Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wrota Anubisa (recenzja, E)

Skoki w czasie, mroczna magia oraz angielscy poeci romantyczni

Tim Powers, wyd. Amber

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

O ile w wykonaniu Vondy McIntyre klimat fantastyczno-historyczno-filmowy zaowocował nudną i dziwną hybrydą, Tim Powers we „Wrotach Anubisa” poradził sobie z tą konwencją o wiele lepiej [1], nadając całości charakter bardziej kojarzący się z kinem przygodowym.

Książka rozpoczyna się opisem rytuału, jaki na początku XIX wieku odprawiają mroczni kultyści, by umożliwić egipskim bóstwom powrót na ziemię. Magia nie działa jednak tak, jak należy, a skutki uboczne tej próby mają daleko idące konsekwencje. Następnie czytelnik przenosi się do lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy to profesor literatury angielskiej Brendan Doyle zostaje zaproszony przez pewnego milionera do udziału (w charakterze konsultanta) w podróży w czasie. I tym razem dochodzi do komplikacji, w wyniku których profesor Doyle pozostaje w dziewiętnastowiecznym Londynie, a po piętach depczą mu wyżej wzmiankowani kultyści, bynajmniej nie wyczerpujący listy kłopotów bohatera.

Przyznam, że początek mnie zraził – małą oryginalnością oraz dziwaczną, magiczno-technologiczną koncepcją podróży w czasie. Gdy czytam zdania w rodzaju „zrobili to w końcu, a wymagało to syntezy całkiem nowego języka, składającego się po części z nieeuklidesowej geometrii, po części z rachunku tensorowego, po części z symboli alchemicznych”, to, delikatnie mówiąc, krew mnie zalewa. Niezbyt przekonała mnie też realizacja pomysłu wycieczki w czasie: jej koszt – milion dolarów od osoby (jeszcze jakiś czas temu była to kwota, która automatycznie kojarzyła się z hasłem „ogromne pieniądze”), cel – wykład poety Coleridge’a (wydaje mi się, że bogaci ludzie woleliby raczej zobaczyć na własne oczy jakieś kluczowe wydarzenie, czy spotkać potężnego monarchę), uczestnicy (troje z nich to historycy i literaturoznawcy, którzy raczej nie kojarzą się z ogromnym bogactwem), jak również środki bezpieczeństwa (podanie wycieczkowiczom trucizny, na którą remedium mieli dostać po powrocie; już widzę ludzi płacących milion dolców i dających się otruć).

Szczęśliwie potem nie pojawiały się aż tak nieprzekonujące pomysły. Od razu trzeba zaznaczyć, że sięgając po „Wrota Anubisa” nie należy spodziewać się podejścia realistyczno-historycznego. Źli czarnoksiężnicy i ich pomagierzy są przerysowani niczym postaci z komiksów. Również wizja dziewiętnastowiecznego Londynu podporządkowana została przygodowo-komiksowej konwencji. I tak np. banda żebraków, dowodzonych przez niejakiego Jacka, wieczorami spotyka się na ucztach suto zakrapianych najprzedniejszym winem, z kolei konkurencyjnym gangiem dowodzi mroczny mag w stroju klowna, poruszający się zawsze na szczudłach.

Akcja powieści toczy się wartko i nie nudzi, zaś główny bohater budzi sympatię czytelnika. Podobał mi się pomysł na powiązania pomiędzy magią a żywiołem ziemi oraz jego praktyczna realizacja, a także elegancko wykorzystany motyw z przeskokami pomiędzy ciałami. Powers sprawnie splata też wątki związane z podróżami w czasie. W ujęciu autora nie doprowadziły one do powstania paradoksów – wszystkie wydarzenia znane Doyle’owi z materiałów źródłowych musiały zatem mieć miejsce. Szczególnie zabawnie przedstawione zostały pętle przyczynowo-skutkowe, zwłaszcza ta związana z powstaniem poematu „Dwanaście godzin nocy”. Powers studiował literaturę angielską i zapewne z tego względu na kartach powieści pojawiają się Coleridge czy Byron – sceny z ich udziałem wprowadzają dodatkowe smaczki. Pod koniec powieści autor w moim odczuciu nieco zbyt często skakał pomiędzy postaciami (wprowadzając przy okazji nowych bohaterów drugoplanowych), przez co powstaje wrażenie chaosu. Nie uniemożliwia ono jednak czytelnikowi poskładania fabuły w całość.

Jeśli zaakceptuje się konwencję, w jakiej napisano „Wrota…”, zacznie traktować wszystko z przymrużeniem oka i będzie oczekiwać jedynie napisanej przyzwoitym stylem rozrywkowej fantasy, można nad powieścią Powersa całkiem przyjemnie odpocząć. Po lekturze jednak w pamięci pozostaje niewiele.

[1] Jako ciekawostkę dodam, że powieść Powersa „Na nieznanych wodach” posłużyła za inspirację dla czwartej części „Piratów z Karaibów”.

PS. W kwestii tłumaczenia „Wrót Anubisa” – nie rozumiem, czemu zamiast po prostu „znak ankh” pojawia się „krzyż z pętlą”. Podobnie dziwi mnie sformułowanie „krzywa w kształcie dzwonu”.