Beatrycze Nowicka Opowiadania

Kroniki Amberu II (recenzja, E)

Tasując światy

Roger Zelazny, wyd. Zysk i S-ka

Drugie pięć tomów „Kronik Amberu”

Beatrycze Nowicka: 9/10 

Zbiorcze wydanie pozostałych pięciu tomów „Kronik Amberu”, nazywane też „Kronikami Merlina” z uwagi na tożsamość narratora, to świetna okazja, by skompletować jeden z najlepszych fantastycznych cykli, jakie kiedykolwiek napisano.

Spotkawszy się z opinią, że drugi pięcioksiąg „Kronik Amberu” jest gorszy od pierwszego, dość długo odkładałam jego lekturę, obawiając się rozczarowania. Obawy okazały się płonne, choć nie żałuję zwłoki, gdyż dzięki niej powrót do wykreowanego przez Zelaznego świata zrobił większe wrażenie.

Owszem, jak to bywa w przypadku każdej kontynuacji – czytelnik, który poznał „Kroniki Corwina” wie, czego się spodziewać, więc „Kroniki Merlina” nie zdumiewają aż tak bardzo, jak poprzednie tomy. Niemniej, stworzone na potrzeby cyklu multiwersum nadal oszałamia. Zelazny konsekwentnie rozbudowuje obraz, wciąż sypie pomysłami, wprowadza nowe miejsca, postaci, moce i artefakty. Odrobinę mi żal, że w drugim pięcioksięgu bohaterowie nieco rzadziej wędrują poprzez Cienie, przez co mniej miejsca zajmują opisy zmieniających się światów. Z drugiej strony, pojawia się szereg innych malowniczych wizji, jak choćby świat poza Cieniami, a przede wszystkim Dworce Chaosu. Szkoda, że akcja przenosi się do nich dopiero w tomie ostatnim, lecz należy pamiętać, iż Zelazny nie zamierzał rozstawać się z Amberem, być może więc planował przedstawić siedzibę Chaosytów dokładniej w kolejnych częściach. Czytelnikom lubiącym wizualizować sobie opisywane miejsca, lektura „Kronik Amberu” dostarcza satysfakcji porównywalnej z wizytą w galerii sztuki. Rozmach, różnorodność, pomysłowość i uroda wizji Zelaznego budzą uznanie i sprawiają przyjemność. Tymi obrazami można się wręcz napawać. Latający zamek Suhuya, metalowy las w pałacu Dary, katedra Węża na skraju Otchłani, czy sposób, w jaki Merlin korzysta z mocy Logrusu (wyobrażam to sobie, jako coś podobnego do obsługi holograficznego terminala o fraktalnej geometrii) – to tylko kilka przykładów, które szczególnie zapadły mi w pamięć.

W recenzji „Kronik Corwina” pisałam już, że Amber to nie tylko barwny świat, ale też interesujące postaci, wartka akcja, ciekawe przemyślenia i świetny styl. Tak jest i tym razem.

Warto zwrócić uwagę, że Zelazny musiał sprostać wymaganiom, przed jakimi nie staje większość twórców bardziej typowej fantasy. Po pierwsze, jego bohaterowie to istoty będące kimś w rodzaju półbogów, które wprawdzie mogą wyglądać jak ludzie, jednak nimi nie są. Uważam, że pisarzowi udała się ich kreacja. Z jednej strony uczucia i motywacje Amberytów i Chaosytów pozostają zrozumiałe, z drugiej zaś są oni jakby przesunięci w fazie. Wyczuwa się nutkę obcości, niejednokrotnie trzeba brać poprawkę na długowieczność tych postaci oraz ich światopogląd.

Kolejną istotną kwestią jest moc, jaką dysponują postaci Zelaznego. Bohaterowie, którzy mogą niemal wszystko, wcale nie są łatwi do prowadzenia. Do tego dochodzi jeszcze pomysł na atuty i inne zbliżone sposoby magiczne, pozwalające na natychmiastową podróż poprzez światy. Jakby tego było mało, w rozmaitych podświatach multiwersum czas płynie z różną prędkością. Konsekwencją powyższych rozwiązań jest konieczność odmiennej konstrukcji fabuły. Zadanie, jakie wyznaczył sobie pisarz było niezwykle ambitne. Jego udana realizacja uczyniła Amber unikatem i – nie waham się użyć tego słowa – arcydziełem.

Ponieważ poprzednio chwaliłam styl Zelaznego, nie zamierzam się powtarzać, dodam tylko, że lubię wrażenie obcowania z błyskotliwym erudytą, które towarzyszy lekturze Kronik. Przy okazji pochwalę nawiązanie do twórczości Lewisa Carrolla, które jest przeurocze.

Żeby nie ograniczać się tylko do pozytywów, dodam, że przedkładam Corwina nad Merlina. Narrator pierwszego pięcioksięgu był postacią charyzmatyczną, posiadającą pewien drapieżny rys. To, że Merlin jest „miłym chłopcem” mi nie przeszkadza aż tak bardzo, ponieważ uważam to za wyraz poczucia humoru autora (coś jak scena z witaniem „wujka Suhuya”), który półdemoniczną wściekle potężną istotę uczynił grzecznym młodzieńcem, co i rusz przepraszającym wszystkich dookoła. Bardziej irytowała mnie naiwność i prostoduszność tego bohatera. W opinii niektórych syn Corwina jest skryty i nieufny, co jednak nijak się ma do jego zachowania przedstawionego w powieściach – młody czarodziej ma w zwyczaju nieustannie opowiadać wszystkim dookoła (włączając w to kobietę, którą pierwszy raz widzi na oczy) swoje dzieje. Często też snuje długie rozważania, w których podsumowuje dotychczasowe wypadki. Zapewne było to przydatne w sytuacji, gdy kolejne części ukazywały się osobno, jednak przy czytaniu jednym cięgiem najzwyczajniej w świecie nudzi. Żebyż jeszcze te dywagacje prowadziły do błyskotliwych wniosków… Niestety, pomimo informacji o niebywałych zdolnościach magicznych protagonisty, tudzież jego komputerowym geniuszu, bohater wydaje się (że tak to eufemistycznie ujmę) odstawać od swych krewnych poziomem intelektualnym i to na niekorzyść. Tymczasem, w kręgach, w jakich obraca się Merlin, głupota jest grzechem śmiertelnym. Do tego Corwin był postacią dynamiczną, ulegał wewnętrznej przemianie, podczas gdy jego syn nie wydaje się dojrzewać (choć teoretycznie wydarzenia winny go do tego skłonić). Przyznam, że chętniej przeczytałabym powieści, których narratorem byłby Mandor, jedna z wyrazistszych postaci drugich Kronik. Choć muszę też dodać, że podoba mi się poczucie humoru Merlina.

Na koniec pozostaje mi tylko podkreślić, że „Kroniki Amberu” to jedne z książek, które przypominają nam, za co kochamy fantastykę. Ogromnie żałuję, że śmierć uniemożliwiła Zelaznemu kontynuację cyklu, zwłaszcza, że w „Kronikach Merlina” wprowadzone zostało całkiem sporo ciekawych postaci i wątków, aż proszących się o dalsze rozwinięcie. Pozostaje tylko mieć nadzieję na ukazanie się w przyszłości polskiego wydania opowiadań o Amberze.

PS. O ile dobrze pamiętam, opowiadania ukazały się bodajże w wydaniu specjalnym „Nowej Fantastyki”