Beatrycze Nowicka Opowiadania

Magia krwi (recenzja, E)

Dobrnąć do ostatniej strony

Anthony Huso, wyd. Prószyński i S-ka

Pierwszy tom dylogii „Caliph Howl”

Beatrycze Nowicka: 2/10

W „Magii krwi” Anthony Huso zdecydował się na wciąż mało wyeksploatowany sztafaż, jednak poza tym jego debiutancka książka jest nużąca, chaotyczna i fatalnie napisana.

Słusznie prawią, że ci, którzy tkwią w przekonaniu, iż są odporni na reklamy, tym łatwiej się na nie nabierają. Ładne wydanie, uwagi o ciekawym debiucie i oryginalności kreacji, a także nadzieja (w sumie nie wiadomo czemu wciąż się tląca, bo w praktyce wychodzi w najlepszym razie pół na pół), że seria określana przez wydawcę jako „prawdopodobnie najlepsze książki na świecie” zawiera utwory przynajmniej zasługujące na uwagę, skłoniły mnie do sięgnięcia po „Magię krwi”. I cóż, trzeba powiedzieć, że książka przeszła moje oczekiwania. Tylko jakby nie w tę stronę, co trzeba.

Naprawdę rzadko zdarza się, by od książki fantasy odrzucił mnie styl. Jeśli jest on nieudolny, prędzej zacznę się z tego śmiać, niż nabiorę głębokiej awersji. Jednak w przypadku „Magii krwi” to właśnie fatalny sposób napisania był tym, co najbardziej zadziałało na niekorzyść powieści. Nie wiem, czyja wina większa – autora, tłumacza, czy redaktora – dość, że dostajemy radosną mieszaninę „artystowskiego” zadęcia, kiczu i przebłysków młodzieżowego slangu nie pierwszej świeżości. Ponieważ to ostre zarzuty, pozwolę sobie na sporą garść przykładów. „Sena uważała się raczej za miłośniczkę słodkich ciemnych sekretów, bogatych w smaku jak czekoladowe torty, nasączonych kosmicznymi prawdami w trakcie kolejnych przypływów i odpływów innych cywilizacji”, „jednak w każdym z nich zachowały się relikty dawnego trybalizmu, z którego czerpały energię główne mechanizmy owego hybrydowego, nieokreślonego tworu politycznego, noszącego nazwę Stonehold”, „pokój zawirował wokół niej jak wirówka wypełniona najczarniejszą czernią”, „jego cielesność osunęła się znów w pościel”, „był jak worek gniewu na skórzanej sofie”, „wyobrażała sobie serce Megan jako pompkę zombie”, „owal jej twarzy zaginał się wdzięcznie i dumnie pomiędzy płatkami uszu”, „czarny jedwab pokrył pokój. Także ją. Promień diamentowego światła padał na jej przeponę, obryzgując stworzenie uprawiające miłość na jej nagiej talii. (…) Srebrne pończochy pompowały ciepły koktajl z narkotyków i soku. Napływał nieprzerwanie i eksomotikalnie mieszał się z jej krwią”, „jeśli będzie z tego jakiś pożytek dla medycyny, to sprawa będzie w porzo”.

Z podobną manierą autor opisuje także magię stworzonego przez siebie świata, czy to w działaniu: „już był przy niej. Zagarniał ją i ogałacał, wysysał nić pamięci. To ssanie było mechaniczne i precyzyjne”, czy w teorii: „holodżule – surowa, plastyczna energia, którą holomorfa [1] pobiera z krwi i poddaje równaniom zmiany – reprezentowały policzalną listę indywidualnych unicestwień”, „niefizyczne wielkości w rejestrach odejmowano od siebie, by otrzymać wielkości większe od zera. Były one zdolne połykać bogate w żelazo białka w momencie wypływu krwi”. W założeniach holomorfia – magia krwi opiera się na pobieraniu energii do czarów z krwi swojej lub cudzej, dalej natomiast wszystko rozpływa się w kwiecistych i nieskładnych wywodach na temat zaklęć w starożytnym języku i równań. Samo hasło skojarzyło mi się w pierwszym rzędzie z „Earthdawnem”, systemem RPG, w którym magia krwi (podzielona na dwie odmiany, w zależności od tego, czy przelewa się ją podczas samookaleczeń, czy korzysta z cudzej) służyła do wzmacniania efektów magicznych. Można też zauważyć, że w powieści Huso pojawiają się potwory z innego wymiaru, usiłujące się przebić do świata bohaterów, nazywane horrorami (identyczny pomysł pojawia się w wyżej wzmiankowanym systemie, są tam także księgi, które sprowadziły obłęd na studiującego je uczonego). Opisy działania owych horrorów to kolejna atrakcja: „jakaś ręka, jak gałąź ociekająca kosmicznym zimnem. (…) Lepka drętwota przeszła przez jej ciało – od rany przez łono aż do nóg. Nie czuła własnego tyłka”, „nastąpił surrealny paroksyzm przemocy nie z tego świata”, „jeden z Ukrytych. Czarna bryła śluzu, nowotwór przestrzeni. Jaśniejący”, „nawet, gdy jej wnętrzności powiewały na wietrze (…) to nie był atak” [2].

