Beatrycze Nowicka Opowiadania

Much i Dateria (recenzja, E)

Jednym błogosławi, innym przyszłość wróży marną

Wiesław Waszkiewicz, wyd. Supernowa

Beatrycze Nowicka: 6/10

Humorystyczna fantastyka osadzona w polskiej rzeczywistości – tak najkrócej można określić powieść Wiesława Waszkiewicza pt. „Much i Dateria”. Dodajmy jeszcze, że jest to książka naprawdę zabawna i przyjemna w lekturze.

Niejaki Władysław Dwójniak trudniący się (choć słowo spokrewnione z „trudem” niekoniecznie najlepiej tu pasuje) działalnością artystyczną razu pewnego spotyka na swojej drodze nawróconego na buddyzm Rosjanina i otrzymuje od niego dziwne fioletowe nasionko. Upaliwszy się liśćmi rośliny wyhodowanej z owego nasionka, Władziu doświadcza wizji, w której objawiają mu się kosmici i oznajmiają, że nasz bohater zostanie internetowym głosicielem przygotowanego przez nich przesłania dla ludzkości. Przybysze z innego wymiaru wykazują przy tym bardzo trzeźwe podejście do sprawy i aby zmotywować świeżo mianowanego proroka obiecują mu pomoc w zdobyciu dużych pieniędzy. Tego rodzaju pomysł na fabułę jest dość ryzykowny – rzecz na nim oparta albo rzeczywiście będzie śmieszna, albo okaże się żałosna, przy czym wiele zależy od tego, jak to wszystko zostanie opisane.

Szczęśliwie Waszkiewicz potrafił nadać swojej historii odpowiedni ton. Czytając „Mucha i Daterię” czuje się, że autor panuje nad językiem. Potoczne wyrażenia dozowane są z dużym wyczuciem – brzmi to naturalnie, ale i płynnie. Całość napisano lekko, a przy tym inteligentnie i ze swadą. Główny bohater jest jednocześnie narratorem, zatem poznajemy wydarzenia z jego punktu widzenia. Cała historia okraszona jest oczywiście przemyśleniami, komentarzami i spostrzeżeniami Władka, człowieka wprawdzie dalekiego od doskonałości, ale przy tym zachowującego ironiczny dystans do świata, a często także i do samego siebie.

Oto fragment tego, co nasz artysta opowiada o sobie, dość długi, jednak sporo mówiący i o stylu Waszkiewicza, i o jego protagoniście – „no więc sytuacja wygląda tak: pracuję prawie pilnie i prawie wytrwale, a z kasiorą zazwyczaj kruchutko. Dlaczego? (…) Albowiem prowadzę mocno kontemplacyjno-refleksyjny tryb życia. (…) Moim ulubionym zajęciem jest czytanie w pozycji odaliski, a do tego TV, radio lub wszystko razem. (…) Z kobietami sprawa wygląda nieco bardziej zawile. Jak zresztą wszystko, co się z nimi wiąże. Otóż skazany jestem raczej na krótkotrwałe związki. Już wyjaśniam. Pierwsze wrażenie wywieram niezłe – wiecie: gaduła, błysk w oku, niski tembr głosu i te inne rzeczy – ale później jest już tylko gorzej. Większości kobiet wystarcza góra miesiąc, żeby zorientować się w mojej sytuacji materialnej, po dwóch mają rozeznanie w temacie moich ambicji (…) i gdzieś tak po trzech słyszę mniej więcej coś takiego «Musimy porozmawiać». I już bez żadnego «kochanie». Tu muszę dodać, że chęci mam szczere. Jak się zakocham (…) to wstępuje we mnie wściekła energia. Rzucam się do pracy, do rwania pieniędzy, do wicia gniazda (…). Ale jakoś tak zazwyczaj po dwóch, trzech tygodniach myśl pewna namolna zaczyna poklepywać mnie po łopatce i pytać «Ty, czy to tak warto, co?». A kobitka stojąc w drzwiach i niepokojąco marszcząc brwi: «Znowu leżymy sobie z książeczką, co?». A ja z miną spaniela «Co?». No, to obraz już chyba macie, co?”

Trzeba przyznać – Władek generalnie budzi sympatię czytelnika, a jego perypetie śledzi się z zainteresowaniem. Kontakt z obcymi to dopiero początek całej historii. Wypełniając instrukcje Kolesi – tak bowiem przedstawiają się kosmici, pragnąc nawiązać luźno-przyjacielski stosunek ze swoim głosicielem – Władziu istotnie wejdzie w posiadanie sporej sumki, a to ściągnie na jego głowę niespodziewane kłopoty.

Przyznaję, że najbardziej podobało mi się pierwsze kilkadziesiąt stron. Opis powrotu Władzia z gór, w trakcie którego spłukany artysta raczy się wodą z potoku, narzeka na swój marny los, popala porzucone przez innych pety, usiłuje z dość marnym skutkiem złapać stopa i wreszcie spotyka wybawiciela w osobie Ngangi Nandrabaty (wcześniej Wsiewołoda Iwanowicza Panuszkina), z którym dogaduje się łamanym rosyjskim sprawił, że nieraz zdarzyło mi się wręcz wybuchnąć śmiechem. Podobne wrażenie zrobiło na mnie także spotkanie z Kolesiami – oczywiście opowiedziane z perspektywy mocno odurzonego trawką narratora; czy nieco późniejsza już wyprawa do Maściszowa i rozmowa z wiejską babcią, która to postać została nakreślona trafnie, dowcipnie, ale i z sympatią. Potem pomysł stracił swoją świeżość – w kolejnych rozmowach Kolesie mocno się powtarzali, a postaci dość sympatycznych po bliższym poznaniu gangsterów jakoś do mnie nie przemawiały. Niemniej, nadal czytało mi się powieść Waszkiewicza przyjemnie (wyjąwszy może pewne detale dotyczące posiadania psów, które dość skutecznie zniechęciły mnie do sprawienia sobie w przyszłości własnego czworonoga).

Troszkę szkoda, że choć z jednej strony kosmici krytykowali materialistyczne podejście do życia, a w książce pojawiła się taka oto, dość zjadliwa refleksja – „Ciągle chcemy czegoś nowego, co? Kto się małym nie zadowoli, tego duże nie ucieszy. Proście, a będzie wam dane i pożałujecie! Pokochaj swoje ferrari, a Pan umiłuje ciebie! Pokażcie mi faceta, który woli inteligentną okularnicę, a uzdrowię go! Czasami mi wstyd.” – autor koniec końców obdarowuje Władka i mnóstwem forsy, i piękną kobietą. Wprawdzie sielanka okazuje się nie aż tak sielankowa, jak to sobie bohater roił z początku, ale co jego, to jego. Niezależnie jednak od powyższych narzekań nie żałowałam czasu poświęconego na powieść Waszkiewicza.

„Much i Dateria” nie należy może do książek odkrywczych, czy wyjątkowych, natomiast niewątpliwie stanowi lekką, przyjemną i poprawiającą humor lekturę, w której od czasu do czasu znajdzie się celne spostrzeżenie.