Beatrycze Nowicka Opowiadania

Na wodach Błękitu, W dżunglach Zieleni, Powrót do Whorla (recenzja, E)

Szukając i oszukując siebie

Gene Wolfe, wyd. MAG

Trylogia „Księga Krótkiego Słońca”

Beatrycze Nowicka: t1 7/10 ; t2 8/10 ; t3 5,5/10

„Księga Krótkiego Słońca”, na którą składają się „Na wodach Błękitu”, „W dżunglach Zieleni” i „Powrót do Whorla”, stanowi interesującą, choć wymagającą lekturę. Specyficzny styl Gene′a Wolfe’a zapewne nie każdemu przypadnie do gustu.

Pod słońcem innego świata

W trylogii Krótkiego Słońca Gene Wolfe ponownie stosuje formę, którą nadał pięcioksięgowi o Severianie – stylizuje powieści na zapiski głównego bohatera, od czasu do czasu używając również konstrukcji szkatułkowej. Oba cykle łączy to samo uniwersum, pojawiają się także na krótko postaci znane z „Księgi Nowego Słońca”. Początkowo bardziej zwracają uwagę podobieństwa – pełna dygresji narracja pierwszoosobowa, to że główny bohater spisuje swoje wspomnienia, będąc osobą dzierżącą władzę, czy nawet taka kwestia, jak wspólna dla Roga i Severiana słabość do kobiet. Przy bliższym przyjrzeniu okazuje się jednak, że Wolfe poszedł o kilka kroków dalej.

Nazwałam relację katowskiego czeladnika niechronologiczną, czasami niepełną, obfitującą we wtrącenia oraz refleksje – jednak w porównaniu z opowieścią Roga wydaje się ona nad wyraz uporządkowana i konsekwentna. Główny bohater „Księgi Krótkiego Słońca”, snując swoją opowieść, w jeszcze większym stopniu opiera się na luźnych skojarzeniach, nie dba o właściwą kolejność zdarzeń, czy pozostawia niektóre rozmowy niedokończone. O ile z początku narrator zasadniczo trzyma się głównego wątku, im dalej w cykl, tym bardziej pogmatwana staje się jego relacja. Do tego Róg nie dysponuje znakomitą pamięcią Severiana – myli się, przeczy sobie, plącze się w zeznaniach i przemilcza niektóre niewygodne dla niego kwestie. Ma także denerwujący zwyczaj pobieżnego i wyrywkowego opisywania najbardziej dramatycznych i dynamicznych wydarzeń. Dodać do tego należy liczne odwołania do czterotomowej „Księgi Długiego Słońca”, której „Księga Krótkiego Słońca” jest kontynuacją. W efekcie powstały utwory nieustannie stawiające czytelnikowi zagadki i każące mu samodzielnie rekonstruować fabułę – co intryguje, ale też czyni lekturę męczącą. Wolfe prowadzi także swoistą grę z oczekiwaniami odbiorcy, dzięki czemu „Księga Krótkiego Słońca” wyłamuje się z typowych fantastycznych schematów. Zasadniczo należy uznać to za zaletę, jednak czasami bywa rozczarowujące – choćby wtedy, gdy czytelnik spodziewa się opisu walki, czy przedzierania się przez dżunglę, a zamiast tego dostaje ledwie strzępki informacji na ten temat, za to narrator szczegółowo relacjonuje swoją rozmowę ze sklepikarzem.

Trudno także zaklasyfikować te powieści. Ich akcja toczy się na kolonizowanych przez ludzi planetach – Błękicie i Zieleni, oraz ogromnym, wielopokoleniowym statku kosmicznym (zwanym Whorlem Długiego Słońca). W trylogii pojawiają się inne rozumne rasy oraz pozostałości obcej cywilizacji. Z drugiej strony postaciom objawiają się bogowie i duchy, a niektóre umiejętności bohaterów zasługują na miano magii. Również pewne pomysły zawiązane z konstrukcją świata są zupełnie nieprawdopodobne z naukowego punktu widzenia.

