyżej styl. Uwagę zwraca wizja świata – znalazły się w „Grze…” opowiadania realistyczne, jak i te od realizmu odchodzące mniej lub bardziej, jednak w większości z nich rzeczywistość jest nie do końca określona, ustalona. Płynie, przewarstwia się w inne światy, drży na krawędziach. Efekt takiego zabiegu jest ciekawy, przydaje opowiadaniom, że tak to ujmę, jakiegoś wewnętrznego życia. Zaprasza też czytelnika do gry – wiele szczegółów, czy drobnych fragmentów historii, wydaje się zbyt namacalne, by być całkowicie zmyślonymi. Pamiętam, jak lektura zbioru opowiadań Jeffreya Forda opatrzonych przedmowami autora pozwoliła śledzić proces przekuwana inspiracji i obserwacji z własnego życia w literaturę. Sądzę, że w przypadku pisarstwa Olgi Tokarczuk jest podobnie, ale to, w jakim zakresie te teksty „stoją na ziemi”, ile z motywów, czy dialogów zaczerpnięte zostało ze wspomnień, jest zagadką. Wiadomo, że to nie jest najważniejsze, jednak ciekawie jest zadumać się na przykład, czy pierwowzór miasta z tekstu tytułowego istnieje naprawdę, a jeśli tak, jakie to miasto.

Jak to zwykle bywa, jedne opowiadania przypadły mi do gustu bardziej, a inne mniej. Do tych drugich zaliczam otwierające tomik „Otwórz oczy, już nie żyjesz” – rozumiem, że to taki żart i gra konwencją, jednak przejścia pomiędzy warstwami świata przedstawionego wydały mi się mało finezyjne. Czasami brakowało mi jakiegoś wyrazistszego kulminacyjnego momentu, jak w opowiadaniu „Szkocki miesiąc”. Jeśli natomiast chodzi o te, które zrobiły najlepsze wrażenie, moim numerem jeden jest „Che Guevara” za eleganckie i sugestywne rozegranie wprowadzonych postaci oraz motywów. Dalej „Próba generalna” za ostrość spojrzenia, a także tekst tytułowy za rozmigotaną wizję miasta i jego mieszkańców. Na tym poprzestanę – zapewne inni czytelnicy wskażą własne typy. Cieszę się, że zbiór trafił w moje ręce i ze swej strony polecam.