Beatrycze Nowicka Opowiadania

Ślepowidzenie, Echopraksja (recenzja, E)

Okiem biologa

Peter Watts, wyd. MAG

Dylogia

Beatrycze Nowicka: t1 8/10 ; t2 7/10

„Ślepowidzenie” i jego kontynuacja „Echopraksja” stanowią interesującą, skłaniającą do przemyśleń lekturę. Perspektywa, z jakiej autor obserwuje i opisuje ludzkość, dla wielu czytelników może okazać się świeża.

Drzewo (ś)wiadomości

„Ślepowidzenie” było jedną z książek, po które długo nie sięgałam z powodu aury powszechnego zachwytu. Liczne pochwały zazwyczaj windują czytelnicze oczekiwania na taki poziom, że trudno później się nie rozczarować. Co więcej, obawiałam się, że powieść Wattsa będzie trudna w odbiorze.

Jeśli chodzi o kwestię pierwszą, nie uważam „Ślepowidzenia” za zapierające dech w piersiach arcydzieło rewolucjonizujące konwencję, niemniej jednak jest to bardzo przyzwoita hard SF, przemyślana, pełna ciekawych pomysłów i skłaniająca do refleksji. Powieść Wattsa nie okazała się także niezrozumiała czy męcząca. Utwór Kanadyjczyka odwołuje się do tradycji SF nie tylko tematem, którym jest pierwszy kontakt z wysoko rozwiniętą obcą formą życia oraz losy załogi statku kosmicznego, ale też przez to, że podstawę stanowią twórczo rozwinięte koncepcje, biorące początek w faktach naukowych. Co najważniejsze, Watts przedstawia swoje idee klarownie.

Wydaje się, że w tego rodzaju fantastyce zazwyczaj najważniejszą i najczęściej eksploatowaną przez pisarzy gałęzią nauki jest fizyka. Autor „Ślepowidzenia” w większym stopniu opiera się na naukach biologicznych, co nie dziwi, zważywszy na jego wykształcenie. Biologiczne inspiracje oznaczają jednak także zmianę punktu widzenia. Nie chcę nadmiernie generalizować, jednak sądzę, że wielu fizykom bliskie są poglądy, których duchowym ojcem był Platon. Fizyka, zwłaszcza teoretyczna, opiera się na ideach. Niejednokrotnie w wypowiedziach naukowców parających się tą dziedziną wiedzy przewija się myśl o płaszczyźnie pozamaterialnej. Wielu z nich to ludzie głęboko wierzący. Nauki biologiczne są przede wszystkim empiryczne, kojarzą się z podejściem materialistycznym. Trudno orzec, czy zgłębianie danej nauki w pewien sposób kształtuje światopogląd, czy też żywione poglądy sprawiają, że określona osoba skłania się ku tej, a nie innej dziedzinie wiedzy (domniemywam, że jedno i drugie). Peter Watts wpisuje się w nakreślony powyżej trend – prezentowane w „Ślepowidzeniu” spojrzenie na ludzkość jest materialistyczne i dalekie od zachwytu nad Homo sapiens, który przecież jest tylko jednym z wielu gatunków. Człowiek to przede wszystkim maszyna, a fakt, że powstała ona w procesie ewolucji a nie celowego planowania, czyni ją wysoce niedoskonałą. Umysł nie jest cudem, a oprogramowaniem, zoptymalizowanym do określonych celów, podatnym na manipulację i niewystarczającym, by stawić czoła nowym wyzwaniom, daleko przekraczającym te, z jakimi mierzyli się nasi przodkowie. Dla mnie takie postawienie sprawy nie jest szokujące, niemniej sądzę, że wielu czytelników uzna punkt widzenia autora za interesujący. „Ślepowidzenie” jest kubłem zimnej wody wylanym na nasze samozadowolenie, choć pomimo najszczerszych chęci autorowi nie udało się całkiem odstąpić od antropocentrycznego podejścia.

