Beatrycze Nowicka Opowiadania

Sztylet rodowy (recenzja, E)

Z Milą wiele mil przejedziesz

Aleksandra Ruda, wyd. Papierowy Księżyc

Pierwszy tom trylogii „Sztylet rodowy”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Sztylet rodowy” Aleksandry Rudej przywodzi na myśl utwory Olgi Gromyko. Czytelnicy, którym spodobały się przygody Wolhy Rednej, Szeleny, czy Ryski, nie powinni poczuć się rozczarowani perypetiami Mili Kotowienko.

Kilka tygodni temu matka oddała mi „Wiedźmę opiekunkę” Olgi Gromyko ze słowami – „przeczytałam ostatnio sporo książek, ale ta jest pierwszą od kilku miesięcy, której lektura sprawiła mi przyjemność”. Sądzę, że słowa te świetnie nadają się na podsumowanie „Sztyletu rodowego” – to lekka, humorystyczna fantasy, z sympatyczną główną bohaterką, pozwalająca czytelnikowi i pośmiać się, i odpocząć podczas lektury.

Nazwisko białoruskiej pisarki wymieniłam nieprzypadkowo. Aleksandra Ruda stara się iść w ślady autorki cyklu o wiedźmie W. Rednej – stawia przede wszystkim na humor i postaci. Uczciwie należy stwierdzić, że wypada nieco gorzej. U Gromyko zwraca uwagę ładny, trochę gawędziarski, trochę poetycki styl i urokliwe opisy. Jej młodsza koleżanka po piórze pisze znacznie prościej i bardzo mały nacisk kładzie na przedstawianie świata. Mniej naturalnie prezentują się też dialogi, brakuje im swady, która ożywiała wypowiedzi postaci wykreowanych przez Gromyko. Chociaż całość nadal brzmi dosyć potoczyście, tak że lektura nie nudzi nawet wtedy, gdy bohaterowie zajmują się codziennymi czynnościami. Na niekorzyść Rudej przemawia też porównanie większości postaci – te stworzone przez autorkę „Wiernych wrogów” wydają się pełniejsze (mimo że Białorusinka nie raczy czytelnika długimi opisami ich życia wewnętrznego, ani nie obdarowuje ich bardzo złożonymi osobowościami). Choć w miarę rozwoju fabuły portrety bohaterów „Sztyletu rodowego” nabierają rumieńców i można mieć nadzieję, że w kolejnych tomach będzie lepiej.

Podobnie, jak u innych znanych mi autorek zza wschodniej granicy, Aleksandra Ruda nie skupiała się na kreacji oryginalnego uniwersum – ot, kolejna kraina fantasy, z królem, wielmożami, magami oraz potworami czającymi się na obrzeżach, zamieszkana przez typowe rasy. To ostatnie miało swój cel – stereotypy na temat elfów, krasnoludów i trolli niejeden raz posłużyły za źródło humoru (inna sprawa, że nierzadko dowcipy te nie były szczególnie odkrywcze, jak choćby kpiny z rozmiarów elfich uszu). Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, niemniej autorka potrafi zaciekawić czytelnika zarówno wątkiem przeszłości swojej bohaterki (skąpe wzmianki tylko zaostrzają apetyt, każąc się zastanawiać nad przyczynami decyzji, które zaprowadziły dziewczynę do punktu rozpoczęcia właściwej fabuły książki), jak i tym dotyczącym niepokojących wydarzeń na przygranicznych ziemiach. W powieści nie zabrakło też rozmaitych drobniejszych epizodów, w rodzaju napaści zbójców, czy regularnych zamachów na życie bohaterów [1], które w odpowiednich momentach ubarwiają fabułę. „Sztylet rodowy” został określony przez wydawcę jako pierwszy tom trylogii, jednak bardziej zasługuje na miano początku grubszej powieści, podzielonej na trzy części – czytelnik znajdzie tu jedynie przedstawienie postaci i zawiązanie właściwej akcji, a na jakiekolwiek wyjaśnienia będzie musiał poczekać.

