Beatrycze Nowicka Opowiadania

Słodka jak krew (recenzja, E)

Czeska krew i WoD(a)

Petra Neomillnerová, wyd. Fabryka Słów

Pierwszy tom cyklu „Tina Salo”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Ostatnimi czasy w literaturze najpopularniejsze są wampiry na słodko. „Słodka jak krew” Petry Neomillnerovej wyłamuje się z tego schematu. Jest brudno i drapieżnie, aż do przesady. Fabularnie powieść nie zachwyca, jednak obraz Pragi zamieszkanej przez krwiopijców pozostaje w pamięci.

Moda na wampiry trwa już od dłuższego czasu, efekty dając najrozmaitsze. Sądzę, że można tutaj wyróżnić cztery główne sposoby przedstawiania tych istot. Sukces „Zmierzchu” zapoczątkował modę na wampira-słodkiego chłopaka, posiadacza przymiotów wszelakich, darzącego swą wybrankę wieczną miłością. Nieco starszy obraz to wampir-dekadent i melancholik, przygnieciony brzemieniem przeżytych wieków i rozpamiętujący swoje utracone człowieczeństwo. Dalej – znany z horrorów krwiożerczy ożywieniec do pokonania. Wreszcie na biegunie przeciwnym do chodzących cudów mniemanych z paranormali mieszczą się wampiry-drapieżniki, przekonane o swojej wyższości nad zwykłymi śmiertelnikami, cyniczne i pozbawione skrupułów. Nieodłącznym elementem tej wizji są oczywiście seks, przemoc i ogólnie – ta mniej przyjemna strona (nie)życia.

Petra Neomillnerová wybrała właśnie ten ostatni wariant. Praga, do której zabiera czytelnika, to nie urokliwe miasto z widokówek. Wraz z główną bohaterką czytelnik przemierza speluny, w których nieciekawi ludzie załatwiają równie nieciekawe interesy, kluby, gdzie złota młodzież oddaje się wspomaganym narkotykami hulankom, dworzec pełen bezdomnych oraz inne tego rodzaju lokacje. Obraz jest dość dosadny i wyrazisty, nie ma się wrażenia obcowania z jakąś wydumaną wizją, której autor pisał jedynie o tym, co mu się wydawało na dany temat. Daleko stąd jeszcze do celności obserwacji obyczajowych, jaką można znaleźć na przykład u Orbitowskiego, ale jak na książkę raczej nieaspirującą do miana czegoś więcej niż czytadło, kreacja świata zwraca uwagę i zapada w pamięć.

Bohaterowie pasują do swojego otoczenia i to czasem aż za bardzo – czytelnicy, potrzebujący darzyć sympatią postaci literackie, powinni raczej omijać „Słodką jak krew” szerokim łukiem. Główną bohaterką powieści jest Kristina Salo, ponad trzystuletnia wampirzyca, której los nie oszczędzał, ale i która sama mało kogo oszczędziła, kobieta o charakterze przywodzącym na myśl Babunię Jagódkę, a wyglądzie i ekspresji à la Toy Ziemiańskiego. Jako że jest ona również narratorką, czytelnik ma okazję bardzo dokładnie poznać jej poglądy, zachowania i tok rozumowania. Szczególnie zwracają uwagę rozliczne komentarze, w których udatnie przedstawiono cyniczno-egoistyczny stosunek bohaterki do świata. Kristina, jak sama przyznaje, była dzieckiem ulicy, jednak długowieczność i wampirze moce nie zmieniły drastycznie jej życia – można odnieść wrażenie, że teraz świadomie i z wyboru nurza się w brudzie tego świata. Poza tym Salo jest wyrachowana, pozbawiona współczucia i złudzeń. Choć, jak to zazwyczaj bywa, autorka przydała jej kilka pozytywnych cech – zdarza się Kristinie komuś pomóc, jest lojalna wobec swojego mentora i nie lubi zabijać ludzi. Ciekawie wyglądają te fragmenty, w których zza postawy negacji wygląda jej „stara dusza”. Reszta jest już dość sztampowa – oczywiście Salo musi być wyjątkowa na tle innych. W przeciwieństwie do swoich pobratymców, bohaterka nie przeszła całkowitej przemiany, nie szkodzi jej słońce, srebro, czosnek i krzyże. Potrzebuje krwi, lecz może w niewielkich ilościach jeść i pić to, co zwykli śmiertelnicy. Potrafi także odczytywać echa myśli zmarłych, a nawet, do pewnego stopnia, innych wampirów. Jest też bardzo silna i szybka – to akurat nie różni jej od reszty. Dość standardowo też, ze stwórcą Kristiny wiąże się tajemnicza a mroczna historia – bohaterka nie spotkała go od czasu swych ponownych narodzin i próbuje się czegoś dowiedzieć na jego temat.