Główny wątek stanowią poszukiwania, na które wyruszył wspominany wyżej Róg, poproszony przez innych kolonistów o sprowadzenie na Błękit sławnego przywódcy politycznego i religijnego – Jedwabia, przypuszczalnie przebywającego wciąż we „Whorlu”. Od czasu opuszczenia statku przez Roga minęły już dziesięciolecia i Jedwab stał się postacią niemal mityczną. Główny bohater decyduje się jednak pozostawić dom i rodzinę w imię swojej niepewnej misji. Zapewne dlatego, że Jedwab jest dla niego kimś więcej niż tylko legendą, czy autorytetem moralnym – jest jego Mistrzem i jednocześnie symbolem utraconej młodości. Można powiedzieć, że przy takich założeniach przedsięwzięcie z góry skazane jest na niepowodzenie i przytoczyć cytat o dwukrotnym wstępowaniu do tej samej rzeki. Można także zastanowić się nad innym, mówiącym, że droga i cel są jednym.

Wyprawa

„Na wodach Błekitu” składa się w zasadzie z dwóch równoległych opowieści. Na pierwszą składają się wspomnienia Roga z początków jego wyprawy, drugą zaś stanowią wydarzenia spisywane przez narratora „na bieżąco”. Historia morskiej podróży wydała mi się znacznie ciekawsza – Wolfe wpisuje się nią w popularną w literaturze fantastycznej konwencję drogi. Wędrówka bohatera jest świetną okazją do pokazania osobliwości świata przedstawionego – plastycznie odmalowywanych miejsc, dziwnych zwierząt, tajemniczych zjawisk. Równie niezwykli bywają napotkani przez Roga ludzie i inne istoty. Całość przenika specyficzny nastrój, kojarzący się z myślami snutymi tuż przed zaśnięciem. „Mógłbym zamknąć oczy i odtworzyć pod powiekami obraz tamtej rzeki (…). Widzę ją wtedy i słyszę – szept słabego nurtu, wąską łódkę z samotnym wioślarzem, żałobny lament morskich ptaków o wężowych szyjach (…) mgłę unoszącą się znad wody, odległe wycie dzikowilka. Pamiętam, jaka była szeroka, gładka, samotna i pusta.” Z kolei wątek „bieżący” opisuje rządy narratora w mieście-państwie Gaon. W tym przypadku relacja jest bardziej fragmentaryczna, przede wszystkim zaś nasuwa się pytanie, jak i dlaczego Róg zyskał władzę.

Skoro już o bohaterze mowa – trzeba zaznaczyć, że Wolfe stworzył postać odmienną od Severiana, co z pewnością nie było łatwe przy tak drobiazgowych portretach psychologicznych. Pojawiają się wspólne dla obydwu bohaterów motywy – dysponowanie cudzymi wspomnieniami, pełnienie (w pewnym momencie) roli autorytetu religijnego, czy to, że obydwaj ulegają wyraźniej przemianie. Więcej jest jednak różnic – od charakteru i podejścia do życia począwszy, na sposobie postrzegania i opisywania świata skończywszy. W „Księdze Krótkiego Słońca” Wolfe nadał swojemu narratorowi kilka imion i rozpisał dla niego wiele ról – ojca rodziny, mężczyzny cierpiącego na syndrom wieku średniego, wędrowca, władcy, sędziego, filozofa, czy kapłana. Każda z nich przedstawia sobą zaledwie część prawdy. Zresztą, sam narrator wydaje się zagubiony – niemal na samym początku tomu pierwszego określa swoją wyprawę jako porażkę. Mnie jednak ważniejsze wydaje się nie to, czego nie odnalazł, ale to, co utracił – bliskich, ustabilizowane życie i wreszcie takiego siebie, jakim był, zanim wyruszył w podróż.

