Beatrycze Nowicka Opowiadania

Czarne żniwa (recenzja, E)

Nie spodziewajcie się hiszpańskiej Inkwizycji

Susana Vallejo, wyd. Jaguar

Drugi tom tetralogii „Porta coeli”

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

Tom drugi cyklu „Porta coeli” Susany Vallejo pt. „Czarne żniwa” jakościowo nie różni się zbytnio od pierwszego. Znów mamy do czynienia z książką do przeczytania w kilka godzin, przeznaczoną raczej dla młodzieży.

Na okładce „Czarnych żniw” dumny napis głosi „czarna śmierć, zakazana miłość i Święta Inkwizycja”. No niby tak… Wyżej wymienione elementy pojawiają się wprawdzie w drugim tomie tetralogii „Porta coeli”, lecz prezentują się one dość blado. Susana Vallejo ma wręcz antytalent do opisywania dramatycznych wydarzeń, które w jej wykonaniu wydają się błahe, niezależnie od tego, jak gęsto trup się ścieli. Inkwizycja sprowadza się w zasadzie do opisu dwojga ludzi, zakazana miłość ma głębię znaną z telenowel, zaś dżuma pojawia się w trzech rozdziałach pod koniec książki, przy czym czytelnik ani przez moment nie ma wątpliwości, że główne postaci na ową chorobę nie zapadną.

W „Bramie światów” główny wątek został zamknięty, stąd w „Czarnych żniwach” autorka wprowadza na pierwszy plan innych bohaterów. Są nimi występujący w tomie poprzednim jedynie epizodycznie Veridiana i Victor, poza tym pojawia się także nowa postać – Enrique de Rascón y Cornejo. Akcja rozpoczyna się w Toledo w roku 1329, jakiś czas po wydarzeniach opisanych w „Bramie światów”.

Młody i ambitny Enrique przyjeżdża do miasta, by pomóc w wyjaśnieniu zagadkowego zniknięcia mistrza murarskiego. W tym samym czasie swoje prywatne śledztwo rozpoczyna szlachcianka-uciekinierka Veridiana, która teraz jest już dorosłą kobietą i wdową po francuskim arystokracie. Pewną odmianę stanowi to, że tym razem zamiast jeździć tam i nazad po gościńcach i bezdrożach bohaterowie prowadzą swoje poszukiwania w samym Toledo. Niemniej, ostatecznie fabuła sprowadza się do dokładnie tego samego schematu, co w tomie poprzednim – postaci słyszą o dziwnych wydarzeniach, zaczynają drążyć sprawę, dowiadują się o istnieniu innego świata, trafiają doń – tam też rozwija się wątek miłosny, wracają do „naszej” rzeczywistości, ma miejsce akcja ratunkowa, po czym ponownie akcja przenosi się za Wrota.

Na plus można zaliczyć to, że świat przedstawiony nabrał odrobinę więcej wyrazistości. Opisywane miasto zaczyna przynajmniej trochę rysować się w wyobraźni, podobnie inny świat. Niemniej, nadal ma się wrażenie braku solidnej podbudowy. Można też wskazać miejsca, gdzie – przynajmniej ja takie wrażenie odnosiłam – autorka nie bardzo wiedziała, jak dane rzeczy opisać i stosowała uniki (głównie w postaci ogólnych stwierdzeń podsumowujących wydarzenia, czy umieszczając opis efektów działań podjętych przez postaci w rozmowach przez nie toczonych). Próżno by szukać informacji, jaka jest struktura Inkwizycji, jakimi dysponuje środkami, jakie stosuje procedury. Ot, Enrique chodzi i pyta tu i ówdzie, od czasu do czasu rozmawiając ze swoim zwierzchnikiem przedstawionym tak, by czytelnik od samego początku uznał go za antypatycznego. Dodać też należy, że lepsze rezultaty w kwestii wyjaśniania sprawy zaginięć osiąga Veridiana po paru rozmowach z miejscowymi kobietami.

Co ponadto? Ano przedstawiciele zakonu rozwiązanego i uznanego za heretycki chadzają sobie po mieście otwarcie. W innym świecie powstał nieledwie raj na ziemi. Docierają tam sami prawi i porządni ludzie – nie ma żadnych kłopotów z utrzymaniem porządku w powstałym miasteczku, wszyscy znają swoje miejsce i pracują ile sił dla dobra społeczności. Nikomu, kto tam mieszka, nie przychodzi do głowy, by wrócić i wiedzę o drugim świecie wykorzystać do niecnych celów. Troje bohaterów trafia w tym samym momencie na rynek miasta – i już pierwsze spojrzenie wystarczy, by Veridiana zadurzyła się w jednym z mężczyzn, zaś drugi zakochał się w niej na zabój (tak, pojawią się później płomienne wyznania „kocham cię (…) od chwili, gdy cię ujrzałem.(…) Nie czujesz jak ja, że serce omal nie wyskoczy ci z piersi, że dusza chce poszybować w powietrze”, etc.). Pewna postać twierdzi, że kocha, jednak nie odczuwa pociągu fizycznego ani przez moment, kolejna w jednej chwili przekreśla dorobek kilkudziesięciu lat swego życia, bo jej się odwidziało. Podejrzanie dużo bohaterów jest niebieskookimi blondynami. Reasumując – takież samo stężenie radosnych bzdur, jak poprzednio.

A przepraszam, jest postęp – Veridiana, będąc szlachetnie urodzoną uważa, że władza jej się należy, lubi także kobiece zajęcia w postaci szycia, haftowania i tkania. Cóż jeszcze można dodać – ano podobnie jak „Bramę światów”, tom drugi również czyta się migiem i po paru godzinach nienużącej lektury można go zakończyć i o nim zapomnieć.

PS. Podobnie, jak w przypadku tomu poprzedniego, uznałam, że skoro to książka raczej dla młodzieży, kryteria oceny trochę zaniżę, co z kolei skutkuje podwyższeniem oceny.

Autorka ukończyła tetralogię, jednak w Polsce wydano tylko trzy pierwsze części. Tom drugi zrecenzowałam tylko dlatego, że dostałam go jako egzemplarz recenzencki w komplecie z poprzednim. Nie byłam zainteresowana kontynuowaniem lektury cyklu.