Beatrycze Nowicka Opowiadania

Podróż Turila (recenzja, E)

… i półtora metra mułu

Michael Marcus Thurner, wyd. Prószyński i S-ka

Beatrycze Nowicka: 1,5/10

„Podróż Turila” Michaela Thurnera nie zasługuje na miano Literatury. Nie jest to też solidne, uczciwe rzemiosło. Ba, nie jest to nawet malownicza grafomania, z której można by się pośmiać.

Na pomysł, by bohaterem powieści fantastycznej uczynić grabarza, wpadł już Tomasz Bochiński i zrealizował go o niebo lepiej, niż czyni to Thurner. Doprawdy, rzadko zdarza mi się przeczytać książkę, o której nie potrafię powiedzieć ani jednego dobrego słowa – a tak stało się w przypadku „Podróży Turila”, gdzie nawet okładka jest szpetna, zaś zawartość…

Zacznijmy może od początku, kiedy to w ogrodzie, gdzie pracuje poczciwy liściolu… znaczy Domiendram, ląduje dziwaczny obiekt, który zaczyna transformować w coś w rodzaju metalowej fortecy. Z wnętrza wychodzi złowroga a mroczna istota, by mordować, gwałcić… wróć, gwałcenia nie było, oraz siać ogólne zniszczenie. W międzyczasie, główny bohater, tytułowy Turil, podczas zwiedzania miasta swoich pracodawców, trafia do podziemi pod cmentarzyskiem, gdzie słyszy przepowiednię… nie, zaraz, bardziej prognozę, wygłoszoną przez prastarą SI. Niebawem okazuje się, że światu grozi straszliwe niebezpieczeństwo, w postaci najazdu dziwacznych, niszczących wszystko na swojej drodze obcych.

Jak widać, schemat fabularny raczej przywodzi na myśl fantasy – dodajmy jeszcze do tego przenoszenie się w przestrzeni za pomocą myśli oraz bohatera otwierającego drzwi na swoim statku poprzez rysowanie ich konturów kredą. Thurner zdecydował się jednak na umieszczenie swojej historii w sztafażu SF. Określanie „Podóży Turila” mianem „science fiction” byłoby wysoce chybione, no, może jeszcze dałoby się ją podciągnąć pod „space operę”. Autor mnoży opisy dziwacznych stworzeń, ras i planet. W przypadku niektórych pisarzy, tego rodzaju strategia owocuje uznaniem ich uniwersów za barwne i bogate, Thurnerowi jednak brakło talentu i jego świat wydaje się jedynie niespójnym zlepkiem rozmaitych elementów. Gdyby też autor zastosował się do złotej zasady „jak się nie znasz, to nie pisz” i poprzestał na zewnętrznym opisie obcych ras. Ale nie, on musiał rozpisywać się np. na temat anatomii, w efekcie czego natężenie bzdur przekroczyło mój poziom tolerancji i przyprawiło mnie o ciężką frustrację.

Thurner nie oparł się także pokusie stosowania „fantastycznonaukowego” słownictwa, upodobanie znajdując przede wszystkim w przymiotniku „inteligentny” i przedrostku „semi-”. Mamy więc: „półinteligentne mikrokryształy”, „parakonscjentywną zdolność myślenia”, „bioszkło”, „hydromechaniczne nekroigły”, „substancje semichemiczne”, „substancje biomolekularne”, „semimasywne istoty wolnego wyboru”, „inteligentne skalpele”, „semiinteligentne klony”. Tłumaczenie także nie powala – np. odmawiając wykonania rozkazu statek Turila odpowiada „negatywnie”, pojawia się „interstelarna wspólnota narodów” (oraz inne użycia przymiotnika „interstelarny”), „Katedral Błogosławieństwa”, „irrealna wyobraźnia”, czy „ciemna barwa głosu”. O korekcie, czy raczej jej marności, już mi się nawet pisać nie chce – nagminnie trafiają się niewłaściwe końcówki, czasowniki odnoszące się nie do tego rzeczownika, co trzeba, brakujące słowa itp. Raz takich wpadek było trzy na jednej stronie.

Wracając zaś do kwestii zależnych od autora – owszem, główny wątek jest rozwijany i znajduje swoją kulminację, są jednak poboczne, które pojawiają się bez należytej podbudowy, a potem urywają.

Wreszcie ostatnia rzecz – bohaterowie, a w zasadzie bohater, gdyż historia została oparta przede wszystkim na Turilu, zaś pozostałe postaci przewijają się jedynie epizodycznie. Kiedy pisałam o księciu Nikandrze z „Wichrów archipelagu”, że mało która postać pozostawiła mnie tak obojętną, nie znałam protagonisty powieści Thurnera. Kosmiczny grabarz pod względem bezbarwności bije bowiem postaci z książek, jakie czytałam w ciągu ostatnich kilku lat. Autor nie zadał sobie nawet trudu, by opisać, jak on wygląda, poza zaznaczeniem, że Turil jest wysoki i raczej szczupły. Można się także domyślać, że ma z grubsza humanoidalną sylwetkę, ale na ile jest on podobny/niepodobny do człowieka, nie wiadomo. W kwestii przeżyć wewnętrznych, przez pierwsze kilkadziesiąt stron autor informuje czytelnika, iż jego bohater jest znudzony. Poza tym ogólnie grabarze, będący osobną kastą społeczną, starają się powściągać emocje – Turil nieco wyłamuje się z tej tradycji, ale zazwyczaj również stara się nie dopuszczać do siebie intensywniejszych przeżyć. By wzbudzić w czytelniku uczucia względem grabarza, Thurner „obdarowuje go” ojcem-sadystą, koszmarami sennymi i ciężką traumą, nie szczędzi mu także cierpień wszelakich – w pewnym momencie bohater zostaje wręcz rozerwany na strzępki, a potem przez wiele stron doświadcza nie(stety)opisanego bólu. Wszystko to zostało przy tym przedstawione tak nieudolnie, że trudno mówić o jakimkolwiek zaangażowaniu emocjonalnym czytelnika.

Jeśli chodzi o inne postaci – pojawiają się np. istoty wyposażone w wiele jaźni – pomysł niegłupi, ale marnie zrealizowany (polecam „Rezydenta” Dębskiego z „Raptownego fartu braku”, jako przykład lepszego wykorzystania takiego motywu) oraz… Zły Lord w postaci szalonego robota. Rozdziały, w których zły robot obwieszcza swoje plany, znęcając się przy tym nad swoim – jak to zostaje określone w książce – rodzeństwem (robotami tego samego modelu), są jednymi z bardziej żenujących.

Na zakończenie, by tradycji towarzyszącej opisywaniu złych książek stało się zadość: scena seksu: „gdy już obie branże [1] się dopasowały, mogły zadziałać wszystkie inne struktury świadomości, celebrujące ostatecznie orgazmy w barwnym korowodzie stosunku płciowego odbywanego w trybie bramkowym” oraz jelita (i nie tylko) na wierzchu: „wnętrzności rosły lub obumierały, pływając obok niego. Niego? (…) Ciało jamiste penisa musiało zastąpić przez jakiś czas nerki.” Staram się nie bywać aż tak kategoryczna, ale „Podróż Turila” to książka nie warta ani czasu, a tym bardziej pieniędzy.

[1] Branżami nazywane są oddzielne osobowości mieszczące się w dwójce drugoplanowych bohaterów.