Dwie planety

Opis wyprawy Roga w tomie pierwszym kończył się odlotem z Błękitu – można by się zatem spodziewać, że „W dżunglach Zieleni” zgodnie z tytułem opisywać będzie losy bohatera po dotarciu na tytułową planetę. Zamiast tego Wolfe zmienia proporcje – tym razem „bieżące” zapiski narratora zdecydowanie dominują. W nich zaś protagonista trafia do miasta-państwa Blanko, zaprzyjaźnia się z jego nieformalnym przywódcą i zostaje wciągnięty w wojnę toczoną z sąsiednim Soldo. Imiona, nazwy własne i sama koncepcja wojujących miast kojarzą się silnie z Włochami z czasów kondotierów. W części drugiej, podobnie jak w „Cytadeli Autarchy”, pojawia się motyw konkursu na opowieści, stanowiący pretekst do umieszczenia kilku zagnieżdżonych historii, w mniejszym bądź większym stopniu korespondujących z bardziej „zewnętrznymi” wątkami, oraz wpasowujący się we „włoski” klimat poprzez skojarzenia z „Dekameronem” [1]. Róg, czy może raczej Incanto – bo tak nazywają go mieszkańcy Blanko – również przedstawia swoje historie i to z nich można najwięcej wywnioskować na temat tego, co wydarzyło się na Zieleni. Te dosyć krótkie fragmenty zawierają kilka poruszających scen (np. tę z udziałem Kraita), choć więcej trzeba samemu sobie dopowiedzieć. W dalszej części książki narrator odkrywa, że w szczególnych okolicznościach może podróżować duchem w odległe miejsca i zabierać tam innych – co stanowi okazję dla kilku dalszych opisów Zieleni oraz wizyty na Urth (zwanej przez bohaterów „whorlem czerwonego słońca”).

Wydaje mi się, że równie istotne jak to, co zawarto w powieści, jest to, co nie zostało w niej opisane. Czy trauma, jakiej doświadczył bohater na Zieleni była tak duża, że potem nie potrafił o tym mówić, czy może wolał przemilczeć niektóre kwestie? Podczas lektury „Na wodach Błękitu” i „W dżunglach Zieleni” ani na chwilę nie opuszczało mnie uczucie niekompletności. Przede wszystkim nieopowiedziana historia pierworodnego syna Roga zdawała mi się odczuwalnym brakiem.

Wolfe’owi udaje się rzecz bardzo trudna – przedstawia wszystko z punktu widzenia swojego bohatera, ale jednocześnie potrafi pokazać, jak bardzo postać ta bywa zaślepiona i uprzedzona [2]. Najwyraźniej widać to w kwestii Jedwabia, ale relacja narratora z synem jest kolejnym znakomitym przykładem. Właściwie nie wiadomo, dlaczego Róg tak bardzo nienawidzi Ścięgna, gdyż bohater nie podaje powodów, ogranicza się tylko do wylewania goryczy, gróźb i iście paranoicznych obaw. Na podstawie dialogów można wysnuć wniosek, że narrator jest osobą apodyktyczną, surowo oceniającą swoje dzieci, oczekującą posłuchu, szacunku i przyjęcia jego punktu widzenia. Przechodzący okres młodzieńczego buntu Ścięgno nie chce zginać karku. Widać jednak, że zależy mu na ojcu, i chciałby zyskać jego akceptację – co okazuje się niemożliwe, gdyż każdy przyjazny gest zostaje zinterpretowany jako akt wrogości (vide krótka, ale jak wiele mówiąca scena odpłynięcia Roga z Jaszczurki). Nawet podążenie za ojcem do piekła Zieleni nie okazuje się wystarczającym dowodem uczuć. Głównemu bohaterowi prościej jest pokochać żywiącego się ludzką krwią obcego niż własnego syna – być może dlatego, że inhumi istotnie jest kimś w rodzaju potwora, tak, jak jest postrzegany, mordercze zapędy Ścięgna istnieją natomiast tylko w wyobraźni narratora. Wolfe pozostawia tę sprawę nierozstrzygniętą, niejako wbrew zasadom opowieści, ale zgodnie z tym, jak tego rodzaju sprawy często wyglądają w życiu. Z drugiej strony Ścięgno i Kraita łączy więcej, niż się początkowo wydaje, więc wątek inhumiego można uznać za przewrotne nawiązanie do wątku najstarszego syna.