Niewątpliwą zaletą „Sztyletu rodowego” jest osoba głównej bohaterki, a zarazem narratorki, która szczęśliwie ma wyrazisty charakter. Koleżanka, która gorąco polecała mi powieść Aleksandry Rudej, określiła Milę Kotowienko jako postać „kobiecą”. Rzeczywiście, częstszym typem w fantasy wydają mi się wojowniczki oraz chłopczyce. Tymczasem Mila nie wyobraża sobie chodzenia w spodniach, umie dobrze gotować (i nie przeszkadza jej, że towarzysze skwapliwie to wykorzystują), w wozie, którym podróżuje wraz z resztą dzielnej drużyny, rozkłada kolorowe dywaniki, a kiedy wybucha bójka, jej pierwszym odruchem jest schowanie się za plecy najbliższego mężczyzny (a potem pod ławę, gdy ów okazuje się niewystarczającą osłoną). A przecież nie jest to postać słaba. Nie jestem pewna, czy to skojarzenie jest na miejscu, jednak podczas lektury nieraz myślałam o kobietach zza naszej wschodniej granicy – historiach, jak to w ciężkich czasach chowały dumę do kieszeni i robiły wszystko, by związać koniec z końcem, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że była pracownica uniwersytetu sprzedaje warzywa na placu albo haftowane serwetki. Mila ma w sobie coś z nich – upór, rozsądek, zaradność, wolę przetrwania, trzeźwy osąd. W sytuacjach kryzysowych nie panikuje, tylko szuka rozwiązań. Dzielnie znosi trudy, niewygody i ból, a czasem wykazuje się naprawdę dużą odwagą, oznaczającą nie rzucanie się z mieczem na przeważające siły wroga, ale zrobienie tego, co konieczne. Czasem autorka nieco może przesadza w obdarowywaniu protagonistki mocami i umiejętnościami pozwalającymi jej radzić sobie świetnie w rozmaitych sytuacjach, niemniej podczas lektury to nie przeszkadza – Milę po prostu się lubi. Dziewczyna odróżnia się od głównych bohaterek innych autorek słowiańskiej fantasy i lśni na tle większości znanych mi żeńskich postaci z książek pisanych przez autorki anglojęzyczne, które to lubują się w tworzeniu naiwnych, pretensjonalnych panienek, niby to ciężko doświadczanych przez los, a opisywanych w ckliwo-egzaltowanym tonie, bardziej pasującym do pamiętnika trzynastolatki [2].

Pozostałe postacie siłą rzeczy znajdują się na nieco dalszym planie. Zaczynają jako barwna drużyna, stwarzająca okazję do licznych żartów, stopniowo czytelnik dowiaduje się o nich coraz więcej. Mnie do gustu przypadli zwłaszcza troll Granisz i elf Daezael (ten ostatni zwłaszcza pod koniec, gdy autorka przydała mu nieco więcej charakteru). Pisząc o „Sztylecie rodowym” nie można nie wspomnieć o zawikłanych niekiedy relacjach pomiędzy bohaterami. Znajdziemy tu znaną już z wielu książek pochwałę przyjaźni i wzajemnej lojalności, ale też wątki okołomiłosne (na razie dość wdzięcznie wkomponowane w całość, trudno tu też mówić o typowym wątku romantycznym).

O ocenie „Sztyletu rodowego” w dużej mierze zadecyduje to, czy czytelnikowi spodoba się rodzaj humoru przedstawiony w powieści. Mogę tylko napisać, że mnie on odpowiada, a po tom następny sięgnę z zainteresowaniem.

[1] Stanowisko królewskiego przedstawiciela przeprowadzającego kontrolę skarbową zdecydowanie nie sprzyja zachowaniu zdrowia, w przypadku gdy nie jest się chętnym do przyjmowania łapówek od urzędników państwowych.

[2] Gwoli wyjaśnienia – chodzi mi o typowo rozrywkowe, lżejsze pozycje, z najczęściej pierwszoosobową narracją, a nie o bardziej ambitne fantasy.