Beatrycze Nowicka Opowiadania

Cienioryt (recenzja, E)

Widziałem jasny cień króla

Krzysztof Piskorski, wyd. Wydawnictwo Literackie

Beatrycze Nowicka: 6/10

Interesujący, choć nie do końca spójny pomysł na świat przedstawiony jest głównym atutem „Cieniorytu” Krzysztofa Piskorskiego.

Dla fantastycznego wyjadacza każda książka, której autor postarał się o oryginalną wizję świata, jest godna uwagi. Pomysły, jakie Krzysztof Piskorski zawarł w „Cieniorycie” są niewątpliwie interesujące i ze względu na nie warto po tę powieść sięgnąć.

Podoba mi się to, jak ładnie współgrają ze sobą pomysł na świat i inspiracje. Akcja toczy się w kraju wzorowanym na Hiszpanii sprzed kilku wieków, z czasów jej politycznej i gospodarczej potęgi. Koncepcja cieni wydaje się inspirowana malarstwem tamtego okresu. Wnikliwe oko zauważy też podobieństwo jednego z komentarzy narratora do sposobu, w jaki Cervantes skrytykował napisaną przez innego autora kontynuację przygód Don Kichota. Także konwencja płaszcza i szpady wydaje się dobrana trafnie, choć miesza się ona z podejściem typowym dla SF (a konkretniej dla utworów opartych na wizjach światów o zmienionych fizykach), co nie zawsze zostaje rozegrane dobrze. Zaletą „Cieniorytu” jest ładny styl, nie nazbyt kwiecisty, lecz posiadający autorskie piętno.

Założenia niewątpliwie były ambitne, choć ich realizacji jednak czegoś brakuje. Z jednej strony osią „Cieniorytu” są losy bohaterów wplątanych w polityczną intrygę, obfitujące w pojedynki i pościgi, z drugiej zaś autor pała chęcią wyjaśniania swojej koncepcji świata i często czyni to w formie długich dygresji, czy monologów. Tak oto utwór Piskorskiego okazuje się czymś pomiędzy – za mało tutaj drobiazgowego opisu na koncepcyjną fantastykę skupioną na wizji uniwersum o zmienionej mechanice, a zbyt często jak na powieść przygodową akcja jest spowalniana uwagami na temat konstrukcji świata, lokalnej historii oraz nauki. Do tego dochodzi zgrzyt nomenklaturowy – na przykład w wypowiedziach postaci pojawiają się takie terminy jak „transłączenia” czy „solaformizacja drugiego świata”, lub też wyjaśniają oni sobie kwestię ludzi i cieni stosując oznaczenia literowe w rodzaju A-B, albo konstrukt 2-1. Nie brzmi to wiarygodnie w quasi-historycznych realiach [1].

Wizji Piskorskiego brakuje spójności. Choćby pomysł na to, że „zmieszanie się” cieni rzucanych przez żywe istoty w słoneczne dni powoduje coś na kształt przekazu telepatycznego. Odniosłam wrażenie, że to raczej koncepcja-wytrych, pozwalająca bohaterom szybko uzyskiwać informacje, niż rzecz głęboko przemyślana. Czy bowiem w takich warunkach mógłby powstać świat różniący się jedynie tym, że jego mieszkańcy omijają się na ulicach szerokim łukiem? Wyobraźmy sobie prehistorię tego świata – ludzie żyjący na otwartej przestrzeni musieliby nieustannie „mieszać się” z innymi istotami. Czy mogliby wtedy zbudować cywilizację podobną do naszej? Czy raczej nie stworzyliby systemów opartych na współdzieleniu umysłu? Albo jeszcze szerzej – czy jakikolwiek drapieżnik mógłby efektywnie polować, wiedząc, że dopadłszy swą ofiarę poczuje jej agonię? Wprawdzie wspomniane zostało, że w krajach północy efekt jest nieco słabszy, ale czy w takim razie ci, którzy zapuściliby się na południe, nie staraliby się dni spędzać w ukryciu? Jak autor wyobraża sobie pracę rolników (wiadomo, że mieszkańcy Serivy jedzą mięso), czy marynarzy? Nie wydaje mi się możliwe, by całkowicie uniknąć przypadkowego mieszania się cieni. Pewien drugoplanowy bohater, szpieg, całe swoje życie obawia się, że ktoś pozna jego sekrety, po prostu stając blisko niego w ładną pogodę. Czy naprawdę dałoby się w takich warunkach zachowywać tajemnice? Owszem „zmieszanie” oznacza ryzyko utraty części siebie, ale co to za problem wysłać kogoś, kto sam niewiele wie, a skusi się go odpowiednim zarobkiem, by „przechwycił” cenną wiedzę. Wreszcie, czy tamtejsze miasta nie powinny mieć po prostu całkowicie zadaszonych ulic?