Pojawiająca się w powieściach rasa wampirycznych zmiennokształtnych jest interesującym pomysłem, a fragmenty dotyczące relacji tych istot z ludźmi są w moim odczuciu najlepszymi w całej trylogii. Obcy nie tylko żerują na kolonistach, ale też przejmują ludzką osobowość, uczucia i sposób myślenia. Nierzadko próbują wtopić się w społeczność przybyszów, choć oznacza to także ryzyko rozpoznania. Najgłębszym pragnieniem inhumich jest naprawdę stać się ludźmi. Róg poznaje bliżej kilku obcych i wikła się w dziwaczne układy, będące mieszanką wzajemnej nieufności, wrogości, przywiązania i troski. Wątki obcych służą także ponownemu postawieniu pytań o istotę człowieczeństwa.

Powrót narratora

„Powrót do Whorla”, choć najdłuższy, zaskakuje najmniej. Rozwiązań dwóch istotnych zagadek – czyli podwójnej tożsamości narratora oraz sekretu inhumich można się było domyślić już z poprzedniej części. Również tutaj przeplatają się dwie równoległe historie, szkoda, że obydwie tak samo nudne. Część dotycząca powrotu narratora do rodziny jest wyjątkowo chaotyczna. Zarówno to, że wszystko coraz bardziej strzępi się i sypie, jak i skupianie się na nieistotnych szczegółach w rodzaju opisów przedmiotów codziennego użytku ma swoje uzasadnienie, jednak trudno nazwać lekturę satysfakcjonującą. Podobnie wątek pobytu bohatera we Whorlu – tym razem przedstawiany za pomocą narracji trzecioosobowej – ogranicza się przede wszystkim do kolejnej wędrówki oraz niekończących się rozmów o bogach. Wolfe w kilku miejscach oddał także głos innym postaciom. Całość sprawia przez to wrażenie kolażu – oderwane sceny mieszają się ze snami, wizjami, wspomnieniami i rozważaniami teologicznymi.

Główny bohater snuje długie wywody okraszone jeszcze dłuższymi dygresjami a maniera, z jaką się wypowiada, staje się wręcz nieznośna. W zasadzie od początku narrator budził we mnie niechęć – ze względu na stosunek do rodziny, hipokryzję, łamanie obietnic, wreszcie to, że tak łatwo zabijał, a potem pogrążał się w wewnętrznych monologach spod znaku „co ja zrobiłem” po to tylko, by następnym razem zareagować podobnie. Krygowanie się na pokornego przy jednoczesnym pozowaniu na autorytet irytowało mnie niepomiernie. Choć uważam, że jeśli postać denerwuje czytelnika tak, że miałby on ochotę się z nią pokłócić, jest to znak, że autorowi udało się stworzyć wiarygodnego bohatera.

Myśli i słowa

Wracając zaś do porównań – nie sądzę, by styl Wolfe’a zmienił się od czasu „Księgi Nowego Słońca”, zatem różnicę należałoby raczej przypisać tłumaczom. Cenię Wojciecha Szypułę, jednak przekład cyklu o Severianie autorstwa Nakoniecznika był po prostu piękny. Sprawiał, że czytało się te książki także dla kontemplowania samej urody języka. W przypadku „Księgi Krótkiego Słońca” tak nie jest. Brakuje ducha, który przenikał pięcioksiąg o kacie, swego rodzaju dostojeństwa, wrażenia kryjącej się za słowami mądrości. Ponadto, Wolfe chciał zindywidualizować sposób mówienia niektórych postaci, co niestety w przekładzie wypada nieco sztucznie. Wreszcie, jeśli Hiacynt jest imieniem kobiety, to wydaje mi się, że sensowniej byłoby zrezygnować z deklinacji właściwej temu rzeczownikowi (np. zdania w rodzaju „Jedwab kochał Hiacynta” brzmią myląco).