Sceny miłosne i pokrewne także zasługują na specjalne omówienie, zwłaszcza że historia związku głównych bohaterów jest jednym z trzech wątków książki. Caliph – następca tronu i Sena – wiedźma – poznają się na studiach i z miejsca zaczynają pałać do siebie namiętnością. Choć na uniwersytecie grożą surowe kary dla niezachowujących celibatu, dziewczynie udaje się uwieść księcia („mogłaby powiedzieć, że postrzegał (…) ją samą jako zagrożenie upadkiem. Doprowadzenie go do tego upadku stało się grą, a jego wstrzemięźliwość sprawiała, że robiło jej się ciepło w brzuchu [3]”, „zimne powietrze laboratorium zachęcało do szukania ciepła partnera, przenosząc ich związek na nowy etap”). Dzielny młody książę znosi mężnie nawet dwadzieścia batów na goły tyłek, byle tylko zyskać sposobność do w miarę spokojnego uprawiania seksu ze swoją dziewczyną. Jednak intencje Seny nie są czyste – od kilku lat szuka magicznej księgi o nazwie Cisrym Ta i wie, że jeden z komponentów do jej otwarcia pozyskuje się „z prawdziwej miłości”. Wiedźma stara się zatem prawdziwie pokochać księcia, by zrealizować swój cel [4]. Mężczyzna w którymś momencie zdaje sobie sprawę, iż jest traktowany instrumentalnie, mimo to nie potrafi wyrzec się swoich uczuć. I tak relacja Seny i Calipha staje się mieszanką namiętności i bólu… przynajmniej w teorii. W praktyce bowiem wygląda to tak: „oczy Calipha błyskawicznie przeniosły jej obraz do jego mózgu. Krótkie srebrno-złote włosy. Oczy jak oceany błękitu (…). Jego dłonie przebiegły po niej, jakby był wyznawcą jej kultu. Nie było miejsca, którego by nie pieściły (…). Caliph przeobraził jej przybycie w jakieś dzikie misterium”, „czuł samotność. Dojmujące odrzucenie. Jakiś rozpaczliwy skowyt odezwał się w jego piersi”. A już dialogi pomiędzy kochankami wznoszą się na najwyższe poziomy finezji: „jej głos przeszedł w szeptaną ekstazę. – Wow, jestem z ciebie dumna… – I rzeczywiście była”, „- no to świetnie – szepnęła ironicznie, kładąc mu dłoń na kroczu. – W takim razie spróbuję naprawdę świeżego mięsa, i to stąd”, „Caliphie – jej język wysunął się spomiędzy warg, kiedy mocowała się ze słowami. – Chcę mieć dziecko”.

Tak przedstawiani bohaterowie nie budzą szczególnego zainteresowania. Początkowo są oni nijacy – Sena jest piękna i opętana wizją zdobycia księgi, Caliph zaś jest opanowanym, inteligentnym młodzieńcem, któremu nie bardzo cokolwiek się chce. Przez pierwsze sześćdziesiąt stron autor opisuje ich pobyt na uniwersytecie, co sprawia wrażenie krzyżówki Harry’ego Pottera z kiepskim romansem. Potem drogi kochanków rozdzielają się na pewien czas. Sena zaczyna pracować dla wiedźm i nadal szuka manuskryptu. Wątek dociekań dziewczyny opisany został dość chaotycznie – np. bohaterka kupuje księgę w antykwariacie, spokojnie idzie sobie przez miasto, dotarłszy na obrzeża znienacka rzuca się do panicznej ucieczki, dojeżdża do domu, tam atakuje ją potwór… dalej są teleportacje, terapia z wykorzystaniem symbionta, pobyt w głównej siedzibie wiedźm, które także szukają Cisrym Ta, mroczny rytuał, zamachy (manuskrypt pragną bowiem zdobyć także potwory oraz niejaka Koteria – grupka kultystów i mutantów, którzy spotykają się w kanałach, taplają w ściekach i niech mi ktoś powie, czemu w ogóle zaangażowali się w tę sprawę, bo jakoś nie widać, by ich zleceniodawcy nagradzali wierną służbę w jakikolwiek sposób) itp.

