Beatrycze Nowicka Opowiadania

Lord wieży (recenzja, E)

Jeśli już pisać epicką fantasy, to właśnie tak

Anthony Ryan, wyd. Papierowy Księżyc

Drugi tom trylogii „Kruczy cień”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Anthony Ryan stanął na wysokości zadania i „Lord wieży” stanowi bardzo udaną kontynuację „Pieśni krwi”.

Lektura „Pieśni krwi” okazała się na tyle wciągająca, bym od razu sięgnęła po tom kolejny. Ku mojej radości, „Lord wieży” nie zawiódł oczekiwań – część drugą uważam nawet za lepszą od otwarcia trylogii.

Autor nadal trzyma się obranej podkonwencji i raczej trudno oczekiwać, że cykl nie zakończy się pokrzyżowaniem wrogich zamiarów mrocznych sił. Jednakże drogi, którymi bohaterowie zmierzają ku temu celowi, są przyjemnie kręte. Obawiałam się, iż niemal dziewięćset stron tekstu będzie oznaczało dłużyzny, lecz Ryanowi udało się tak poprowadzić akcję, by lektura nie nudziła.

Od dobrej kontynuacji oczekuje się, że autorska wizja zostanie rozbudowana i „Lord wieży” pod tym względem nie zawodzi. O ile „Pieśń krwi” była opowieścią o losach Vaelina al Sorny, tak konstrukcję tomu drugiego oparto o prowadzone równolegle, czasem splatające się wątki czterech bohaterów: Vaelina, jego współbrata Frentisa, księżniczki Lyrny, oraz zupełnie nowej postaci – wychowywanej przez religijnych fanatyków zabójczyni Revy. Ta decyzja uczyniła książkę bardziej różnorodną i zarazem mniej przewidywalną. Co więcej, Ryan ma w zwyczaju kończyć rozdziały poświęcone poszczególnym bohaterom w emocjonujących momentach, każąc czytelnikowi z niecierpliwością oczekiwać kolejnych fragmentów historii danej postaci. Podobnie, jak w „Pieśni krwi”, w narrację wplecione zostały rozdziały poświęcone cesarskiemu historykowi Verniersowi.

Wyżej wspomniane rozwiązanie pozwoliło na poszerzenie obrazu świata, który wreszcie nabrał kolorów. W „Lordzie wieży” znalazło się miejsce na to, co niejeden fan fantasy bardzo ceni – opisy różnorodnych krain od tropikalnej dżungli po daleką północ, a także zamieszkujących ich ludów. Anthony Ryan jest historykiem z wykształcenia; sądzę że pomogło mu to w przekonującym nakreśleniu swojego świata. Szczęśliwie pisarz ustrzegł się przed błędem, jaki nierzadko robią autorzy dysponujący szerszą wiedzą o minionych wiekach i odmiennych kulturach – nie zarzucił czytelnika nadmiarem informacji oraz szczegółów.

Oparcie fabuły na większej liczbie postaci nie sprawdziłoby się, gdyby Ryan nie miał ręki do bohaterów. Na szczęście ten aspekt autorskiej kreacji udał się bardzo dobrze. Protagoniści są interesujący, przekonują i budzą sympatię czytelnika Większość z nich zmienia się też pod wpływem życiowych doświadczeń. Na kartach „Lorda wieży” znalazło się też trochę ciekawych postaci drugoplanowych. Zdecydowanie należy pochwalić autora za portrety kobiet. Bardzo spodobał mi się tutejszy odpowiednik Lanfear z „Koła czasu”. Szczerze życzę tej postaci ciekawszego zakończenia, niż to, które spotkało najważniejszą z Przeklętych u Roberta Jordana – jak będzie, czas pokaże.

Ci, którzy sięgając po „Lorda wieży” mieli nadzieję na wielkie bitwy, nie powinni się zawieść. Sama odniosłam wrażenie, że pod koniec książki batalistyki jest wręcz nieco za dużo. Nie warto tu szukać realizmu – przedstawieni na kartach powieści bohaterowie niestrudzenie sieką całe zastępy wrogów. Na początku tomu pierwszego Anthony Ryan nie szczędził słów uznania Davidowi Gemmellowi. Istotnie, widać pewne pokrewieństwo – nie w formie (autor Sagi Drenajów pisał bardzo lakonicznie), ale w samym duchu tych opowieści, postawach i wyborach bohaterów. Bardzo lubiłam u Gemmella przedstawiony tam wzorzec męskości i Vaelin al Sorna się w niego wpisuje. To człowiek silny, lecz zarazem mądry – choć jest niezrównanym wojownikiem i cenionym przywódcą, walczy tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia.

Tłumaczenie „Lorda wieży” powierzono innej osobie, co okazało się korzystną zmianą – nie wypatrzyłam aż tak rażących przykładów błędów i niefortunnych wyrażeń, jak poprzednio. Odniosłam też wrażenie, że całość czyta się płynniej. Niestety, redakcja i korekta wciąż pozostawiają tyle samo do życzenia. Tym razem moją uwagę zwracały brakujące słowa lub nadmiarowe wyrazy, będące pozostałością wcześniejszych wersji danego zdania. Znowu można znaleźć bardzo dużo literówek, najczęściej brakuje końcówek rodzaju żeńskiego dla form czasowników w czasie przeszłym. Jeśli jednak chodzi o kwestie wydawnicze, w tej chwili najbardziej chciałabym, by na tom ostatni nie trzeba było czekać nazbyt długo („Pieśń…” ukazała się w 2014, „Lord…” w 2016, więc zdecydowanie nadszedł już czas na „Królową ognia”).