Beatrycze Nowicka Opowiadania

Pokój (recenzja, E)

Wszystko i nic

Gene Wolfe, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 5/10

„Pokój” Gene’a Wolfe’a jest pozycją o tyle nietypową dla serii Uczta Wyobraźni, że jego przynależność do fantastyki wydaje się dyskusyjna. Ze względu na trudną w odbiorze formę poleciłabym go tylko najbardziej zatwardziałym wielbicielom literackich łamigłówek.

Poniższy artykuł dedykuję niezapomnianemu osiołkowi Porfirionowi, za którym mam ochotę powtórzyć donośne „Nie rozumiem. Nie panimaju. I do not understand”. A wydawałoby się, że po lekturze „Księgi Nowego Słońca” i „Księgi Krótkiego Słońca” mam prawo sądzić, iż wiem, czego spodziewać się po Wolfie. I trzeba powiedzieć, że w powstałym ponad czterdzieści lat temu „Pokoju” pojawia się wszystko to, czym pisarz raczył czytelnika w późniejszych cyklach, tyle że podniesione do hipersześcianu.

Niedawno czytałam oraz recenzowałam dość awangardową w formie „Tonącą dziewczynę” i muszę napisać, że w porównaniu z „Pokojem” narracja prowadzona przez chorą na schizofrenię Imp jest klarowna, łatwa do śledzenia oraz oparta na czytelnych skojarzeniach i powtarzających się motywach. W przypadku powieści Wolfe’a należałoby zapomnieć o fabule – całość jest swego rodzaju kolażem i jeśli posiada jakąś nadrzędną strukturę, to ja jej nie dostrzegam. Trudno mówić też o akcji, chyba żeby brać pod uwagę poszczególne sceny albo snute przez bohaterów historie. Uwaga narratora koncentruje się na danym wydarzeniu na krótko – czasem wystarczy to, by poprowadzić do końca dany wątek, częściej jednak pojawia się on znienacka i równie nagle zostaje zarzucony. Czytelnik nie ma zielonego pojęcia, co w świecie powieści jest możliwe, a co nie, więc nie wie, jak traktować dziwne wydarzenia i niekonsekwencje w relacji Weera.

Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek zetknęła się z równie poszatkowaną narracją. Nagłe przeskoki w czasie i przestrzeni, urywanie scenki obyczajowej po to, by od następnego akapitu zacząć przedstawianie wyrwanego z kontekstu fragmentu „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, czy przerwany na długo przed końcem opis czytanej przez narratora w dzieciństwie baśni to tylko wybrane przykłady.

Wielbiciele „Pokoju” twierdzą, że wszystko to sprawia, że powieść aż kipi od ukrytych znaczeń i tropów interpretacyjnych, które tylko czekają na wnikliwego i wytrwałego czytelnika. Co więcej, powieść Wolfe’a można dzięki temu czytać wiele razy, za każdym znajdując coś nowego.

Być może. Tyle tylko, że możliwych interpretacji wydaje się być multum, a na poparcie każdej można wyszukać odpowiednie przykłady i na ich podstawie tworzyć najbardziej karkołomne scenariusze. Ot, choćby w posłowiu Gaiman każe się zastanowić, skąd Alden Weer miał pieniądze. Sam narrator tego nie wyjaśnia, a na podstawie rozrzuconych okruchów wspomnień, tudzież przedstawianych baśni i opowieści można zastanawiać się, czy przypadkiem mężczyzna nie utopił swojej ciotki, a potem nie otruł majętnego wuja. Ale już gdzie indziej pojawia się myśl, że treść fałszowanych ksiąg wpływa na rzeczywistość, zatem przyjmując bardziej „fantastyczne” założenia – skarb, którego miejsce ukrycia wskazywał pewien dziennik, istniał naprawdę. Jeszcze inaczej – narrator nie jest tylko Weerem, ale zlepkiem dwóch osób i być może „składa się” także z kogoś majętnego, powiedzmy pana Macafee (jedna z wspominanych postaci w pewnym momencie zwraca się do narratora imieniem tego właśnie bohatera). Sam tytuł można interpretować zgodnie z pomysłem Gaimana, ale można też znaleźć fragment, w którym słowo „pokój” zostaje użyte na określenie… męskiego członka (i piszę to najzupełniej poważnie, kto nie wierzy, niech spojrzy na stronę 170, do drugiego akapitu fragmentu przeglądanej przez Weera książki pt. „Popędliwy prawnik”).