Intrygująca i aż prosząca się o rozbudowanie jest koncepcja cieńprzestrzeni i jej kolejnych poziomów. Choć tutaj także pojawiają się wątpliwości. Oto w pewnym momencie czytamy „prości ludzie wyobrażają sobie cieńprzestrzeń jako odwrócony obraz własnego świata – myślą, że to kraina podobna do naszej, z tą różnicą, że zamiast ludzi po ulicach, (…) chodzą cienie. Oczywiście podobne uproszczenie nie może być dalsze od prawdy. W końcu dlaczego cienie miałyby żyć wśród cieńpól pszenicy, rzek (…) skoro nic z tych rzeczy nie jest w stanie ich posilić, napoić”. Jednak potem dowiadujemy się o tym, że mieszkańcy jasnego świata mają swoje odpowiedniki w świecie cienia i „człowiek wchodzi do szynku pełnego ludzi, a ciemna istota wchodzi do tawerny pełnej cieni”. Zatem co ten cień w karczmie robi, skoro nie je ani nie pije? Napisane zostało, że pary – człowiek oraz istota cienia, wiodą życia, które są lustrzanymi odbiciami. Ale na czym to polega, skoro cienie nie odżywiają się ani nie rozmnażają jak ludzie, nie wyznają religii i nie znają miłości? Skąd miałyby się brać analogie? Nasuwa się też pytanie, kto w takim razie posiada wolną wolę – i aż szkoda, że autor nie pokusił się o poruszenie tego zagadnienia. A jednak czytelnik dowiaduje się, iż są sytuacje, w których „symetria losów” zostaje złamana. Dlaczego tak się zdarza, jaki czynnik znosi współzależność? Wreszcie – czy w konsekwencji „rozejścia się” linii życia człowieka i cienia nie powinno dojść do wzrastającej, nazwijmy to „dekoherencji” obu światów?

W „Cieniorycie” pojawiają się też drobne niekonsekwencje w rodzaju wzmianki, że u wrażliwszych ludzi dziwne wrażenia może wywołać zetknięcie z cieniem drzewa, gdy potem wspomniane jest, jak to mieszkańcy Serivy lubią spacerować wysadzaną drzewami aleją. Albo dowiadujemy się, że ciało ciemnej istoty przebywającej po jasnej stronie jest odporne na ból, by potem przeczytać, jak poczuła się ona „zamroczona bólem”. Wreszcie – do drugiego świata można wkraczać przez cień i bywa, że bohaterowie czynią to, korzystając z cienia drugiej osoby. Nie czują wtedy efektu zmieszania, a przecież cienie musiały się w takich chwilach częściowo pokrywać. Takich przykładów można znaleźć więcej.

Nasuwa się pytanie, czy jakikolwiek autor fantastyki stworzył prawdziwie spójne uniwersum? Na pewno zdarzyło się sporo takich, którzy osiągnęli podobny poziom niekonsekwencji, jak Piskorski, ale zdołali odwrócić uwagę czytelnika od śledzenia potknięć. Głównym na to sposobem jest stworzenie przekonujących bohaterów, których losy najzwyczajniej w świecie wciągną.

Niestety, nie mogę powiedzieć, by Arahon i jego towarzysze okazali się takimi bohaterami i sądząc z opinii innych czytelników (choć nie wszystkich, oczywiście), wiele osób podziela to odczucie. To jest wręcz dziwne. Sam dobór postaci i to, ile miejsca autor poświęcił ich charakterystyce, są zbliżone do wielu innych powieści. Ba – w niektórych książkach protagoniści zostali opisani znacznie bardziej skąpo, a jednak wydawali się żywymi ludźmi, podczas gdy w przypadku bohaterów Piskorskiego czegoś im brakuje.

Podobnie rzecz się ma z miastem, choć tu akurat może to być kwestia ilości opisów. Pisałam to już nieraz – bywają światy fantasy, które żyją własnym życiem w umysłach wielu czytelników. Seriva nie nabiera jednak namacalności (może z wyjątkiem wydarzeń toczących się w czasie święta, gdzie przynajmniej przez chwilę ma się do czynienia z bardziej wyrazistym kolorytem lokalnym).

Wreszcie wypadałoby napisać kilka słów o konstrukcji fabuły. I znów – niektóre pomysły zasługują na pochwałę za próbę odejścia od schematu, lecz zdarzają się sytuacje, gdzie odnosi się wrażenie dość usilnego przykrawania i naginania wydarzeń oraz postaci do pożądanego przebiegu głównego wątku. Mam tu na myśli postępowanie bohaterów, które bywa słabo umotywowane, oraz zbiegi okoliczności. Warto natomiast pochwalić autora za to, że jego intryga ściśle łączy się z mechaniką świata.

Sporo krytykowałam, lecz uważam, że „Cienioryt” zasługuje na zainteresowanie ze względu na intrygującą koncepcję wyjściową i ambitne założenia. Szkoda, że nie udało się jeszcze lepiej, ale dobrze, że autorowi chciało się spróbować czegoś nowego.

[1] Np. zamiast oznaczeń literowo-cyfrowych prędzej już stosowano by odpowiednik terminów z łaciny, greki, czy arabskiego – zwłaszcza tego ostatniego, skoro to quasi-muzułmanie rozwinęli badania nad cieniem.