W tym miejscu przypomniała mi się scenka z „Big Bang Theory” – kłótnia pomiędzy Sheldonem i Amy. Każde z nich uważało swoją gałąź nauki za najważniejszą. Sheldon jako fizyk teoretyk zaczął mówić o Einsteinie, na co Amy odrzekła, że neurobiologia pozwoli odpowiedzieć na pytanie, na czym polega geniusz i jak go stworzyć. Bardzo dobrze, że Watts w tak dużym stopniu oparł swoją powieść o zagadnienia związane z funkcjonowaniem ludzkiego mózgu. Neurobiologia wydaje się stosunkowo niedoceniana, a w pewien sposób jest to nauka ostateczna: osiągnięcie zaawansowanego jej poziomu prawdopodobnie doprowadzi do końca ludzkości, jaką znamy – temat ten zostaje poruszony w „Ślepowidzeniu”, a w większym jeszcze stopniu w „Echopraksji”.

W warstwie koncepcyjno-„naukowej” powieść Wattsa stanowi satysfakcjonującą i inspirującą lekturę. Cieszy, że w przeciwieństwie do takiego np. Rajaniemiego, autor szanuje inteligencję czytelnika. Ciekawie wypadają bohaterowie, nietypowi, lecz przekonujący i zróżnicowani. Przeplatanie historii wyprawy retrospekcjami dotyczącymi przeszłości protagonisty nie tylko pozwala na pogłębienie portretu psychologicznego tej postaci, ale też wprowadza bardziej indywidualny, ludzki wymiar. Ponadto wątek związku Siriego i Chelsea jaskrawo uwidacznia, jak trudno jest ludziom porozumieć się między sobą – czy można zatem oczekiwać, że umielibyśmy pojąć obcą inteligencję? Zastrzeżenia można mieć w zasadzie jedynie do fabuły, pełniącej rolę służebną względem prezentowanych idei. Przez większość powieści akcja toczy się nieśpiesznie, po czym następuje dość chaotyczny finał. Nierzadko postępowanie bohaterów wydaje się, oględnie rzecz ujmując, wysoce nierozsądne, jednak nie jest to zarzut wobec autora. Trudno zresztą wskazać optymalny scenariusz postępowania w sytuacji napotkania obcego gatunku, dysponującego zaawansowaną technologią. To jest zresztą ciekawe pytanie: jak bardzo ewolucja jest konwergentna? A konkretniej – jak duże jest prawdopodobieństwo, że jeśli istniałaby obca, silniejsza rasa, to postąpiłaby wobec nas tak, jak Europejczycy wobec innych nacji.

Dla mnie taki poziom, jaki prezentuje „Ślepowidzenie”, powinien stanowić normę w SF. Ponieważ, niestety nie stanowi, rzadko czytuję tę odmianę fantastyki.

Drugie przyjście

W „Echopraksji”, będącej kontynuacją „Ślepowidzenia”, Watts ponownie powraca do kwestii świadomości, manipulowania umysłem oraz postludzi. Jednocześnie, dzięki sprytnemu zabiegowi autora, każdy czytelnik musi sam osądzić, czy przedstawione w powieści wydarzenia toczą się w tym samym wszechświecie.

Tym razem autor zdecydował się poruszyć kwestie związane z religią. Nawiązania biblijne przydały powieści nieco smaczku, ale już wątek Kościoła Dwuizbowego nie do końca spełnia założenia. Po pierwsze, Wattsowi – choć starał się, trzeba przyznać – nie udało się przekonująco nakreślić portretu wiernych. Czytając dialogi Daniela z Lianną, ma się wrażenie, że autor zdecydowanie stoi po stronie niewierzącego biologa. Druga kwestia dotyczy samego pomysłu na Kościół (choć autor zabezpiecza się w jednym z fragmentów, stwierdzając, że to jednak coś zupełnie innego od zinstytucjonalizowanych religii). Pisząc krótko – czy faktycznie jest to wiara? Jak pisarz słusznie zauważa, nauka opiera się na tym, że formułowane przez nią postulaty sprawdzają się w praktyce. Tyle że odkrycia Kościoła Dwuizbowego też „działają” – zostaje wszak wspomniane o licznych publikacjach w czasopismach naukowych oraz patentach. Algorytm, na którym opiera się metoda naukowa, polega na tym, że na podstawie obserwacji i doświadczeń formułuje się hipotezy i tworzy modele, które są następnie weryfikowane empirycznie. Niemniej sytuacja, gdzie najpierw powstają hipotezy, a potem się je sprawdza, również jest naukowa (choć zazwyczaj mniej wydajna). Tymczasem działalność Kościoła można sprowadzić do tego, że modyfikując swoje umysły i łącząc się w rój, jego członkowie uzyskują wyniki pozwalające na konstruowanie sprawnych urządzeń, czy trafne przewidywania. Aż tak bardzo się to zatem nie różni. Sądzę, że typowa religijna wiara nie jest czarną skrzynką, która jednak wmontowana w urządzenie działa, tylko czymś całkowicie wbrew. Codzienne obserwacje nie dowodzą istnienia duszy i życia po życiu, jednak wierni tego oczekują. Świat i ludzkie losy nieszczególnie wskazują na to, że Bóg kocha jednostki, ale ludzie mają nadzieję mimo to, pośród setek ofiar katastrofy dostrzegają jednego ocalałego i nazywają to cudem.