Jeśli chodzi o Calipha, ów zostaje Wysokim Królem. Najpierw autor wspomina zagrożenie wojną. Potem okazuje się, że wojna już wybuchła. Dalej ginie ojciec bohatera – jest to jednak tylko wspomniane, podobnie jak wydarzenia z frontu (dwa razy pojawia się opis działań wojennych, za każdym na koniec pojawia się wielka magiczna siła i rozbija wszystko w proch). Większość scen to rozmowy Calipha z rozmaitymi osobami – ambasadorami, podwładnymi itp. Postaci drugoplanowe sprawiają wrażenie pionków.

Jednym z nielicznych pozytywów jest pokazanie, jak młody król się zmienia. Początkowo jest to trudno dostrzegalne (ze względu na bezbarwność Calipha), jednak stopniowo widać, jak odstępstwa od wyznawanych zasad stają się coraz liczniejsze. Wbrew swoim pierwotnym zamierzeniom bohater staje się tyranem, tak jak jego niesławny wuj i pod koniec jest dosyć odpychający. Podobnie dzieje się z Seną, którą Cisrym Ta wpędza w szaleństwo. Ogółem ciekawa koncepcja, choć średnio wciąga śledzenie losów bohaterów, którzy najpierw są obojętni, a potem życzy się im źle. „Magia krwi” mogła być powieścią o obsesji i deprawującym wpływie władzy, jednak wykonanie psuje efekt.

Anthony Huso starał się także nakreślić barwny świat. Wybrał opcję, polegającą na „wrzuceniu” czytelnika w wykreowane uniwersum bez wielu tłumaczeń. Niektórzy autorzy potrafią wzbudzić w ten sposób zainteresowanie, w tym przypadku jednak raczej jest to irytacja. Pojawia się sporo dziwnie brzmiących słów, neologizmów, jakieś mętne, urwane w połowie tłumaczenia, jedynie od czasu do czasu któryś element przedstawiony zostaje bardziej wyraziście. O „Magii krwi” mówiono, że jest połączeniem dark fantasy, steampunku i New Weird. Mamy zatem wielkie Miasto, obowiązkowo zanieczyszczone wyziewami z fabryk, ze ściekami spływającymi po ulicach nędzarzy i cuchnącymi kanałami. Są sterowce, wielkie wojenne machiny [5], świecące paliwo przelewające się w półprzezroczystych przewodach, mutanci, a także kilka bardziej oryginalnych pomysłów, jak hodowane w podziemiach bezgłowe istoty, służące jako źródło mięsa, czy energia czerpana z uwięzionych dusz.

W kwestii polskiego wydania – niedostateczna korekta staje się znakiem rozpoznawczym serii. Tłumaczenie, cóż… pojawia się w nim na przykład: – „tu strzyżemy w stylu Wysokiego Króla – obiecywał plakat. – Patetyczne, prawda? – odezwał się Vortghast. – Trzeba tylko pamiętać, że oni walczą o przetrwanie”. Nazwy miejsc raz są tłumaczone (Wampirzewo, Wzgórze Lampionów), innym razem nie (Murkbell, Ironside), a czasem zostały przełożone w połowie (Biały Leech).

„Niezdolna do werbalizacji tej groteski Sena podsumowała ją w swoim dzienniku najprościej, jak umiała «To wszystko ma jakiś sens»”. A ja pozwolę sobie dodać – może i ma, tylko czy warto go szukać?

[1] Czyli mag posługujący się holomorfią.

[2] Znowu powiewające wnętrzności – czy ja mam jakiegoś pecha?

[3] Generalnie żołądek stanowi doskonały wskaźnik uczuć bohaterów – a to czują tam motyle, a to ich ściska, w nagłym rozgoryczeniu dochodzi nawet do wymiotów. Huso dość często raczy czytelnika opisami czynności fizjologicznych i pokrewnych (np. wycierania smarków w meble). Podobnie Iska nader często jawi się jako miasto gnojem płynące. Czasami aż dziw, że ktokolwiek chce tego bronić.

[4] Skojarzył mi się tutaj odcinek „Czarodziejki z księżyca”, w którym to potwór polował na Czarodziejki, poszukując „czystego serca”. Gdy zaatakował wszystkie z wyjątkiem Sailor Venus, ta ostatnia poczuła się dotknięta i poszła oddać krew, by dowieść własnej szlachetności.

[5]  W ogromnych wręcz ilościach. W wojnie biorą udział setki sterowców, a wielkie maszyny mają po osiem gąsienic każda szerokości 10 m i długości 20 m.

Drugi tom nie został wydany w Polsce. Sądzę, że nie ma czego żałować.