Drugim głównym bohaterem jest niejaki Kay Schaefer, współpracownik Krisitny. O ile ona sama budziła przynajmniej te kilka razy na książkę jakieś życzliwsze uczucia, Kay jest po prostu odpychający. Psychopatyczny morderca, wytresowany przez despotyczną matkę na narzędzie do likwidowania innych wampirów, niezbyt inteligentny, niezadający pytań, a na dokładkę niewyżyty seksualnie. Jak czytelnik się w pewnym momencie dowiaduje, tępym bydlakiem był jeszcze za ludzkiego życia, stulecia niczego nie zmieniły – w kwestii poziomu autorefleksji Kay przegrywa z dętką rowerową. I nie, nie będzie to historia, w której wydarzenia i relacje z innymi ujawniają w z pozoru całkowicie złym bohaterze okruch dobra, gdyż takowego w Kayu dopatrzyć się nie da. Poza jednym aspektem – że lepiej mieć zabójcę po swojej stronie, niż przeciwko sobie – stosunku Kristiny do Kaya nie rozumiem.

Z innych ważniejszych postaci pojawiają się jeszcze mentor Kristiny, stary wampir Timothy, oraz tajemniczy Simeon – oni dwaj nie wypadają aż tak źle na tle innych. Jest też Darek, dziennikarz, którego Salo urobiła sobie na stałego dostawcę krwi oraz chłopca na posyłki. Swoją – jak określa narratorka – psią postawą raczej wzbudza on politowanie. Dalej – Konrad Ber, policjant, eks-nazista, przy tym niedźwiedziołak, odczuwający przypływ apetytu na widok zwłok w kostnicy. Na drugim planie pojawiają się: diler narkotyków, rumuńscy alfonsi, prostytuujący się nastolatek narkoman oraz małolaty z dobrych domów, wynajmujące biedaków na seanse sado-maso. Urocza kompania.

Fabuła „Słodkiej jak krew” oryginalnością nie grzeszy. Ktoś – wygląda na to, że wampir – zaczął ostatnio mordować ludzi i trzeba sprawie ukręcić łeb (czy raczej wbić kołek), zanim stanie się zbyt trudna do zatuszowania. Kristina zaczyna śledztwo, w trakcie okazuje się (ach, jakież zaskoczenie), że to tylko fragment większej sprawy, która wiąże się… uwaga, teraz dopiero prawdziwa niespodzianka: z walką o władzę pomiędzy wampirami i zemstą po latach. Początek czyta się z zaciekawieniem. W okolicach połowy książki urok nowości (choć słowo „urok” w kontekście tej książki wydaje się cokolwiek nie na miejscu) mija i kolejne opisy tego, jak główna bohaterka szlaja się, ćpa i puszcza, zaczynają nudzić. Potem akcja przyśpiesza, mamy kilka krwawych jatek i koniec.

Ponieważ akcja opisywana jest z punktu widzenia bohaterki, a ona dopiero przy końcu książki zdaje sobie sprawę, kto jest wrogiem, przedtem o tych postaciach pojawiają się jedynie wzmianki. Efekt jest taki, że główni przeciwnicy są całkowicie pozbawieni wyrazu, ich praktycznie nie ma. Nie uświadczy się tutaj jakichkolwiek opisów mechanizmów wampirzej polityki. Co więcej, postępowanie antagonistów Kristiny jest po prostu głupie. Można się zastanawiać także, czemu, w chwili, gdy okazuje się, że w szeregach „poddanych” Timothy’ego są zdrajcy, Kristina nie używa swoich telepatyczno-empatycznych umiejętności. Chwilami też akcja prowadzona jest nazbyt sztucznie – np. kiedy bohaterka spotyka kogoś przypadkiem, wiadomo, że z pewnością ma to znaczenie dla rozwoju fabuły.

Z innych kwestii – bardziej ogólnie już – zastanawia mnie, skąd to powszechne (w „Słodkiej…” i nie tylko) zamiłowanie wampirów do uciech cielesnych. Nie znudziło im się jeszcze, po tych setkach lat? À propos długowieczności – bohaterka w którymś momencie wspomina, że Szwecję pamięta jeszcze za czasów jarlów, choć przecież jako datę śmierci własnej ludzkiej matki podaje 1646.

Szczęśliwie, „Słodką…” czyta się szybko. Styl autorki pasuje do opisywanego świata i bohaterów, dialogi są potoczyste, opisy miejsc oddają ich charakter. Trzeba to przyznać – Petrze Neomillnerovej udało się tchnąć w swoją książkę coś, co nie pozwala się po niej prześlizgnąć obojętnie – owszem, bywa, że lektura irytuje, jednak wszystko to napisano „z pazurem”. Za to taka a nie inna ocena, choć kulejąca fabuła, oparcie całej książki w zasadzie na jednej postaci, a także średnio smaczne sceny erotyczne (na szczęście są to bardziej wzmianki niż opisy) sprawiły, że nieraz zastanawiałam się nad niższą.

Seria liczy sobie sześć tomów, w Polsce ukazał się jedynie pierwszy.