W porównaniu ze „Ślepowidzeniem”, w „Echopraksji” powiązania z teoriami naukowymi wydały mi się nieco luźniejsze. Nie przekonała mnie na przykład koncepcja indukowanego nowotworu mózgu, choć to może być też kwestia nieprecyzyjnego nazewnictwa. Natomiast zagadnienia związane z bronią biologiczną wypadają ciekawie, podobnie pomysł na „zombie”.

Sposób kreowania i prowadzenia bohaterów przypomina ten ze „Ślepowidzenia”. Niezbyt podobało mi się natomiast to, jak Watts prowadzi fabułę – akcja biegnie nerwowymi zrywami, fragmenty poświęcone eksponowaniu rozmaitych pomysłów przeplatane są scenami, w których dzieje się bardzo dużo, choć ma się wrażenie chaosu. Przy czym autor niejednokrotnie stosuje zwroty w rodzaju „wszystkie elementy układanki złożyły się [w umyśle bohatera] w całość”. Nie mogę tego jednak powiedzieć o sobie. Istotnym wątkiem „Echopraksji” są zakulisowe plany i intrygi snute przez postludzi, ja jednak nie dostrzegam tej stojącej za wszystkim konstrukcji. Owszem, autor nieustannie wspomina o inteligencjach dalece przewyższających ludzką, jednak nie uwierzę, by nawet bardzo zaawansowane pod tym względem istoty mogły przy ogromnej ilości zmiennych przewidywać tak dokładnie i do tego stopnia kontrolować sytuację. Albo inaczej – gdyby jednak mogły, albo gdyby istotnie kontaktował się z nimi jakiś (w uproszczeniu) boski byt, to posiadałyby możliwości, dzięki którym nie musiałyby wcale bezpośrednio angażować się w wydarzenia i nadstawiać własnego karku. Przyznam też, że powtarzanie motywu „zabili ją i uciekła” w kontekście jednej postaci zwiększa wrażenie sztuczności.

Bardzo podobała mi się natomiast scena ostatnia, choć w następującym po niej epilogu autor nieco zmienił jej wydźwięk. W „Echopraksji” Watts serwuje czytelnikowi wyrazistą wizję zmierzchu ludzkości. W cieniu chylącej się cywilizacji rodzi się następna generacja. Smutny to obraz, choć uzasadniony – w historii naszej planety kilkakrotnie dochodziło do masowego wymierania obejmującego ponad 90% istniejących gatunków. Całe fascynująco skomplikowane ekosystemy ginęły, a na ich miejsce powstawało coś nowego. Tyle że w świecie Wattsa zmienia się także paradygmat, życie na Ziemi przekracza próg Osobliwości, poza którym inna będzie sama zasada zachodzenia zmian.

Podobnie, jak to miało miejsce w przypadku „Ślepowidzenia”, „Echopraksja” przede wszystkim pobudza intelektualnie, natomiast jeśli chodzi o konstrukcję literacką, można mieć zastrzeżenia. Nadal jednak jest to powieść warta lektury, a ci, którym podobała się część pierwsza, mogą bez obaw sięgnąć po kontynuację.