Beatrycze Nowicka Opowiadania

Królowa ognia (minirecenzja, E)

Pieśń ucichła

Anthony Ryan, wyd. Papierowy Księżyc

Trzeci tom trylogii „Kruczy cień”

Beatrycze Nowicka: 5/10

Finał trylogii Anthony’ego Ryana o Vaelinie al Sornie i jego towarzyszach niestety nie wzbudza tylu emocji, co tomy poprzednie.

Na zakończenie cyklu rozpoczętego „Pieśnią krwi” polskim czytelnikom przyszło trochę poczekać. Jako że z powieściami Anthony’ego Ryana zapoznałam się kilka lat po premierze, to znaczy w 2018 roku, w moim przypadku tego czasu minęło mniej. Mimo to okazało się, że zawartość pierwszych dwóch tomów dość skutecznie wywietrzała mi z głowy. Rozmawiałam o tym z moją matką, której także historia Kruczego Cienia się spodobała i miała ona podobne odczucia, więc być może nie chodzi tu tylko i wyłącznie o niedostatki pamięci. Zastanawiałam się dość długo nad tym, niezbyt pożądanym przez autora efektem. O ile o bohaterach można jeszcze powiedzieć, że najwyraźniej zabrakło im cech na tyle charakterystycznych, by trwale wyróżnili się na tle innych postaci, tak nie jestem w stanie wskazać, co sprawiło, że równie ulotne okazały się zawiłości fabuły.

Liczyłam na to, że gdy zacznę czytać „Królową ognia”, część rzeczy sobie przypomnę, co pozwoli mi w pełni powrócić do tego świata. Pomimo odświeżenia kluczowych faktów tak się jednak nie stało. Jak na ognisty tytuł, finał trylogii jest po prostu letni. O ile nie pamiętam szczegółów dotyczących postaci i wątków pobocznych, tak wiem, że zarówno „Pieśń krwi” i „Lord wieży” budziły emocje i angażowały moją uwagę. W tomie pierwszym kibicowałam młodemu al Sornie i innym kandydatom na braci zakonnych, w drugim zaś z zainteresowaniem śledziłam wątki głównych bohaterów i życzyłam sukcesu obrońcom Alltoru. Pamiętam także, jak zamykałam „Lorda wieży” z poczuciem niecierpliwego oczekiwania na finał.

Tymczasem „Królową ognia” czytałam bardziej z poczucia obowiązku i chęci zakończenia cyklu, niż z ciekawości, co się wydarzy. Bohaterowie jakby stracili swój urok – albo jest o nich zbyt mało, albo autor powtarza podobne obserwacje. Ci, którzy wcześniej jakoś się wyróżniali, giną w tłumie. Być może Ryan chciał być oryginalny, jednak decyzja o tym, aby pod koniec tomu drugiego pozbawić Vaelina jego mocy i biorącej się z niej szczególnej charyzmy, okazała się strzałem w stopę. Ponury mężczyzna, przez większą część książki snujący się gdzieś po obrzeżach mapy (albo wręcz poza nią), stanowi ledwie cień al Sorny, którego poznali i polubili czytelnicy części poprzednich. Wątki związane z Sojusznikiem i Imperium Volariańskim zostają rozwiązane, jednak sprawiają wrażenie, jakby autor doszedł do wniosku, że całość trzeba wreszcie jakkolwiek zakończyć (z naciskiem na jakkolwiek). Wyjaśnienie zagadki związanej z pochodzeniem wrogiej mocy mogłoby być bardziej malownicze. Kampania królowej Lyrny nie do końca mnie przekonała, jeśli chodzi o pomysł na jej przebieg. Autor postarał się go uwiarygodnić, jednak wciąż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że można było to poprowadzić lepiej.

Książka prezentuje się źle od strony edytorskiej. Tłumaczenie jest lepsze niż kilku innych powieści tego wydawcy, ale już redakcja i korekta występują chyba tylko w stopce. Brakujące i nadmiarowe spacje, powtórzenia fraz, literówki, brakujące końcówki, litery, cyfry i znaki interpunkcyjne nagle pojawiające się w tekście oraz temu podobne potknięcia zwracają uwagę. Z drugiej strony doceniam, że Papierowy Księżyc „Królową ognia” wydał, pomimo problemów finansowych, dodatkowo wzmożonych przez pandemię. Życzyłabym wydawnictwu, żeby wyszło na prostą, co pozwoliłoby jego pracownikom dalej wyszukiwać interesujące tytuły, ale też móc stosownie opłacić wszystkie osoby zaangażowane w przygotowywanie polskich wydań.

Ryan jest w trakcie pisania nowego cyklu o dalszych losach Vaelina. W Stanach ukazały się już dwa tomy, w Polsce pierwszy z nich. Po rozczarowaniu „Królową ognia” nie jestem pewna, czy sięgnę po „Zew wilka”, ale i nie wykluczam tego.