Beatrycze Nowicka Opowiadania

Ruchomy zamek Howla (recenzja, E)

W cieniu Hauru

Diana Wynne Jones, wyd. Nowa Baśń

Pierwszy tom trylogii „Zamek”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Właśnie wznowiony „Ruchomy zamek Hauru” Diany Wynne Jones to przyjemna w lekturze baśń, choć raczej skazana na pozostawanie w cieniu ekranizacji.

Muszę zacząć od tego, że powstała na podstawie powieści Wynne Jones słynna animacja studia Ghibli ogromnie mi się podobała. Tymczasem książkowy pierwowzór przeczytałam dopiero teraz i z tego względu nie potrafię spojrzeć na niego niezależnie. Wspomnienia filmu towarzyszyły mi przez cały czas, nie mogłam też przestać porównywać ze sobą obu wizji. Przyznam, że bardziej podobał mi się Hauru animowany, jednak trudno mi orzec, ile w tym przywiązania do tego, co znałam wcześniej. Wydaje mi się w każdym razie, że Miyazaki „wyciągnął” z książki to, co najlepsze – nieszablonowych bohaterów, barwne pomysły oraz klimat. Część wątków została też okrojona i zmieniona, co sprawiło, że fabuła ekranizacji jest bardziej nieoczywista (choćby wątek Wiedźmy z Pustkowia).

Pora jednak skupić się na książce. Ta skierowana jest raczej do młodszego czytelnika, choć i stary wyjadacz może znaleźć tu coś dla siebie – przede wszystkim urok bardziej „staroszkolnego” fantasy, gdzie magia jest mniej mechaniczna. Nie chcę, by mnie źle zrozumiano – cenię sobie pomysły na wszelakie systemy magiczne. Czasem jednak tęsknię za książkami, gdzie czarnoksiężnicy są bardziej tajemniczy, niezwykłe rzeczy po prostu się dzieją, a wszystko zdaje się możliwe. Taki właśnie jest „Ruchomy zamek…” – odwołuje się do marzeń odbiorcy o niesamowitych przygodach w dalekich krainach.

Przyznam, że spodziewałam się większej liczby szczegółowych opisów, budujących obraz powieściowego uniwersum – choć oczywiście można znaleźć sporo całkiem ładnych i barwnych. A może po prostu siła obrazu jest większa i gdy się go już zobaczy, słowa nie robią aż takiego wrażenia. Oczekiwałam także pełniejszego przedstawienia bohaterów, pogłębienia ich, dodatkowych niuansów. W książce pojawia się więcej postaci, jednak jeśli chodzi o najważniejsze spośród nich, nie ma dokładniejszego nakreślenia ich psychiki. Liczyłam także na to, że na kartach powieści zostanie obszerniej opisane, jak rozwijała się relacja Sophie i Howla (pozwolę sobie nazywać maga oryginalnym imieniem, skoro piszę o książce), tymczasem wydało mi się, że lepiej pokazali to twórcy filmu (tam były od czasu do czasu jakieś przebłyski wskazujące, że coś się między bohaterami zadzierzga).

Kontynuując – niesprawiedliwą pewnie trochę – listę oczekiwań, sądziłam, że w powieści natrafię na wyjaśnienia pewnych kwestii, które zostały w filmie ledwie zarysowane, albo słabo podbudowane (przemiany czarnoksiężnika, wojny, historii stracha na wróble, motywacji wiedźmy). Tymczasem, w części przypadków okazało się, że akurat te elementy zostały zmienione względem pierwowzoru, w pozostałej zaś – że dokładniejszych wyjaśnień nie było.

Czym „Ruchomy zamek…” zatem jest? Przede wszystkim to lekka, baśniowa historia osadzona w przyjemnie barwnym świecie. Autorka najwięcej uwagi poświęciła kreśleniu sympatycznych i zabawnych scen. To wyszło jej najlepiej i chyba najlepiej też sama się bawiła, pisząc je, ponieważ teoretycznie „większe” wątki – zaginionego maga i królewskiego brata, intrygi wiedźmy, klątwy – zostały przedstawione o wiele mniej obszernie i przewijają się w tle powtykane pomiędzy „scenki rodzajowe”. Przez większą część powieści to niezbyt przeszkadza, ponieważ bohaterowie Wynne Jones mają sporo uroku. Pierwszy zgrzyt pojawia się, gdy pewna trzecioplanowa postać ginie – niby nie jest to nikt drogi czytelnikowi, ale nie pasuje to do ogólnie wesołej, lekkiej atmosfery całości. Zawiodłam się też na zakończeniu, które sprawia wrażenie napisanego bardzo pospiesznie, jakby Wynne Jones chciała już zamknąć opowieść, w związku z czym tuż po rodzinnym spotkaniu bohaterów umieściła rozwiązanie magicznego konfliktu i skrótowe wyjaśnienia dotyczące intrygi.

„Ruchomy zamek…” powinien przypaść do gustu nieco starszym dzieciom ze względu na barwny świat i postaci. To jedna z tych książek, od których można zacząć przygodę z fantastyką. Sądzę, że fani filmu też przeczytają go z zaciekawieniem (jeżeli jeszcze tego nie zrobili). Czy ma szansę zrobić wrażenie na dorosłych czytelnikach, którzy nie widzieli filmu, trudno mi powiedzieć.

PS. Na zakończenie cytat, który utkwił mi w pamięci: „odkryła, że niektóre rzeczy może zrobić dopiero wtedy, kiedy skończą się jej wymówki.”