Alden Weer równie dobrze może być samotnym, ekscentrycznym staruszkiem, snującym często odbiegające od rzeczywistości fantazje, duchem (wtedy drzewo zostało w istocie zasadzone przez Eleanor na jego grobie), psychopatycznym mordercą zamkniętym w zakładzie dla obłąkanych (choćby fragment o tym, że gdy bohater widział za oknami twarze na niebie, zwykł wychodzić ze swoją ulubioną siekierą w noc, czy też wizyty u lekarzy), śniącym chłopcem (ostatnie zdanie), kompilacją kilku powyższych, czy wreszcie skomplikowanym żartem z czytelnika, doszukującego się znaczenia w chaosie.

Osobną kwestią jest język powieści, także chwalony. Nie dołączę się do tych pochwał. Styl Wolfe’a prezentowany w przekładzie Nakoniecznika („Księga Nowego Słońca”) bardzo mi się podobał. Przekład Szypuły („Księga Krótkiego Słońca”) był funkcjonalny, ale pozbawiony urody i ulotnego wrażenia ukrytej głębi. Język przekładu Studniarek zmęczył mnie niemiłosiernie, wydał mi się miałki, a czasem niezrozumiały (nie mogę powiedzieć, jaki udział miał tu sam autor, w końcu „Pokój” powstał wcześniej, niż wyżej wzmiankowane cykle).

Pozwolę sobie przytoczyć opis chłopca z portretu: „ma na sobie luźne czerwone spodnie jak żuaw, białą jedwabną koszulę i czarną aksamitną kamizelkę i pachnie jabłkami, gdyż tak długo przebywał wśród nich, i kołdrami (szytymi ręcznie z niewiarygodną precyzją, tak że każda była miękkim, ciepłym pomnikiem niekończącej się pracy we wtorkowe i czwartkowe popołudnia – a niektóre, dzięki swoim wzorom, również geniuszu Williama Morrisa); a później, kiedy od lat nie widziałem nieżyjącego brata ojca – którego on sam nigdy nie widział – zacząłem sobie wyobrażać, że stał owinięty kołdrą (jak ja w dzieciństwie byłem otulany dużym ręcznikiem po kąpieli), z jabłkami u stóp”. Z powyższego wynika, że postać na obrazie pachniała jabłkami i kołdrami, a narrator widywał stryja, choć ten ostatni, zgodnie ze stwierdzeniem padającym kilka zdań wcześniej, umarł we wczesnym dzieciństwie. I teraz nie wiem, czy to błąd, czy też mam się tutaj dopatrywać jakichś fantastycznych elementów. Albo: „masz skórę? (…) Tak, leży na pianinie (…) Powinni umieścić ją w kamieniu węgielnym”. Jak można umieścić jelenią skórę w kamieniu węgielnym? (chyba że czegoś nie wiem o amerykańskich zwyczajach, jednak nie wydaje mi się, by ktokolwiek używał wydrążonych kamieni węgielnych).

Choć notka okładkowa zawiera istne peany na temat tego, jakim to arcydzielnym arcydziełem jest „Pokój”, nie jestem w stanie przypomnieć sobie powieści, od której odbiłabym się z równie wielkim hukiem. Mam jednak nadzieję, że zdołałam wskazać, czego można, a czego nie należy się po tej książce spodziewać.