„Księga Krótkiego Słońca” nie obfituje w złote myśli tak, jak cykl o kacie, ale kilka udało mi się wybrać: „paradoksy wszystko wyjaśniają. Dlatego ich samych nie można wytłumaczyć”, „nie należy zbyt lekko rozstawać się z symbolami”, „oszukujemy się, myśląc, że możemy sami sobie wymierzyć sprawiedliwość”, „iluzja umiera ostatnia”, „jeśli praca jest dobrą rzeczą, to czemu bogaci nie biorą jej dla siebie?”, „wszystkie opowieści są zmyślone, a najbardziej te, które mają uchodzić za prawdziwe.”, „nie ma nic złego w tworzeniu (…) wizerunków [boga] (…) dopóki nie zaczniemy wierzyć, że (…) naprawdę wygląda [on] tak, jak go przedstawiamy”, „nie szczęścia zresztą powinniśmy szukać w życiu. Chociażby dlatego, że znajdują je tylko ci, którzy szukają czegoś innego.”

Trylogia Wolfe’a jest ciekawa, lecz to rzecz zdecydowanie nie dla każdego i nie na każdy nastrój. Czytelnikom nie znającym twórczości amerykańskiego pisarza, radziłabym rozpocząć od „Księgi Nowego Słońca”. Ci natomiast, którzy rozsmakowali się w cyklu o kacie, sięgnąwszy po „Księgę Krótkiego Słońca”, nie powinni poczuć się zawiedzeni.

[1] O formę mi chodzi, nie o tematykę.

[2] Z podobnym sposobem przedstawiania świata przez pryzmat postrzegania bohatera, ale tak, by czytelnik dostrzegł znacznie więcej, niż narrator spotkałam się w „Cierpieniach młodego Wertera” (choć tu trzeba powiedzieć, że omawianie utworu w szkole doprowadza zazwyczaj do spłycenia całej historii, z której robi się nieodmiennie ilustrację pojęcia „miłość romantyczna”, zamiast dostrzec dramat człowieka, który przez całe życie oszukiwał sam siebie i nie potrafił żyć dłużej niż jego iluzje).

PS. W jednym z ostatnich rozdziałów pojawia się dwuwiersz – słowa, które sprowadziły na bohatera oświecenie: „Mimo że zdeptany pod butem pasterza, dziki hiacynt rozkwita na ziemi.” W trylogii pojawiają się rozmaite nawiązania – zapewne tak jest i w tym przypadku. Ciekawa jestem tylko, czy to autorska parafraza, czy też różnice w tłumaczeniu, gdyż znany mi fragment wiersza Safony w przekładzie Nikosa Chadzinikolau brzmi: „Jak hiacynt, który w górach depczą pasterze, a jego kwiat purpurowy krwawi”. Inna wymowa – ale jak dobrze ta różnica wpisuje się w historię Roga, będącą także opowieścią o zmianach znaczeń i przewrotności losu.

Rozgrywająca się w tym samym uniwersum tetralogia „Księga Długiego Słońca” została wydana w Polsce. Nie przeczytałam jej jeszcze. Z jednej strony – doceniam twórczość Wolfe’a, z drugiej lektura jego książek często mnie męczy, a bohaterowie mnie odrzucają (Róg zwłaszcza, było coś głęboko odrażającego w nienawiści, jaką żywił do swojego syna, oraz w lekkości, z jaką przyznał, że zabił kogoś, z kim – zdawałoby się – nawiązał wcześniej bliską relację). Z tego względu jakoś specjalnie nie szukałam tych książek.